Przyducha spadła
z nieba i gniecie umysły, które niemo, sennie i bez woli zmierzają ku codziennościom,
przytłoczone szarościami. A przecież, gdy wstawałem, ptaki śpiewały niebu
psalmy i rozkoszowały się obrazami, jakie słońce malowało pośród skisłego na
błękicie mleka. Chmury, zwarzone wiotkie, dostojnie przesuwały się tu i tam,
realizując boską strategię i zamykając usta niedowiarkom. I oddech swobodny.
Zerkam ku nadziejom, na lepsze cokolwiek, ale niebo nie spieszy się. Ma czas, możliwości
i własne kaprysy. Kobiety ubrane odważnie starają się je przebłagać i uwodzą je urodą
bladych ud, faceci częściej pomstują. Bo przecież nocą padało, więc może za dnia… Za mało kropek, by oddać tutejszy wykrzyknik.
Poranki cudnie rześkie ale jak ma je docenić stara sowa. Chyba w przeszłym wcielenie byłam facetem, bo pomstuję i omdlewam wraz.
OdpowiedzUsuńnie przejmuj się aż tak. narzekanie, to sport narodowy - znajdujesz sie w znakomitym gronie.
Usuń