Pani, wyższa niż
moje o mnie mniemanie uśmiechała się z wysokości niedostępnej nawet czubkom włosów.
Coś tam dyskretnie przegryzała, jednak musiała to być ambrozja, albo coś
jeszcze lepszego, bo uśmiech miała szelmowski. Inna, szczuplejsza od ramy
rowerowej przemknęła obok, wietrząc Miasto z obojętności. Angielscy kibice
bełkotali coś buńczucznie, lecz połowa z nich poległa na stolikach jakiejś rynkowej
burgerowni, śpiąc we własnych rzygowinach. Pachniały kobiety piękniejsze od kwiatów
budzących się dopiero w zaciszach sypialni na placu, znanego każdemu tubylcowi, który
kiedykolwiek potrzebował kwiecia, by upiększyć chwilę – bo przecież nie partnerkę,
która piękną jest od zawsze. Patrzyłem na panią, wyposażoną w przenośną
kawiarnię, która gawędziła z drugim końcem telefonicznego łącza. Trwale podpisana
była niewiele powyżej piersi, więc zapewne był ktoś, kto mawiał do niej MOJA. Dojrzała
kobieta w szeregu luster usiłowała być krytyczną wobec własnej figury więc dreptała
w kolejce, starając się odnaleźć idealną pozę – niepotrzebnie. Figurą mogłaby
zawstydzić świeżo wyklutą Afrodytę. Szedłem pośród tych wszystkich kobiet,
odzianych w jedynie słuszną czerń, lecz w każdym możliwym odcieniu. Nawet Rolls-Royce
nie jest tak przywiązany do maści karoserii, jak niewiasty do barwy stroju. Odważnie
krótkie spodenki przeplatały się z kurtkami, bose nogi w sandałkach z tymi
ciężkozbrojnymi, zdrowotnie martenowskimi, makijaże drapieżne, bogate i
wyzywające, obok fryzur w kolorach kwiatu fuksji (nie wierzę, że aż tak dałem
się podejść niewiastom, by własnosłownie użyć podobnej konstrukcji, bo fuksja,
to dla mnie wciąż kwiat, a nie kolor, ale jednak – usiłuję być zrozumiały choć
i to słabo mnie usprawiedliwia). Bladość doskonała, pomieszana z wciąż pachnącą
egzotyką opalenizną miesza się tworząc szachownicę przesuwającą się
nieskończonym płynnym obrazem. Warto wyjść do ludzi. Naprawdę. Podsłuchiwałem ciszę i harmider snując się pomiędzy głowami ozdobionymi słuchawkami których ilość wiecznie mnie zastanawia. Skąd się bierze tak wielu... melomanów?
Lato, lato, więc pole do obserwacji odsłonięte i widoczne z pozycji całej sylwetki od czubka głowy po pięty. Radość, bo barwy, kwiaty i słońce. Nawet nadmiar nie przeszkadza i szelmowski uśmiech.
OdpowiedzUsuńSerdeczności
brakuje raczej. ludzi mniej niż zazwyczaj trzeba iść do rynku eby sie nasycić.
UsuńNiewiasty przywiązane do barwy stroju. Czym przywiązane? Sznurem?
OdpowiedzUsuńnie śmiem pytać obcych kobiet, dlaczego wybierają czerń. spróbuj sama!
UsuńA gdzież Ty wypatrzyłeś takie takie Panie, Kobiety, Niewiasty? Ja też czasem wychodzę do ludzi ale "te Ludzie u mnie jakieś inne są"
OdpowiedzUsuńa tak się szwendałem... po Mieście...
UsuńNie wszyscy słuchają muzyki:-)
OdpowiedzUsuńsą i tacy którzy mają utopiony w ekranie wzrok.
Usuń