piątek, 3 lipca 2020

By zwyciężyć.

Jako osoba emocjonalnie łatwa do wykorzystania dałem się podejść podstępnie i bez znieczulenia. Na portalu Treningu Wyobraźni wplątałem się w ligowe rozgrywki, polegające na pisaniu opowieści na zadany przez równie łatwych temat - rzecz znajduje się tam 
https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=3336 
i tu, bo lubię mieć pod ręką wszystko, co podrzuci wyobraźnia.


zadanie:

 Bohater – królewna z drewna
 Zdarzenie - walka z pleśnią
 Efekt (którego brak) – unikać w tekście spójników


  Bała się. Pierwszy raz w życiu bała się. Nie pamiętała już tego uczucia. W szkole… przezywali ją „królewną z drewna”. Nie tylko dlatego, że była twarda. Urodziła się z defektem. Nie potrafiła okazywać emocji. Jej twarz była mimicznie martwa. To dlatego dzieciaki krzyczały za nią „królewna z drewna”, skandując okrzyki tak długo, jak starczyło im odwagi. Chociaż twarz miała martwą, to kipiały w niej uczucia gwałtowne. Rzucała się na wszystkich, nie patrząc jak wielki i silny przeciwnik kpił z jej kalectwa. Była zawzięta i pamiętliwa. Po kilku incydentach, gdy wróciła do domu posiniaczona, rozbitymi wargami uprosiła rodziców o lekcje samoobrony, w których osiągnęła mistrzostwo szybciej, niż się spodziewał instruktor. W szkole nikt nie śmiał już skandować za nią, ale szepty niosły przezwisko jak mantrę.

  Zawzięła się, nie ustawała w treningach, wybierając wojskowy profil kolejnej szkoły. Przezwisko, jak cień, powędrowało za nią, więc i tam musiała kadetom wybijać z głowy szyderstwa. Skutecznie. Owszem, wieczorami, przy kieliszku wódki mawiali tak nadal, jednak nigdy przy niej. Nigdy otwarcie. Pierwsze misje w kosmicznym zwiadzie pokazały jej wartość, oddanie i wytrwałość w dążeniu do celu. Każdy rozkaz traktowała jak świętość i realizowała co do joty. Bezwzględnie, brutalnie jeśli trzeba. Nie trzeba było wielu lat, żeby jej zalety dostrzegł sztab i awansował, przydzielając niewielki oddział. Misje, które jej podlegały święciły niekończące się pasmo sukcesów. Była dowódcą szwadronu, do którego garnęli się wszyscy ciekawi przygody. Wreszcie Królewna Z Drewna stała się ksywą wymawianą z szacunkiem. Jej prawdziwego imienia nie pamiętał już nikt.

  Nie dopuszczała bliżej nikogo, poza adiutantem w stopniu sierżanta. Małomówny, z protezą lewej nogi był jak studnia, do której mogła wrzucić wszystko bez obawy, że wypłynie. Stał się powiernikiem i przyjacielem, przed którym uchylała czasami brzeg kołdry, kiedy potrzebowała chwil odprężenia. Potrafił utrzymać ich sekret w tajemnicy, nikt z podwładnych nawet nie podejrzewał, że między nimi zdarzają się zupełnie niezawodowe kontakty. Dziś… Boże, jak bardzo przydałby się jej dziś. Gdyby mogła wtulić się w jego ramiona, wykrzyczeć swój strach, poczekać, aż ukoi ją swoim niewzruszonym spokojem i sprowadzi każdy problem do pary alternatywnych rozwiązań, pomiędzy którymi wybierze ciąg dalszy mający zwiększyć efektywność działań i doprowadzić misję do sukcesu. Jednak dziś sierżant jej nie pomoże. Nigdy już jej nie pomoże, a ona nawet nie ma możliwości pożegnać starego przyjaciela, ani nawet pogrzebać jego zwłok. One… Je również pożarła…

