1. Spowiedź publiczna.
Jeśli ktoś,
intymne wyznania czyni na „ściance” pełnej logotypów, to działanie jest
promocją, biznesem, czy potrzebą osoby publicznej (celebrytki), by odciąć się
od przeszłości, wytykanej przez sieć, która nie zapomina? Nawet Bóg nie
wymagał, żeby grzesznik publicznie opowiadał się z tego, że nie potrafił żyć.
Dla własnej, nieukrywanej satysfakcji przypomnę, że UE uznała ślimaka za rybę,
a marchewkę za owoc, bo taka była potrzeba chwili. Kwiczę z zachwytu zerkając, jak dalece można posunąć się w wyznaniach, które dobrze jest zachować dla siebie, względnie dla zaufanej osoby. Chyba, że zaufaniem darzy się ogół ludzkości, co boskim jest osiągnięciem, do jakiego zapewne nie dorosnę nigdy.
2. Samorządni
i niezależni.
Zakusy rządów,
choćby nie wiem ile lukru nasypać wierzchem są przewidywalne, bez względu, pod
jaką flagą wystąpić zamierza ów Rząd. Dopóki pozostaje w opozycji, rości
pretensje bezapelacyjnego dostępu do „rzetelnych informacji niezależnych
mediów”, a kiedy już awansuje na tron prawicowy, stara się co sił, ograniczyć
dostęp do alternatywnych źródeł wiadomości. I wytknie im wszystko –
pochodzenie, bank prowadzący rachunki, czy niepewną
płeć/rasę/wyznanie/przeszłość szefa. I jak nie wierzyć, że punkt widzenia
zależy od punktu siedzenia? Sprofanowana teoria względności, sprowadzona do
rozmiaru dostępnego umysłom miernym powtarza się nie bacząc na kolor sztandaru.
A wiatr wciąż wieje nieprzychylny, bo ma w nosie koligacje i chwilowe związki
(nawet zawodowe), z jakich później trzeba się spowiadać i w upokorzeniu czekać
na werdykt równie „niezawisłego sądu”.
3. Nienawistne
wyspy.
Hairshaming,
czyli prześladowanie ze względy na opinie dotyczące upierzenie nękanej
jednostki, spam, czyli wieści niezamawiane, trafiające do prywatnych skrzynek –
gdzie nie spojrzeć wpływ Anglosasów na codzienność szarej masy, która klnie, bo
nie wie, jak się wyzwolić. I reklamy, na które udało się założyć kaganiec
Ad-Blocka (również tytułujące się w nienawistnym języku). Mimo niechęci -
korzystam i czytam napastliwe komunikaty, wypominające mi, że Twórca jest zaniepokojony
moją niechęcią do reklam, bo przecież ON (ONA, ONI) tworzą właśnie dla mnie i
są gorliwymi pasjonatami własnej twórczości, więc czemu bronię się przed
reklamą napastliwą bardziej, niż głodny, wściekły lis, a raczej ich całe
pokolenie, bo reklam przybywa szybciej, niż zasadnej treści. Owi „pasjonaci”
usiłują mnie nakłonić do wyłączenia programu, pod groźbą niedostępności. Z
uśmiechem pogardy – rezygnuję z czytania sensacji. Media podobno powinny być
niezależne, a tu co? Bez sponsoringu, który dla mnie jest poprawnym politycznie
słowem ukrywającym prozaiczne kurestwo, nie są w stanie podać „wiadomości z
ostatniej chwili”, „treści nocą uchwalonych, rządowych ustaw”, ani nawet niesprawdzalnych
plotek, które jak zwykle nie mają wiele wspólnego z przyszłością – Wyłącz!, A
jeśli nie umiesz, to kliknij, a tajne zakładki same to zrobią. I zaczynam
rozumieć, dlaczego gówniana szpalta otwiera się trzy minuty i odświeża co 15
sekund. Bo ja nie jestem istotny – ważne jest, żeby Inwestor zajął właściwe
miejsce. Blog proponuje mi zarabianie i własnoręczne rozmieszczenie banerów –
boję się, że te kilka odwiedzających mnie osób – ucieknie, gdy schylę się po
trzy dwadzieścia – może wystarczy na loda „Ekipy”, jeśli trafię go w
„Biedronce” nim lodówek dopadną szczawiki lat dziewięć, które pragną przeżyć
pierwszą w życiu ekstazę i powtórzyć ją tyle razy, na ile pozwoli drobna
łapówka od Babci. Więc – nie – nie schylę się, chyba, że zabraknie na chleb.
Wielokrotnie pytałem daremnie samego siebie – ilu sponsorów wymaga film sprzed
czterdziestu lat czy prognoza pogody, która z grubsza informuje, że latem będzie ciepło, a zimą powinno być zimno i chwali się „sprawdzalnością" na poziomie,
przy jakim spirytus osiąga samozapłon.
PS. Po napisaniu
uświadamiam sobie, że może portale internetowe, TV i inne media zdychają z
głodu. Przyjrzę się twarzom prowadzących wszelkie wiadomości, bo może
faktycznie trzeba powołać koryto publiczne i cieszyć się z widoku dokarmianych
bidulek.
4. Cyniczny
protektor.
Niemce pod wodą!
Dramat spotęgowany domysłem, że teraz, zamiast finansować podupadającą,
starzejącą się Europę – zajmą się własnymi męczennikami i restauracją państwa.
Pamiętasz? Polska wysyłała kiedyś koce i śpiwory do Afryki, a wcześniej od
Usaków, albo z Holandii w transportach PCK, docierały rozprowadzane przez
proboszczów pomarańczowe, topione sery z Holandii! Pora na rewanż – ręczniki i
bluzki w Pepco po kilka złotych – nie żartuję, poważnie. Pomóżcie, bo jak Oni
zdechną, to my chwilę po nich!
5. Wirus.
Życie bez wirusa
zdaje się być nieosiągalne obecnie, a przyszłość jawi się krwawiej, niż
dobranocki-anime dla naszych pociech. Każdy dzień przynosi mrożące krew w
żyłach wieści, że gdzieś tam, z laboratoriów, lub tyłków nietoperzy wydostał
się i opanował ludzki członki toksyczny bardziej od poprzednika (wiadomo –
ewolucja) Odmieniec. Zastanawiam się, czy szczęśliwie został wybrany alfabet
grecki, mający niewiele do zaoferowania na przestrzeni ewolucji. Arabskie
języki posiadają ze czterdzieści alfabetów, a każdy nieco inny. Nie wspominając
o piktogramach japońskich, czy chińskich – w tamtym środowisku wirus miałby szanse
grasować dzień dłużej niż do końca świata, o jakim z emfazą wspomina pan
Owsiak.
6.
Polityka.
O nie!
Przepraszam, ale nurzać się nie chcę, bo nie darmo ktoś mądry powiedział, że
polityka dla czyścioszków nie istnieje. Kompromisy zgniłe, szykany, twarda
skóra, tam, gdzie nosorożec akurat szczególnie twardym być nie zamierza, żeby
móc wydalić bez kwiku, z jakim próżnię zimową wydalają wilki w nowiu, czy
pełni. Patrzę na podgardla rosnące szybciej niż przekątne telewizorów na
skromność, z jaką chwalą się stanem posiadania i gęby pełne frazesów. DO koryta
przyszli nadzy i pełni długów, namaszczeni poetyckim hasłem „ludzi ze
styropianu”, osiadłych w zlikwidowanych dziś zakładach w jednym swetrze o
wodzie z zakładowej łazienki i wałówce dostarczonej przez matkę Polkę. Wstydzą
się? Nie wierzę. Prędzej nie wierzą, że ktoś nie sprawdzi, czy z diet da się
odłożyć aż tyle. Czekam na autobiografię pod tytułem – jak mówić, żeby nie
zasiąść na ławie sądowej, albo sztuka konwersacji, czyli godzinna retoryka, by
nic nikomu nie obiecać wiarygodnie i wszystkiego się wyprzeć.
7.
Rozum.
Był taki czas, że
wspólnoty plemienne z niezwykłym szacunkiem podchodziły do Nestorów, którym
udało się ominąć rafy młodzieńczej fantazji i dożyć wieku, kiedy mięśnie
wiotczeją, a cętki lamparta płowieją nawet w kwietniowym słoneczku i spadająca
ziemię, jak niezebrane na czas poziomki. Ludzkość byłaby wciąż członkiem
natury, gdyby nie uporczywe dążenie do zmian. Nieważne jakich, byle innych niż
wszystko, co było wczoraj. Zwierzęta chwalą się ekstazą jedynie w chwilach
uniesienia. A ludzie? Nieustająco! Przed, po, a nawet w trakcie. Nawet
największy dzik, czy lew nie ryczy równie głośno bo ludzkość rozsiewa feromony
po calutkim świecie. I teraz, to już nie wiem, czy mam gratulować, czy współczuć
pani, która publicznie opowiada o nocach z partnerem, który osiem dekad ma za
sobą, a przed sobą – ją, pełną potrzeb, niespełnień i nadziei. Ależ kląć mi się
zachciało – kończę, nim popełnię grzech ekspresji!
8. Sport
narodowy.
Nooo… O piłce nożnej znowu? Rzygać już się chce, ale owszem – tak. Skoro sezon się skończył, a finanse pozwalają na rozpustę, towarzystwo zdejmuje trykoty i jeździ w egzotyczne kraje. Nie chcę domniemywać niecnie, że sami nie potrafią własnych „żon” rozebrać, bo są im obce i tylko na żądanie do zdjęć pozują, ale ktoś tym żonom fotki pstryka. W tropikach, nie dziwota, że kobiety, tknięte instynktem przetrwania, tym samym, który dotyka facetów – rozbierają się po szczyt odwagi, by przetrwać – a potem gamoń z ośmioma zerami na bankowym rachunku chwali się, że zakontraktowana kobieta schwytana w sieć pięćdziesięciu stopni Celsjusza obnaża się tak, że perła potu kwitnie tuż obok perły kobiecości. To dotąd absolutne minimum odkryć samczych, jakimi koniecznie trzeba pochwalić się dziesięciu miliardom żyjących ludzi, minus kilka(dziesiąt) milionów uśmierconych w trakcie polemiki przez to i owo. Kobiety jednak nie pozostają dłużne, chcą więcej! I gotowe są na poświęcenia, o jakich nie myślały żony Sybiraków, jadące na chłód i poniewierkę. Ale to już temat filozofii a nie wyczynowego sportu… chyba.
9. Szamani,
cudotwórcy i jasnowidze.
Nikt już się
chyba nie boi prorokować. I słusznie! Co komu za różnica, czy się spełni
przepowiednia sto lat po śmierci wieszcza? Niech się martwią ci, którym żyć wtedy
przyjdzie. Na razie ludzkość z trudem sięga wyobraźnią bieżącego stulecia i to w wyjątkowych
przypadkach, kiedy egzemplarz żyje w zgodzie z naturą i zdrowia jest
niepośledniego. Wszystkie rządy chwalą się, ilekroć odnajdą choć jeden żyjący
okaz karbońskiego zdrowia, któremu życzenia stu lat będą potwarzą. Lubię
wieszczy. Nie każdy zostanie Vernem, Lemem czy Siostrami Wachowskimi, ale
próbować trzeba! Inaczej nasienie sczeźnie daremnie i nie zapłodni nawet
najżyźniejszego ugoru. Bez względu na płeć ofiarodawcy i biorcy wrażeń.
Wspominam nieprzespane noce z latarką, która oświetlała wnętrze kokonu z kołdry
żeby nie budzić rodziny, a przecież ledwie sto stroniczek zostało do
rozwikłania tajemnic, od których budziły się siły we mnie tajemne.
10.
Jeszcze trzy.
Wiem że nadużywam,
ale rok dojrzał już do tego, żeby rozsunąć uda i pozwolić klimatowi na wszelkie
nadużycia i rozpustę. Muszę? Jedynie oddychać, żeby żyć, resztę zaledwie mogę,
albo ją ktoś na mnie wymusza. Jem, piję śpię, ale czasem nostalgia dotknie i
chce się płynąć do nieznanego portu. Do tam skąd nawet gówniarz wraca
bohaterem. A bohater zwykle jest adekwatny do epoki. Jadę – w Polskę jadę,
niezbyt modnie i wykwintnie, jednak podróż to coś, co zwiastuje odnowę,
spotkanie z nieznanym, niechby banalnym, jednak nowym. Postaram się jeszcze
zajrzeć, ale i to może być trudne. Przede mną stopnie podium do tam a potem
koła pociągu i nadzieje, że się wydarzy nieopisywalne. Mniej niż setka godzin –
trzy karty z kalendarza… Nie boję się planktonu czerwonego, szwedzkich wiatrów,
ani niemieckich komarów. Ba! Niemieckich emerytek, duńskich naturystek,
trójmiejskich kiboli, pijanych górników, solistek okazjonalnych odpustów, bądź z
wyznania raczej ortodoksyjnych. I nie zamierzam się tłumaczyć, bo to i tak nic nie zmieni.
Gdybym więc oniemiał na resztę lipca, to znak, że się udało i wróżba się spełniła, a dojrzałe ciało przyzwyczajam do piachu - na początek ciepłego, bo przecież nawet "morsowanie" ćwiczyć należy małymi kroczkami.
O nie, o żadnej monotonii nie ma mowy.
OdpowiedzUsuńUdanego podróżowania, wszak mamy wakacje!
a tak sobie niespodzianie zajrzałem - ca co? i może jutro jeszcze zajrzę. tak sobie, żeby zadać śmiertelny cios przewidywalności jakiejkolwiek. a za życzenia dziękuję i liczę, że się spełnią. wszak nie po to się jedzie, by narzekać, że się pojechało.
UsuńDoskonały tekst ... podobnie postrzegam otaczającą rzeczywistość i mam wrażenie, że sama nie dałabym bym rady tak zgrabnie przekazać tego co w "duszy gra" a raczej wrze , gdy człowiek oddaje się analizowaniu różnych aspektów powyższej rzeczywistości. Nie wiem czy to otępienie starcze , czy letnie lenistwo , a może wypalenie, może faktycznie pora już przyzwyczajać ciało do piachu, bo od jakiegoś czasu wszystko wydaje mi się takie pozbawione sensu . Życzę udanych wojaży , konkretnego resetu i w ogóle miłego wypoczynku :)
OdpowiedzUsuńmam wrażenie, że patrzę przez bardzo różowe okulary, choć to, co opisuje wydaje się być już dramatem. a jeśli jest jeszcze gorzej? podobno żaden pisarz SF nie wymyślił dotąd horroru, którego życie nie prześcignęłoby w rozbuchaniu. za życzenia dziękuję i lekko autoironicznie zauważam, że w każdej notce mógłbym coś takiego napisać, choćby po to, by ugrzać duszę dobrym słowem. kłaniam się i wzajemnie życzę, by piasek nie uwierał i nie kaleczył zarówno intymności, jak i całego pozostałego areału ciała (jeśli takie nieintymne w ogóle istnieje).
Usuń