Schwytany u zbiegu ud – zaiskrzyłem. Każdy chyba
wie, że na stykach dochodzi do przepięć i wyładowań. Iskra poszła
niekonwencjonalnie – do głowy, choć dotychczas twardo stałem na nogach, a
grawitacja jednoznacznie wskazywała elektryczności pożądany przez Ziemię kierunek
ruchu.
Ulotna iskra (zapewne anormalna?) powędrowała
jednak do głowy. Jak białe wino nocą pędzone z kartofli. W głowie pomieszkują po
kątach demony niezwykłe, potrafiące przetworzyć na ambrozję każdy impuls. Serotonina
w głowie okrzepła jak zsiadłe mleko, a następnie odpłynęła w dół, przetartym
wcześniej szlakiem, zbierając z mojego czoła każdy okruch spotniałej soli i zostawiając
na twarzy czerwień pragnień.
Eksplodowałem spontanicznie. Najwyraźniej
serotonina przekroczyła masę krytyczną. Musiałem zrzucić. Słowo „musiałem”
niesie w sobie zuchwałe domniemanie, że miałem wolę, ale nie – o wolności mowy
nie było absolutnie. Byłem skazany na zrzut! Masa krytyczna nie pyta – ona realizuje
instrukcje, czasami dokładając od siebie lawinę ekspresji.
Świat musiał zaistnieć na nowo, lecz reinkarnował
błyskawicznie, zachowując mnie z niezręczną, krępującą masą na dłoni, która ośmieliła
się pojawić na styku ud. Niewielką masą, ale jednak – dotąd tylko Bogom udawało
się przeobrazić myśl w materię. Dołączyłem do wielkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz