Rzecz napisana na portalu Trening Wyobraźni - https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=3498
zadanie:
Bohater – człowiek, który siedzi na drzewie i nie chce zejść
Zdarzenie – Tylko jeden
przeżyje
Efekt: Zjadłem 23 ketonale i
umiem czytać w myślach. Opisać spostrzeżenia.
Dwadzieścia
trzy ketonale… A może było ich trzydzieści dwa? Wszystko mi się miesza w
głowie. Chaos. Gdzieś na peryferiach pojmowania brzęczy telefon.
- Udław się!
– warczę w nieokreślonym kierunku – Piątek jest. Popołudnie. Nie będziesz mi
zawracał…
Sam nie wiem skąd, ale miałem przekonanie sięgające pewności,
że to telefon służbowy i znowu ktoś chce mnie wyciągnąć z domu, i zepsuć
weekend jakimś oszołomem, który siedzi na gruszy, i żre owoce jak maszyna… Jak
larwa jakaś, robal, bo maszyny, to chyba nie jedzą gruszek. Niepokojąca myśl.
Nie zamierzałem pozwolić, żeby ktokolwiek zepsuł mi weekend. No i te tabletki.
Dwadzieścia trzy, czy trzydzieści dwa? Czeski błąd, ale głowa aż huczy od
natłoku wrażeń. Próbuję zogniskować wzrok i sięgnąć nim czegokolwiek, jednak
jako pierwszy zaczyna działać słuch.
Słuch? Nie
jestem pewien, bo nigdy dotąd nie zdarzało się, żebym słyszał głosy. Pewnie lek
spowodował jakieś omamy. Z premedytacją zamykam oczy i skupiam się na treści
dobiegającej z mieszkania piętro niżej. Podsłuchuję i nie zamierzam się
wstydzić. Próbuję zorientować się, jak daleko sięgam zmysłami. Gówniarz.
Poznaję go po głosie. Nadstawiam ucha z nieżyczliwą ciekawością…
- Śmieją
się. Wszystkie chłopaki w klasie już widzieli. Tylko ja nie… A może… Może pójdę
do mamy? Wsunę się pod kołdrę i będę udawał, że bardzo chcę się przytulić. A
potem schowam się cały pod spód i wciąż udając zajrzę jej pod nocną koszulę.
Dlaczego nie mam siostry? Z nią byłoby łatwiej… Z mamą będzie trudniej, ale
może się uda… Tylko co powiem w szkole? Że mamę podglądałem? Znowu będą się
śmiać. Wiem! Powiem, że zaprosiła mnie do siebie Magda, studentka germanistyki
i... Mama ma na imię Magda i skończyła studia już dawno, ale tego przecież nie trzeba
im mówić. Takie drobne kłamstewko. Chyba ksiądz da mi rozgrzeszenie. Ja… muszę
zobaczyć, jak naprawdę wyglądają dziewczyny…
- Ohyda! –
pomyślałem i wolałem nawet myślami odsunąć się od gówniarza. - Niech sobie
kombinuje z matką, co zechce, ale beze mnie. Nie zamierzam brać w tym udziału.
Przesunąłem
środek ciężkości zainteresowania gdzieś niżej. Może nawet o trzy piętra. Zewsząd
słyszałem głosy. Teraz, kiedy już wiedziałem jak, mogłem je wyplątać z szumu i
przesłuchać selektywnie, jakbym dostrajał się do konkretnej częstotliwości. Tym
razem kobieta. Może będzie łatwiej. To chyba ta, z krótkimi włosami w mysim
kolorze, co zawsze chodzi, jakby była naćpana. Ale chyba nie ćpa, bo ma
dzieciaka, który jeszcze pierwszej świeczki na torcie nie dmuchał.
- Spać…
Boże, jak bardzo chce mi się spać. Gdybym wiedziała… Co za potwór! Nie daje ani
chwili odpocząć, budzi się co dwie godziny i drze mordę bez końca. Nie mam już sił
nawet płakać. Snuję się i tylko patrzeć, kiedy się przewrócę. Gdybym mogła
odwrócić bieg zdarzeń, wyrzekłabym się seksu do końca świata, żeby nie
przechodzić tej męczarni. Jeśli jest piekło na ziemi, to właśnie tkwię w nim po
uszy! Po uszy w gównie i wrzasku… Spać… Jedną, cholerną noc…
Uciekłem.
Wycofałem się, czując na skórze krople potu. Niesmak i współczucie. Ale
zrozumiałem, czemu tak wygląda. Po dwóch godzinach spania nawet cyborg
oszalałby, a co dopiero drobna babeczka. Einstein, żeby działać, potrzebował
cztery i pół godziny snu. Kiedy skracał ten czas do czterech, o genialnych
pomysłach musiał zapomnieć, bo organizm dopominał się odpoczynku.
- Do kogo
ona gadała? – zaintrygowany, wróciłem słuchem do pomieszczenia, ale w nim mieszkały
tylko mleczno-gówniane sny niemowlaka pokrojone na cieniutkie plasterki
nieartykułowanym wrzaskiem i modlitwy kobiety o nagłą śmierć. Jej, albo
szczeniaka.
Nie było tam
nikogo więcej, może papużki faliste w klatce, ale te spały i raczej nieskore
były do rozmów. Więc jak się to stało, że słyszę kobietę? Powoli oswajałem się
z myślą, że odbieram nie tyle głosy, co myśli. Ależ haj! Dwadzieścia trzy
ketonale i taki odlot! A może to były trzydzieści dwa? Puste opakowanie turla
się wesoło gdzieś pod nogami. Telefon wreszcie umilkł. Dobrze. Bardzo dobrze.
