Opowiadanie napisane na portalu T3 w ramach treningu wyobraźni pod linkiem https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=5087
założenia:
Bohater:
Japonka
Zdarzenie:
Trup w windzie
Efekt: Ritha
challenge (napisz i opublikuj opowiadanie w 48 godzin od losowania – od
niedzieli g.20.18, do wtorku 20.18 – udało się, poszło o godzinie 12.59!)
Stygnące ciało jeździło windą w górę i w dół. Zanim obsługa jej nie
odblokowała, nikt nie przewidział, co zastaniemy w środku. Ciasna przestrzeń
kabiny zwielokrotniała zastaną jatkę. Życie, rozprute w ceremonialnym dziele
śmierci powodując, że wnętrzności przykryły podłogę, a lustra powieliły obraz
sprawiając, że odruch wymiotny potrafił powstrzymać wyłącznie zawodowy patolog.
Seppuku zwyczajowo kończone było miłosiernym ciosem katany, zdejmującym
głowę z karku. Tutaj… zabrakło miłosierdzia, gdyż ofiara była sama. Nie
towarzyszył jej kaishakunin. Wnętrzności wypłynęły ścieląc podłogę, a
nikt nie pomógł kobiecie-samurajowi w przejściu do świata zmarłych.
Już wtedy, na widok ofiary, powinienem wzmóc czujność, bo kobiety nie mają
zwyczaju popełniać seppuku – one prędzej zasypiają zatrute nadmiarem
spożytych tabletek, bądź do amoku barwią krwią wannę, tnąc uprzednio żyły w
ciepłej wodzie. Hara-kiri, to męska rzecz. Kobieta tradycyjna, będąca
odpoczynkiem wojownika; ma dbać o ciepło gniazda, o przestrzeń, gdzie zagoją
się świeże rany i bezpiecznie dorastać będą następcy samurajów. Gejsza z
rytualnie rozdartym brzuchem stanowiła zadrę na tradycji - obraz tak absurdalny,
że nie chciały zgodzić się nań moje zmysły.
***
Interpol, mimo niewątpliwych kompetencji raczej oszczędnie szafuje
środkami i nie wysyła bezpodstawnie pracowników w zaścianki światowej
gospodarki, żeby zaspokoić niezdrową ciekawość. Mnie wysłano z premedytacją,
żebym przyjrzał się… powiedzmy, że pracy miejscowej policji. Tak przynajmniej
brzmiał oficjalny komunikat i medialna papka uzasadniająca moje pojawienie się
w Polsce. Musiałem mieć plenipotencje, bo na peryferiach cywilizacji papier,
pieczątka i autorytet były niezwykle istotne. Pal sześć kompetencje. Mnie
namaścił Interpol i wieczorne „Wiadomości” w TV! W obliczu maluczkich byłem
pomazańcem i mogłem sobie pozwolić na więcej, niż byle turysta.
Polska, to kraj graniczny. Odwiecznie. Położona na krawężniku - pomiędzy
Wschodem i Zachodem. Między Europą, a Azją. Między chrześcijaństwem, a islamem.
Kraina doświadczana historycznie, na której terenie rozegrały się wszystkie
międzywyznaniowe wojny. Nawet krucjaty przeszły przez ten kraj pełen trudnych
do przebycia puszcz. Weszły i zginęły w mrokach dziejów. Do dzisiaj drogi, niewybudowane
ongiś przez Rzymian – do dziś nie zostały zbudowane, a nieliczne, współczesne
„autostrady” są kpiną i noszą nazwę nadaną grubo na wyrost i pasującą najwyżej
do czasów, gdy władzę nad okolicą siłą przejęli naziści.
Głębiej, poza wzrokiem miejscowych, miałem zwrócić uwagę na szarą
eminencję lokalnego biznesu. Jaki kraj, taki Richelieu… Gość okazał się
prymitywnym nowobogackim, z tak zwanym „chłopskim rozumem” podszytym
zachłannością godną starożytnych wodzów. Aspiracje miał większe, niż Wielki
Aleksander. I wił swoje intrygi w tak oczywisty sposób, że każdy, kto się z
nimi zetknął doznawał wrażenia, że niemożliwa jest podobna bezczelność. Że nie
da się być aż takim ignorantem i pozwalać sobie jawnie na to, co powoduje
wzwody polityków, kiedy już opuszczą ich dziwki i spokojny sen, a noc trwa
niepodzielnie nie tylko w oczach, ale i umysłach. Tylko gruby nawis czasu
mógłby ugładzić wątpliwe intencje kacyka.