 ***

  Planeta nie była specjalnie duża. Odkryto ją ledwie pięćset lat temu, ale zdawała się posiadać idealne warunki do osadnictwa. Powietrze łudząco podobne do ziemskiej atmosfery, mnóstwo wody, świat roślinny i zwierzęcy, który zachowywał się przewidywalnie i nie odbiegał rażąco od fauny i flory, do jakiej nawykli ludzie. Druga Ziemia. Nawet tak ją nazwali pierwsi osadnicy. Planeta, po dokładniejszym zbadaniu okazała się pełna minerałów, których nie eksploatowano nadmiernie – jej lokalizacja w centrum galaktyki stanowiła wystarczającą zaletę, jako baza dla wszystkich kosmicznych wędrowców. Można było tu odpocząć przed długim lotem, albo odbyć kwarantannę po powrocie. Słodkie morza leniwie ogrzewane dwoma pomarańczowymi słońcami, gęste, niekończące się lasy, góry i stepy okryte falującymi łanami miękkich traw były pokusą trudną do przezwyciężenia. Raj na Ziemi. Kurort wart najprzedniejszych, niezapomnianych wakacji. Kosmiczni wędrowcy wybierali tę planetę jako dom później starości. Żyli tu wtapiając się w społeczność osadników, a pośród licznych, steranych czasem mundurów połyskiwały wszelkie możliwe dystynkcje i odznaczenia. Z weteranów można byłoby zebrać armię, która nadal mogłaby być postrachem obcych, wrogich cywilizacji z krawędzi zbadanego wszechświata.

  To dlatego po pierwszych sygnałach, że na Drugiej Ziemi dzieją się dziwne rzeczy nikt nie zareagował wystarczająco zdecydowanie. Wszyscy myśleli, że stara gwardia sama rozwiąże lokalny problem. Dopiero, kiedy straty pośród weteranów zaczęły rosnąć, a monity o wsparcie nabrały rozpaczliwych tonów, sztab generalny zaczął wysyłać misje mające siłą zaprowadzić porządek, jednocześnie ewakuując ludność na bezpieczne, choć nie tak wygodne księżyce. Szczęściem nikt nie wpadł na pomysł, żeby sprowadzić ich na Ziemię. Przezorność i wrodzona podejrzliwość wojskowych skazała ludzi z Drugiej Ziemi na roczną kwarantannę, obecnie wydłużoną już do pięciu lat. Przeciwnik potrafił niepostrzeżenie osiedlić się na żywych organizmach i nawet skrupulatna dezynfekcja nie dawała pewności, że nosiciel będzie aseptycznie czysty i wolny od zarodników. Pięć lat kwarantanny, to jak zsyłka. Obóz karny. Klątwa faraonów w nowej, dotąd nieznanej formie.

 ***

  Wróg był podstępny. Niewidzialny. Nie miał centralnego ośrodka nerwowego, ani kończyn, z którymi mógłby sobie poradzić zdeterminowany oddział komandosów. Oni… Przysłano tutaj kilka oddziałów, ale nie pozostał po nich nawet ślad. Nie oddali jednego strzału, ani nie weszli w bezpośrednie starcie. Chyba… Wróg pożarł ich, jakby zaatakował we śnie, mijając warty i elektroniczne zabezpieczenia. Wybrał ich wszystkich, co do jednego, jak szop pracz jaja z gniazda, a na koniec zawładnął całym uzbrojeniem i sprzętem, z jakim wyruszyli na odsiecz planecie. Potem byli następni i kolejni. Kiedy zdawało się, że nie ma już żadnych możliwości sztab zdecydował się przysłać tu Królewnę z Drewna. Pośród starych admirałów panowało przekonanie, że ona jest bronią ostateczną i jeśli nie da rady, to nikt z żyjących nie jest w stanie zrobić choćby pół kroku więcej.

  Drewniana monarchini, w ciągu wieloletniej służby zebrała oddział, jakiego żaden sztab nie chciałby oglądać w swoim pobliżu. Kiedy nie prowadzili pacyfikacji odległych zakątków wszechświata stacjonowali na tyle daleko od sztabu, żeby ryzyko odwiedzin było wyłącznie histerią, sennym koszmarem, czy iluzją. Tak. W czas pokoju oddział stawał się zgrają korsarzy, lumpów, zagrożeniem dla każdej świętości i każdego autorytetu. Za to, gdy wyruszał, smród spalonej ziemi i hymn mruczany pomiędzy niekompletnymi zębami niemal fizycznie unosił się za okrętem przemierzającym próżnię wszechświata. Pośród ludzi potrafili uśmierzyć zamieszki tylko swoją obecnością. Dla obcych byli jeszcze mniej pobłażliwi. Wchodzili, a kiedy wracali teren za nimi stawał się jałowy i gotowy na kolonizację i przyjęcie konstytucji cywilizacji ludzkiej.

