Siedem, osiem, dziewięć…
Obudziłem się. Chwiejąc się na skraju morfiny, poza
zasięgiem bólu żeglowałem w stronę nieskończoności. Na twarzy miałem uśmiech
diabelski, perfidny, tłusty, jakbym wyssał z wszechświata każde ziarnko
tłuszczu, bo chudszy byłem od wybieganego charta po aportowaniu bażantów nad
torfowiskiem. Lekarz bezlitośnie, a może wręcz przeciwnie wkłuł się w worek
fizjologicznej soli i wstrzyknął zawartość sterylizowanej strzykawki…
Trzydzieści dwa, trzy, cztery…
Poszedł, sprawdzając, czy pielęgniarka wciąż flirtuje
z narzeczonym. Nade mną - tęcza; pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden…
Przed oczy napływały obrazy. Osiemdziesiąt trzy…
świadomość dotknęła Boga – dziewięćdziesiąt cztery… tik-tak… czas wypuścić
powietrze ostatni raz… dziewięćdziesiąt dziewięć – Już? Tak szybko?
Tak blisko Boga, tylko 83?
OdpowiedzUsuńWidzę, że dałeś jednak radę z kwestiami technicznymi, zdradzisz jak?
absolutnie nie - czuwa nade mną (nie dopowiedzmy złośliwie) opatrzność, jakiej nie chcę ujawniać, lecz dziękuję pięknie za wsparcie!
Usuńsiedemnaście oddechów przed spotkaniem, to chyba już widać z kim przyjdzie się spotkać? a może nie? nie wiem, wymyślam, bo przecież nie wrócił nikt stamtąd i nie opowiedział, jak było naprawdę.
Usuń