Facet szył grubo. Nie tylko walizkami gotówki, słowem szeptanym, o sile
rażenia tak wielkiej, że kodeks karny zadumałby się, czy zawiera paragraf potrafiący
stać się odpowiedzią na tak wielki wyzwanie, gdyby podejrzewał aż tak wielką
zuchwałość. Gość zastraszał, pacyfikował, pozwalał sobie na kontrolowane (zapewne)
niedyskrecje. Patrzyłem z daleka, bo nie mogłem zbliżyć się, oficjalnie będąc
reprezentantem PRAWA. I to nie byle zaściankowego – byłem milczącym głosem
światowej opinii publicznej. Poliszynelem… Wsparcie, które miało pomóc,
jednocześnie stawało się zawadą. Za to mój głos zyskał moc i mogłem sugerować
miejscowym działania z pewnością wykonania moich instrukcji, choć z zaskakującym
dla nich epitafium, które Zachodniej Europie wydawało się być oczywiste. Tubylec
rósł zbyt szybko, miał zbyt rozbuchane ego i kwestią czasu być miało, kiedy zechce
sięgnąć po puchar… Najpierw kraj, nim rozpęta piekło i zacznie rozglądać się
ciut dalej niż widnokrąg.
***
Nuworysz udawał konesera światowego formatu. Kupował brylanty, dojrzałe
obrazy, spatynowane wina mogące być ozdobą wyrafinowanej kolekcji podawał na pretensjonalnych
”grillach”, gdzie zaproszeni nie byli w stanie nawet zauważyć jakości… Dość
powiedzieć, że chciał wynająć Luwr na tygodniowe bachanalia swingersów i gdyby
nie skrywany w głębokiej ciszy protest cywilizowanego świata – udałoby mu się
zbezcześcić również tę świątynię ducha. Ktoś z jego znajomych zażartował, że do
odczytania japońskich ideogramów wystarczy powtórzyć głośno zaśpiew styropianu
malującego ich graficzny obraz na czystym szkle.
Oiran była jednym z najświeższych kaprysów. Miał
nieustający ciąg do seksu wyzwalany każdego dnia od nowa. Zupełnie, jakby
musiał zrzucić zużyte nasienie, żeby mieć w sobie miejsce na kolejne, nowe
ekstrawagancje. Dziwki o każdym, nawet nieprawdopodobnym odcieniu skóry, bez
względu na płeć płynęły przez jego sypialnię niekończącym się, anonimowym
korowodem, a on wciąż szukał nowych, bardziej ekscytujących wyzwań. Szukał -
znaczy zlecał. Aż trafił na właściwą zdaniem pretorian gejszę. Spóźniłem się.
Też nie doceniłem…
Kierunkowy mikrofon zlokalizowany daleko poza strzeżonym przez kacyka
terenem donosił o bieżącym porządku dnia. Jeśli porządkiem można nazwać
nieprzewidywalny ciąg ekspresji. Gejsza… Okobo stukały dyskretnie na
parkiecie z syberyjskiego modrzewia, kamery powiększały obraz przedstawiając
leżącego na sofie, lekko łysiejącego osobnika ubranego w yukata, pod
którym, miast wzorem summitów dominować brzuch, jednoznacznie sterczało prącie…
Przed nim, pośród perfekcyjnie przygotowanych [i]ikeban[/i] i bezpodstawnie, na
pokaz rozwieszonych po ścianach kakemono, na tatami klęczała ona…
Akiko. Ubrana bezwstydnie w furisode pod maską z pudru uśmiechała się
mieszając napar w czarkach. Zielona herbata nie chciała pachnieć jak Bushmills,
co znajdowało odzwierciedlenie na zniszczonej życiem w ciągłym napięciu twarzy
gospodarza. Ale – czegóż nie robi się dla chwili ekscytacji…
Podano kaiseki – lekką przekąskę mającą umilić czas oczekiwania
na herbatę. Gospodarz zmiótł ją niemal na raz palcami wpychając w usta i
prychając ryżem wokół, gdyż musiał wyrazić swoje mniemanie zanim przełknie.
Akiko w tym czasie bambusowym pędzelkiem mieszała napar patrząc spod długich
czarnych rzęs i jeszcze dłuższej, czarnej grzywki. Coś mi nie grało, ale
jedyne, co mogłem, to zasugerować, że w posiadłości kacyka coś się może
wydarzyć, więc dobrze byłoby skierować kilka patroli w pobliże. Ależ byłem
naiwny! Zupełnie, jakbym w tym kraju stracił rozum. Wysłałem mundurowych, żeby
zapobiegli czemuś, czemu ja nie mogłem zapobiec, choć moi szefowie… Będę musiał
wrócić… Wytłumaczyć się. Ta chwila może być końcem mojej kariery.
Sushi. Kacyk palcami brał z talerza, kompletnie ignorując wasabi, sos
sojowy, czy inne, równie wyrafinowane sosy, czy dodatki i wpychał kolejny
kawałek faszerowanego ryżu, skrupulatnie owiniętego w kopertę z kiszonych wodorostów,
mlaszcząc tak, że nawet mikrofon wyglądał na zawstydzony. Herbatę majaczącą na
dnie delikatnej porcelany powstałej w okresie, kiedy Europa taplała się w
mrokach lęgnącego się dopiero średniowiecza, wciąż jeszcze bez nadziei na
Renesans - przechylił, jakby miał do wypicia syberyjski samogon i jednym haustem
pochłonął wszystko, łokciem ocierając usta. Był tak żałośnie małostkowy…
Słuchałem z pogardą, jak proponuje gejszy, żeby zdjęła z siebie ceremonialny
strój i ubarwiła wieczór własną, nieskazitelnie białą skórą… Zrzucił noszone aż
dotychczas geta – najwyraźniej osiągnął kres wytrzymałości na orientalną
historię i zapragnął pochopnej, zachodniej rozkoszy. Jeśli już miał pozostać w dalekowschodnim
klimacie, to broń Boże w kimacie seksu tantrycznego! Niechby unurzany w
Kamasutrze – kto by tam wnikał w śródazjatyckie detale i szczegółowe ich
pochodzenie. Kobieta… zarumieniła się, co było widoczne nawet spod patyny wielowarstwowej,
kaolinowej glinki.
Podniosła dłonie powyżej ust. Sięgnęła głowy niespiesznie, prowokująco
powoli i wyjęła z nich dwie czarne szpilki, przytrzymujące włosy w harmonii. Nim
rozsypały się po karku gejszy, nim mężczyzna wydał krzyk – wiedziałem! Za
późno, ale wiedziałem. Krzyk, do jakiego nie nawykłem rozdarł ciszę. Ogłosiłem
alarm, choć nie miałem proceduralnych uprawnień, lecz moja twarz była paszportem,
legitymacją, usprawiedliwieniem natychmiastowego działania. Alarm!
Gejsza – dlaczego nikt jej nie sprawdził(!) – wyjęła ze spiętych dotąd włosów
drewniane spinki do złudzenia przypominające ceremonialne, hebanowe pałeczki i
oblizując je, nieceremonialnie całkiem, podeszła do kacyka kręcąc biodrami.
Ten, nieszczęsny chwycił za obi usiłując rozwiązać pas trzymający poły
kimona. Wtedy stało się. Japonka rozsunęła oba ramiona, jakby chciała oddać się
mężczyźnie. Wyjęte spod spiętych w połyskujący kok włosów spinki trzymała nad
głową mężczyzny. Gdy ten odchylił się, żeby razem z nią przewrócić się na
łóżko… wbiła je obie w oczodoły kacyka! Z całą siłą, jakiej u kobiet nie
podejrzewa nikt. Dopiero trzask pękającego drewna na tylnej ścianie czaszki
zazgrzytał, nim krzyk agonii zaczął doganiać zmysły kacyka.
Głupiec! Pozwoliłem na to. Miejscowi wpadli, nim gejsza schowała we
włosy wyjęte z oczodołów, i otarte skrupulatnie o strój martwego pałeczki.
Rzucili ją na ziemię, aż puder z twarzy rozsypał się po podłodze na wzór
proszku do identyfikacji linii papilarnych. Gejsza płakała rzeźbiąc bruzdy w
nienagannym makijażu wymaganym japońską ceremonią, żaliła się i skamlała tak,
że ją puścili. Naiwni! Skończeni durnie! Myśli, we mnie wciąż gorące, tętniące
niczym lawa obudzonego wulkanu kipiały, chciałem zbesztać ich w siedemnastu
językach, kiedy pojawił się patolog z zatroskaną, zaskoczoną miną, która
zdawała się wieszczyć kolejne, dramatyczne komplikacje…
- Wie pan…? - zaczął dość niepewnie – Chłopaki pozwolili gejszy nosek
upudrować, bo jej się mocno porozmazywało, a w końcu to medialna sprawa. Dali
jej szansę, żeby umalowała się troszkę. Przed lustrem. Nie znaleźli innego,
więc w windzie... Niby nic się nie mogło stać, ale się stało. Wypchnęła strażników
i została sama w windzie. Funkcjonariusze się trochę podśmiewywali, bo na każdym
piętrze dwóch osiłków i… Informacja poszła od razu, ale gejsza… Została w
windzie sama. Zablokowała otwieranie drzwi i jeździła tam i z powrotem. I to…
harakiri… było skuteczne. Autopsję dopiero zaczynam, ale chyba powinien pan
wiedzieć…
- Japonka… była mężczyzną!
Oko i tak te zwłoki z góry na dół samotnie. To zdaje się najpierw była agonia psychiki , a dopiero później dogorywało ciało...
OdpowiedzUsuńBardzo smutne opowiadanie o niepogodzeniu...
jesteś w tym lepsza ode mnie i wiesz, co umiera szybciej.
Usuń