Oddychamy wspólnym niebem, a przecież ja wydycham piekło, kiedy ty - obłoki. Niespiesznie zbierasz ciepło z mojej skóry. Dłonią. Ustami. Zarażasz gęsią skórką uczucia. Myśli skręcam w małe tornada, słowa kurcząc do wykrzykników. Krzepnę, lecz nie z zimna. Tak krzepnąć może lawa, wciąż będąc rozpaloną do czerwoności.
Przesłaniasz mi świat
obietnicą spełnienia. Piersią dojrzałą do uległości. Płcią skrywającą bezwstyd niedopowiedzeń.
W przegięciu kręgosłupa, w dołkach obojczyków – rodzi się krzyk. Ja się rodzę. Czas
zagryzł wargi.
Nie będę dłużej wczorajszą
iluzją. Stwarzasz mnie miękkim, zdumionym, że świat nadal trwa. Spłoszonym
oddechem nie potrafię mówić. Zdobywam się na ból porodu. Jestem. Twój.
Pięknie i polubiłam niektóre fragmenty...
OdpowiedzUsuńjotka
super. szkoda, że tylko fragmenty.
UsuńNiektóre szczególnie...
Usuńuśmiecham się z sympatią.
UsuńSzczególnie podobasz mi się " miękkim "
OdpowiedzUsuń"zdumionym".
Dostrzegam COŚ co bardzo cenię.
-zbuntowaną wrażliwość.
:)
miło, że COŚ dostrzegasz.
UsuńBardzo fajny wpis. Podoba mi się i z niecierpliwością czekam na więcej. Będzie coś więcej? Bo ja szczerze na to liczę. Teraz to czytam i naprawdę chciałabym coś jeszcze. Daj znać. Z góry dzięki.
OdpowiedzUsuńodpowiedź jest chyba oczywista skoro tekst powstał jakieś osiem miesięcy temu.
Usuńrzadko piszę ciągi dalsze. uwielbiam otwarte teksty dające czytającemu możliwość dopowiedzenia sobie historii we własnym zakresie. a ten tekst - to setka zwana z angielska drabble - czyli rzecz zamykająca się w stu słowach - wykorzystałem do cna, więc nie ma miejsca nawet na mhm...