Psy, pogodne chyba z natury, rozpędzały noc i szklące się na
trawnikach iskry chłodu, choć w wydychanym powietrzu nie kłębiła się para.
Chmury poukładane myślą wiatru nawarstwiały się, nie łącząc się jednak w jedną
wielką szarość, lecz wisiały niezależne i gniewne, jak zbuntowane nastolatki. Spławiki
latarni kąsały czmychającą noc, jakiś porzucony ptak śpiewał żałośnie nadzieje
na wspólną przyszłość. Przykre, że to ja słuchałem, bo przecież nie będę mu
parą – nie dla mnie śpiewa kryjąc się nieśmiało w załomach nocy. TIR oświetlony
dostatniej niż miejskie choinki zamajaczył z daleka - rósł w oczach oślepiając
i kradnąc obrazy mniej bogate w światło. Gołębie, zaniepokojone nie wiadomo
czym, naradzały się na krawędzi dachu i stroszyły piórka, by stadnie
zamanifestować podjętą decyzję, kiedy w końcu uda się ustalić, o co tak
naprawdę chodzi. Demokracja posunięta do absurdu, którą zerwać może tylko
apetyt czarnego kota, bo wtedy pierzchną indywidualnie, porzucając stadne ustalenia
i dumę gruchoczących pod żebrami postulatów.
Jeden czarny kot i koniec jedności...my ludzie tez tak mamy.
OdpowiedzUsuńdrapieżniki z definicji zatruwają spokój roślinożerców.
Usuń