Wróble przestały mieścić się w żywopłocie. Wystraszone, starały się wcisnąć
głębiej, choć noc pospołu z wiatrem strąciła zbyt wiele purpurowych liści, aby sztuka
mogła się udać. Chodnikami szli posępni, zamaskowani ludzie-widma. Niebo
ciężkie od chmur szukało miejsca, gdzie mogłoby zrzucić trochę tłustych,
zaróżowionych brzaskiem chmur. Z wygasłej latarni czarnowzrocze gawrona
zanosiło się chropawym śmiechem. Twarze wolne od mimiki, wsobne, ukryte,
pozwalały samochodom kraść wciąż senne ciała i wywozić je do innej niż tutejsza
codzienności. Klon paradoksalnie płaczący schnącymi liśćmi darł niebo na
strzępy czarnymi pazurami, nawet wtedy, kiedy niewielki pies łaskawie dzielił
się z nim wilgocią. Szpacze zastępy, hordy dzikie, nie wstały jeszcze na łowy,
chociaż wszędobylskie winobluszcze kuszą jagodami jawnie i bezwstydnie. Żółte
prostokąty otulają zarodki życia, pieszcząc je pozornym ciepłem, by dojrzały do
przyjścia na świat, który dopiero ubiera się w kolory. Wielobarwne drzewa i
schowane w czerń kobiety zdają się być niewzruszone spektaklem, malarską sesją,
mirażem, wariacją, malowaną słońcem na temat kolejnego poranka. A przecież dzieje się cud
stworzenia.
Podoba mi się całość, żeby nie było, ale niektóre szczegóły mnie urzekły...
OdpowiedzUsuńi o to chodzi - smacznego!
UsuńCud stworzenia - tworzenia... Bardzo na czasie... Spokojnej nocki.
OdpowiedzUsuńjuż po wszystkim. i przed wszystkim.
Usuń