  Tu wylądowali ledwie tydzień temu. Rozłożyli się obozem w miejscu, gdzie wysoki klif i niegościnne wybrzeże miały dać bezpieczną flankę. Obóz zamieniony w warownię wyrósł bezszelestnie i okolica zaroiła się od zwiadu powietrznego prowadzonego z jednoosobowych, szybkich myśliwców na co dzień zadokowanych w zaciszu statku-matki, który obecnie monitorował otoczenie bezpiecznie zawieszony nad obozowiskiem. Nikt nie miał informacji jak dokładnie wygląda wróg, a hipotezy i domniemania przerażonych uchodźców brzmiały absurdalnie. Pleśń? Inwazja grzybów? Na skalę planety? Bzdura totalna! Nie śmiała się, bo Królewna śmiać się nie umiała, ale jej ludzie rechotali do płaczu. Stado płaczących piratów stanowiło obrazek trudny do zapomnienia. Jednak ledwie tydzień wystarczył, żeby ci, którym udało się przetrwać przestali się śmiać, a oddział skurczył się niepokojąco. Wszystko, choć nieprawdopodobne, okazało się prawdą. Pleśń niosła się przez planetę jak zaraza pchana wiatrem. Wędrowała lądem i wodą, jej zarodniki unosiły się na wietrze i pacyfikowały przestrzenie skuteczniej niż wataha Drewnianej Królewny. Wróg rzucał się do gardeł, nozdrzy, porami skóry wdzierał się do wnętrza organizmów i znajdował oazy. Karmił się wilgocią i rósł bez końca. Nie miał dowództwa, ani króla. Nie miał organów, które mogli sperforować wielkokalibrową bronią.

  Sierżant, dotąd tak zrównoważony i ostrożny w sądach okazał się wystarczająco nierozważny, żeby dopadł go grzyb. Czego szukał tam, skąd nadszedł wróg? Czemu uważał, że znajdzie odpowiedź i ujdzie z życiem wkraczając na teren zajęty przez ten nienawistny, toksyczny osad? Musieli wygrać. Wygrać, albo zginąć. Królewna miała świadomość, że pięć lat kwarantanny na tutejszym księżycu stanie się dla jej ludzi grobem. A na żadne inne misje nikt ich stąd nie wypuści. Prędzej unicestwi. Musieli znaleźć rozwiązanie i dać czas nauce na znalezienie skutecznego antidotum. Straceńcy, którym wciąż nie powiedziała, że nie mają dokąd wracać i zostaną tu, aż zwyciężą, bądź zdechną. Oni wszyscy są już zarażeni. Sierżant przecież miał na sobie skafander, który zapewniał mu doskonałą izolację, a przecież grzyb wygryzł mu twarz, co widziała na podglądzie z kamer, zanim te znieruchomiały toczone przez mikroskopijnego wroga. Z masochistyczną zawziętością analizowała ostatnie chwile z życia sierżanta, który nie mówiąc nikomu ani słowa wszedł na teren zajęty przez pleśń i kombinował coś na własną rękę. Zanim zorientowała się już było po nim. Klęła go za głupotę i siebie, że nie zdołała go powstrzymać. Po co tam polazł stary kuternoga? Nigdy nie był wyrywny.

  Wróg przyparł ich do brzegu klifu. Lądem posuwał się niespiesznie, lecz nieubłaganie. Wodą szło mu zdecydowanie szybciej, jednak przyczółki były wątłe i łatwiejsze do odparcia. Powietrzem grzyb przemieszczał się bez ograniczeń zarażając powierzchnię morza kożuchem falującej mazi, w jaką opadając zamieniał się rój mikroskopijnych zarodników. Drzewa uginały się pod ciężarem puchnącej od wody pleśni i padały z trzaskiem. Ekspansja zdawała się nie mieć końca i żadne chmary szarańczy nie czyniły takich szkód. Wróciła myślą do obrazu z kamery sierżanta. Coś niepokoiło ją, usiłowało przedrzeć się przez smutek Królewny i minęło sporo czasu zanim zrozumiała, że nie patrzy na tragedię sierżanta, tylko na rozwiązanie problemu. Ogień! Jedynym wrogiem pleśni był ogień. Tylko on sprawiał, że grzyb nie rozprzestrzeniał się bardziej. Zatrzymywał się i czekał, aż pożoga wygaśnie i dopiero wtedy ruszał naprzód. Sierżant w dziwnym szale zdjął rękawice ochronne i usiłował spalić pleśń podręcznym sprzętem. I udało mu się, chociaż kosztowało to życie bezmyślnego durnia! Królewna otrząsnęła się ze strachu. Sierżant ostatni raz pomógł jej rozstrzygnąć dylematy i poddał rozwiązanie. Teraz trzeba tylko wymyślić sposób wykorzystania tej wiedzy. Żeby uzyskać efekt musieliby spalić całą planetę. Jednocześnie. Spalić wszystko, co żyło w tej atmosferze. Wyjałowić powierzchnię i dotrzeć z żarem w głąb ziemi. W głąb ich własnych ciał…

  Mieli środki. Mogli to zrobić. Resztki oddziału czekały na rozkazy. Stąd nie mogli zabrać nic. Rozkazy były krótkie i zdecydowane. Siatkę geograficzną zasiedliły punkty zrzutu materiałów pirotechnicznych z opóźnionym zapłonem. Opóźnienie było niewielkie – zmasakrowana twarz sierżanta wciąż majaczyła Królewnie. Skoro grzyb przedarł się przez skafander… Pokręciła głową. Przeczucie mówiło jej, że wydarzy się coś, co sprawi, że nie uda się zrealizować planów. Pojazdy rozpierzchły się nabierając wysokości i z zewsząd zaczynały napływać meldunki o rozlokowaniu kolejnych diabelskich depozytów. Czas ruszył z miejsca pogrążając się w nieodwracalność. Każdy wykonał swoją część roboty i jednostki zbierały się wokół statku-matki. Nie było już powodu do pośpiechu. Czekali z uśmiechem, jakby spalenie planety miało przywrócić życie ich towarzyszom. Wybuchały kolejne ładunki, obraz zgęstniał od ognia i dymu. Kolejne płonące kręgi łączyły się ze sobą na granicach zasięgu – akcja została przygotowana perfekcyjnie.

  A jednak miała rację. Nie wszystko poszło dobrze. Na graficznym obrazie planety pojawił się fragment blisko bieguna wolny od ognia. Pleśń wygrała z ładunkiem? Nie zadziałały zapalniki? Pleśń zdążyła przegryźć się przez hermetyczne, metalowe opakowanie i rozłożyć ładunki? Jak bardzo była jadowita, że w tak krótkim czasie dała radę? Aby uzyskać efekt musieli zarazić płomieniem również ten ostatni bastion. Zrzucili resztę zapasów materiałów wybuchowych w jeden punkt. Czekali na ostatni wybuch, który nie nastąpił. Byli bezradni. Zużyli wszystko, czym dysponowali. Mogli tylko wycofać się i powtórzyć operację, kiedy pozyskają materiały. Królewna zacisnęła zęby. Pleśń wygrała. Zanim wrócą odrodzi się. Znów trzeba będzie spalić wszystko. Pierwszy raz miała przegrać, i to z kim? Z czym? Z małym, niepozornym grzybkiem? Nikomu dotąd nie pozwoliła na taki afront. I jeszcze sierżant, z twarzą wyżartą przez pleśń… Górna warga uniosła się odsłaniając zęby w czymś, co mogłoby być próbą uśmiechu. Pierwszego w życiu, nieporadnego, groźnego jak uśmiech czarnej pumy czającej się w konarach drzew, gdy nieświadomy łup zaczyna buszować pod nimi.

  Warknęła podwładnym rozkaz do odlotu. Flotylla karnie manewrowała, sterując w kierunku najbliższego księżyca. Na przymusową, pięcioletnią kwarantannę. Niektórzy zastanawiali się, czemu Królewna nie pozwala im lądować na pokładzie matki, ale żaden nie zadał pytania wprost. Odlot pokonanych nie wyglądał na zorganizowany odwrót. Raczej ucieczkę niedobitków. Na posterunku, ponad płonącą planetą został tylko statek dowodzony przez Królewnę. Wisiał jak wyrzut sumienia nad obszarem, na którym ponieśli klęskę. A potem runął w dół. Reaktory wybuchły tuż nad ziemią. Drewniana Królewna nie chciała ryzykować, że pleśń okaże się szybsza. Reaktory były potężne. Biegun objął krąg rozpalonego do białości powietrza, w którym stopił się całkiem pancerz statku i wszystko, co znajdowało się w promieniu wielu kilometrów. Eter ponad pogorzeliskiem poniósł spóźnione, ostatnie słowa Królewny:

  - Niech cię szlag!

6 komentarzy:

  1. Twoja wyobraźnia solidnie wytrenowana, trening czyni mistrza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zobaczymy - tam jest całkiem sporo atletów płci obojga.

      Usuń
  2. Przyznam, że podziwiam Twoją płodność słowną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spróbuj - najwyraźniej można pisać więcej.

      Usuń
  3. Gratulacje, a do opowiadania wrócę, bo się boję ciebie czytać nocą. :)

    OdpowiedzUsuń