Ciało porasta mnie bezkompromisowo. I ograbia, ilekroć spuszczę je z oka.
Nie pytając o zdanie-wyznanie-tolerancję, pasożytuje, korzeniami zatopionymi
głęboko w trzewiach, bujnie porastając, względnie liniejąc. Zmienia niedojrzałe
wczoraj w radykalne widzimisię jutra.
Podchodzę do lustra z obawą, że nie rozpoznam siebie, podejrzewając, że
echo zwróci torsje. Kontestuję wieści o kolejnych, niezbędnych modyfikacjach
skóry, pieprzyku wyrosłym na udzie, albo włosie, który osiedlił się w małżowinie.
Z rezygnacją zerkam na rosnące bezzasadnie szpony, kosmaciejące niezrozumiale plecy. Północna erozja radykalnie ogałaca czaszkę z sierści. Nekrofagi żywcem okradają szkielet z miękkich tkanek. Śpiewam requiem zapisane wątrobowymi nutami zapisanymi na mojej skórze. Mogę nic! Najwyżej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz