wtorek, 29 grudnia 2020

Szeptem.

 

- Bądź dobra!

 

Nie musisz być mądra, ani łagodna. Nie musisz zgadzać się z jajogłowymi, ze stopiętnastym wcieleniem Wisznu, czy innego Proroka. Nie musisz być samarytanką i karmić własną krwią kogokolwiek. Nic nie musisz. Tylko bądź. Dobrą. Nie wiem sam, co to może oznaczać, ale bądź, bo w swojej ignorancji, naiwności – wierzę, że potrafisz. Że chcesz. Rozumiesz więcej, niż jestem w stanie wysłowić, dostrzegasz to, co trzy zakręty życia przede mną i opowiadasz mi, jak będzie, jak się zdarzy, jak stanie się jutro – nam, tobie, mnie i innym, którzy nawet nie wiedzą, że jesteś, że im wywróżyłaś z rękami na podołku leżącymi, zmęczonymi dniem pełnym krojenia, tarcia, mycia i głaskania tych, którym zdaje się, że jest jeszcze gorzej, że beznadzieja mgli wzrok rozcieńczając tęczówki do łez daremnych. A wtedy ty, ciepła, miękka, obecna…

 

        Nie musisz, ale o tym wiesz lepiej ode mnie. Nic nie musisz. Nawet, kiedy wzrok pada na pusty hak wiszący z sufitu, z którego oberwał się byle jaki żyrandol kupiony na pchlim targu. Pewnie zbyt wiele nocy spędził na śmietniku i zgorzał, trzymając klasę do czasu, kiedy wzięłaś go w ręce i powiedziałaś – mój będziesz i w twoim świetle każdej nocy będę ogrzewała swoją nagość, zanim wstyd intymności nie onieśmieli mnie, a wiatr zakradający się szczelinami uchylonych okien nie obliże mnie pożądaniem męskim, raptownym, zostawiającym siniaki i skazy na milczeniu krzyczącym wulkanami.

 

- Bądź!

 

Zdobywam się na stopień niższy od „wszystkiego”. Może przyjdzie mi upaść jeszcze niżej, ale żaden język świata nie upadł tak nisko, więc słów już nie ma żadnych i tylko wzrok głodnego jamnika i skarga niesłusznie skazanego na gilotynę gotowa szukać tam, gdzie nawet kloszardzi nie schylają się szukając skarbów do zagospodarowania. Boję się, że słowa są zbyt ubogie, niezrozumiałe, bełkotliwe. Ale nie umiem przestać prosić. Boję się. Bo może potrafisz, może szukasz dopiero. Może jestem przystankiem, budką na skraju szosy zapomnianej przez wielki świat i przeczekujesz niepogodę, przeczekujesz dziury w jedynym, od wieków niezmienionym rozkładzie, może zerkasz na widnokrąg z nadzieją, że gdzieś tam Bóg powił specjalnie dla ciebie przyszłość, jakiej ja nie mógłbym nigdy i nikomu obiecać bez lęku, że mnie porazi grom z jasnego nieba za niegodziwość i pychę utajoną.

 

- Bądź, przyjdź, zostań. Nie szukaj, tylko bądź – po prostu!

 

Szepczę mantry strachem fastrygowane, ale klęczenie nie da nic, bo kto chciałby negocjować z klęczącym, a mnie już nie stać na powstanie z kolan. Nie stać mnie na dziarską klątwę i wyzwanie rzucone w twarz tym, którzy jeszcze wierzą. Ja… już nie wierzę. Modlę się, chociaż nie umiem się modlić. Ale robię to szczerze. Naiwnie licząc, że może moja otwartość sprawi, że jednak będziesz.

 

- Będziesz? Bardziej już nie potrafię…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz