Dzień
zamierza zacząć się dość obrazoburczo – chce ukraść życiu wszelkie obrazy.
Poprzez zbuntowane żaluzje przedziera się dymiąca, granatowo-sina przyszłość,
kłębiąc się pośród nieboskłonu, który klęka pod ciężarem nieznośnym – (wiadomo)
grawitacja nie zna litości i każdego rzuca pępkiem w stronę… hmmm.. Cóż za
niedyskrecja – jądra. Matka przytuliłaby do piersi, a Ziemia? Do jądra… Fe! Na
czczo ten akt zdaje się być jeszcze bardziej perwersyjny. Pełny nocnik,
prasówka nietknięta, gosposia pichci dopiero śniadanie, nieskromnie odziana w
króciutki fartuszek, paluchami zdejmuje kożuch z mleka… Lubi kożuchy. Futerka
też. Skłonna jest nawet porosnąć runem, byle miękkim i ciepłym. Każdej wszy
pozwoli się na sobie zagnieździć, byle móc na chwilę zamknąć oczy i pozwolić
fatamorganie trwać. Ona-futro-wieczność-ech! Korzystam czasem z jej
niefrasobliwości, pozwalając, by na mleku wyrósł nowy kożuch, albo zgoła ser.
Ona wzdycha udając, że nie widzi we mnie garbusa z Notre-Dame, a księcia.
Tymczasem kożuch utkany jest mglistą mrzonką wprost z borsuczego garbu, z
gronostajowych ogonów, z miękkich podbrzuszy dawno wymarłych tygrysów
szablozębnych… wprost na jej lędźwiach.
Pozwalam
sobie na niedyskrecje, na erekcję usprawiedliwianą darwinowską żądzą,
prokreacyjnym obowiązkiem, wątkiem, w którym zapach kobiety staje się
bezapelacyjną prerogatywą, plenipotencją, plemnikopotencją polipotencją,
koniecznością wyższą od najwyższych. Mruczę samcze mruczenia pośród pościeli
kipiącej niespełnieniem, bo w niej… Ciężko rozmnażać się jednoosobowo, a mleko
– wiadomo – ZAWSZE wykipi, gdy się spuści je z oka. Kucharka jest spiżową damą.
Potrafi nieporuszenie trwać wpatrzona w drżące lustro gotującej się tafli mleka
jak kobra. Nim zakipi w paroksyzmie – ruchem szybszym od żądła zaatakowanego
skorpiona skręci gaz i uniesie kubek ze spienioną, wrzącą zawartością, nim brąz
spalenizny zaburzy słodycz mleka. Czekam. Na nią, na mleko, na futro, które ma
umilić mój poranek, a jej pojutrze, by dziś sprawić, że dzień nabierze
intensywności.
- Że
paskudny jestem?
Wiem. Każdy
jest. Tylko nie każdy gotów się przyznać. Nie każdy ma okazję zerknąć pomiędzy
ciepłymi udami, jak parujące mleko niefrasobliwie unosi fartuszek w
sinusoidalnej, hipnotyzującej muzyce taktu dziś nienapisanego walca…
Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, rytm tchnięty w duszą gorejącą z niespełnień i
zmierzający ku przełęczy między piersiami gorętszymi od szykowanego naparu. Nie
każdy może… tak bardzo nie chcę być dosłownym, żałosnym, ale nie każdy może być
tak paskudnie rozpieszczonym, chowanym pośród kaprysów i dobrodziejstw z herbem
tkanym pośród krucjat, w dalekiej, często pomijanej milczeniem przeszłości,
skwapliwie odrdzewianej z wątków wstydliwych.
- Pamiętaj!
– Tak się zaczynał mój dziecięcy katechizm i różaniec codzienny, w czasach,
kiedy jeszcze się modliłem.
- Pamiętaj!
– Nie opuszczało mnie nawet wtedy, kiedy kolejne guwernantki, często pośród
łez, gubiły wstyd przytłoczone moją niedojrzałą męskością. Kobiety
wyselekcjonowane na plantacjach publicznych szkół, dziewczęta, które wczoraj
dowiedziały się dopiero, że stworzone zostały dla przyjemności. Mojej. Traciły
i znikały za horyzontem wyćwiczonej obojętności.
- Pamiętaj!
– Czułem się jak pisuar, w który wlać trzeba pomyje całego świata, a przecież
nie umiałem odmówić. Sobie… Przecież one wszystkie – dla mnie rozgrzewały
pościel po dniach pełnych studiowania tablic ważniejszych od mojżeszowych, bo
rodzinnych, korzennych, starszych od raju.
- Pamiętaj!
– Jest jeden grzech, jedno zapomnienie, jedna niedyskrecja godna kary. Rodzinna
zdrada. Zdrada zasad…
W kuchni
mleko żarem mojej spowiedzi wzburzone po kres zaczęło się unosić. Piana,
pulchnymi parówkami palców kucharki uwolniona od brzemienia kożucha, gdy kobieta
uwolniona od wstydu oblizuje perły białego soku płynącego aż po łokcie… Dzień.
Kolejny z dni w których tarcza nad bramą posiadłości przestrzega śmiałków przed
zuchwałością, jaką ścigani będą po siódme pokolenie, gdyby śmieli zakłócić mir
domowej zawieruchy… Tylko niebo wdzierające się pomiędzy szczeliny żaluzji… Ależ
jest odważne – zerka między zawodowo-blade, kucharskie pośladki, zerka na
pościel skłębioną w oczekiwaniu, na mnie – brzydszego od każdej mary opisanej w
literaturze, za to przez pochlebców wielbionego na ołtarzu obecności zbyt
dostatniej, żeby…
Lustro…
Ustawione przez starszych od Boga przodków z chłodnym spokojem podrzuca mi
obraz wypiętych pośladków kucharki zgiętej w ukłonie, jaki wystarcza, by objęła
ustami moją skłonność do prokreacji. Sam nie wiem, co wybrać. Mleko gorące, obraz
z lustra idący, czy jej usta pełne botoksowych obłoków, by mogła tulić moją trudną
do poskromienia niestabilność emocjonalną.
Przez
żaluzje spogląda mrok rozcieńczony słońcem, któremu nie dane jest się
przedrzeć. A ja? Przedrę się przez mrok?
- Pamiętaj!
Biodra kucharki
i święty Graal pełen pachnącego mleka …
Palec
wskazujący wzwodu porannego powtarzający od wieków tę samą mantrę – Pamiętaj!
Pamiętam!
Przyznaje, że z każdym słowem miałam wyrzuty sumienia,że skojarzenia pchają mnie w przestrzeń niezamierzoną.... ale im dalej w las ( tekst) tym więcej frywolnosci i wyrzutów jakby mniej.
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie zaczynasz dzień!
Chce się rzec: Smacznego!
mniam.
Usuńniech pcha Cię Twoja siła i niech... ech - sama wiesz lepiej, co niech. po co mam się wymądrzać.
Z wymądrzaniem Ci do twarzy :p
UsuńNie przestawaj!
uśmiecham się serdecznie. szczerząc klawiaturę.
Usuń