Młoda pani, cała w czerni, jakby żałobę pielęgnowała skrupulatnie, twarz miała otuloną czarną, koronkową maseczką, niechybnie pasującą wizerunkowo do bielizny. Cóż – niektórzy ortodoksyjnie przestrzegają kanonu, żeby każdy fragment odzieży pasował do pozostałych. Może, choć to oczywiście jawna nadinterpretacja, istniało skończone prawdopodobieństwo, że jeszcze tego przedpołudnia zakwitnie rumieńcem dla kogoś, kto potrafi docenić subtelność niedyskrecji, gdy nieprzypadkowo pozbędzie się wierzchnich okryć?
Widziałem siniaczka zdającego
się powstać po niezbyt delikatnej pieszczocie dziecięcymi grabkami, albo
takiego, który dojrzewał tuż obok innych, dzięki czemu przypominał schemat
debiutu partii GO na nieistniejącej szachownicy. Mijałem panie tak
fantastycznie rzeczywiste, tak piękne w prawdzie, choć bez szans na okładki w
tabloidach, że żal mi bardzo, iż lato trwa tak krótko. Niech się pocę jak wodny
szczur, niech ociekam i jojczę – wciąż nie potrafię zrozumieć, gdzie one
znikają jesienią, czy zimą? Zapadają w zimowy sen? A może wyjeżdżają do
ciepłych krajów? Wszystkie?
Chodzą okutane w szale i czapki i nieforemne kurtki, ot co!
OdpowiedzUsuńna pewno nie wyjechały? może to wartość sezonowa, i stadne przeloty ku Afryce odbywają się nocami, żeby postronni nie dostrzegli.
Usuń