Nie zamierzałem wychodzić z domu i przekonywać jakiegoś wariata, że powinien
wrócić na łono społeczeństwa, zamiast uprawiać ekstrawagancje. Na gruszy? To
jakiś kretyn. I ja miałbym z takim gadać? W piątkowy wieczór? Żeby szlag trafił
mój haj i tabletki? Nic z tego! Uśmiecham się do wariatów niemal każdego dnia.
Przemawiam miękkim, świętojebliwym głosem, a oni mają mnie w dupach. Gadam i
gadam, aż czasem zapominam się, że są na świecie normalni, z którymi można porozmawiać
bez stresu i gugania, jak do osesków.
- Na ryby –
przedarł się do świadomości kolejny głos – niech idzie na ryby. Choćby na
tydzień, z tym degeneratem Zenkiem. Niech jadą i niech ich zeżrą komary. Byle
pojechali. Tydzień… Marzenie. Niech pojadą choć na dwie noce. Dwie noce z
Konstantym, to więcej, niż rok z moim. Coś wymyślę. On przecież bez ryb
miesiąca nie wysiedzi, ale teraz, jak po złości siedzi i pilnuje chałupy.
Domator się znalazł. Trzeba mu pomóc podjąć decyzję. Niech jedzie i nie wraca
zbyt szybko. Póki Konstanty ma jeszcze parę dni urlopu.
Dzwonek do
drzwi niemal zwala mnie z nóg. Wiedziałem. Ruda spod szesnastki przyprawia rogi
sąsiadowi. I to z kim? Z Konstantym! Znam drania, mieszka blok dalej. I nie
przepuści żadnej, a ta... Ech, co takiego ma w sobie Konstanty, że wszystkie
baby lecą jak ćmy do latarni? Zatoczyłem się i poniosło mnie do przedpokoju.
Ktoś dobijał się miarowo, jakby rąbał drzwi młotem pneumatycznym.
- Otwórz
Stefan! – usłyszałem – Wiemy, że tam jesteś. Musisz nam pomóc. Sprawa poważna,
a nikt poza tobą nie da rady. Bądź człowiek i pojedź z nami, bo facet zepsuje
nam weekend do cna!
Wiedziałem,
że nie odpuszczą szuje. Będą tarabanić, aż wyjdę. I szlag trafi dwadzieścia
trzy ketonale… Diabli ich zesłali. I tego gnojka, co siedzi na gruszy.
Wzruszyłem ramionami, bo absurd powalił mnie i straciłem w sobie argumenty
przeciw. Wszystko to zdało się być jakąś farsą, groteskowym, przerysowanym
grubo hajem. Może tak miało być? Może dzisiejszy kop miał mnie poprowadzić
nowymi, dotąd niezwiedzanymi ścieżkami? Dwadzieścia trzy, czy trzydzieści dwa?
Otworzyłem i zawisłem na klamce.
- Świniopas.
Bydlę – usłyszałem w głowie – I takiego lewusa musimy prosić o wsparcie.
Chętnie do dupy nakopałbym zasrańcowi. Wygląda jak szmata, którą ktoś
wypolerował do czysta pluton wojska wracający z nocnej awantury. Zachlany po
same uszy. Albo naćpany. Szkoda gadać, szykuje się nam niezła nocka. Ależ
trafiła się zmiana. Żeby tylko z tym gnojkiem nie było dodatkowych kłopotów.
- Kapitan
prosił, żeby pan podjechał i porozmawiał – oficjalny głos dochodził spomiędzy
państwowych zębów i ociekał fałszywą słodyczą, niczym miody za komuny. – Proszę
się ubrać, po drodze opowiemy wszystko, a jak dobrze pójdzie, to dokończy pan
wieczór w domu, bo niedaleko stąd na miejsce zdarzenia.
Skąd ja
wiedziałem o gruszy i gościu na niej? Czyżby wystarczył mi dźwięk telefonu,
żeby dotrzeć do myśli tego fałszywego skurczybyka? Oj, pogmerałbym mu we łbie,
gdyby nie fakt, że tabletki rozkołysały mnie wewnętrznie i byłem teraz ciepło i
przyjaźnie nastawiony do całego świata. Schodząc po schodach powiedziałem nawet:
dobry wieczór - rudej spod szesnastki. Dziwka! Ale, rasowa i trzyma fason. Może
warto spróbować wykopać Konstantego z jej łóżka? Na razie szedłem między dwoma
funkcjonariuszami w cywilnych ubraniach i im spieszyło się bardziej, niż się
przyznawali. Ten drugi gotów był mnie nawet zanieść, żeby szybciej skończyć. On
też umówił się na wieczorne cudzołóstwo i nie w smak mu całkiem ta dzisiejsza
afera. Uśmiech miałem coraz większy. Trzydzieści dwa… a może dwadzieścia trzy
ketonale zrobiły grę. Na cały piątkowy wieczór. Kto wie, czy nie na weekend.
Na miejscu
byli nawet strażacy. Gość siedział na gruszy i bez gorączki, metodycznie żarł
gruszki. Strażacy potrafią ściągnąć z drzewa kotka, który się zawieruszy
starszej pani, ale z gościem mieli kłopot większy, bo człowiek nie
współpracował, a nawet wręcz przeciwnie. Obrzucał gruszkami, kopał, strącał
ochotników z drabiny, aż dali spokój. Teraz siedzieli i mruczeli te swoje
strażackie przekleństwa. Gość mi zaimponował. Wygrał z zastępem zbrojnym i
zdeterminowanym. Teraz moja kolej. Czas wkroczyć do akcji.
- Stefan –
kapitan przeszedł od razu do konkretów – gość siedzi na drzewie i nie chce
zejść. Szarpiemy się z nim już pięć godzin. Coś bełkocze, ale ciężko zrozumieć,
a wszelkie próby zdjęcia go z drzewa kończą się kontuzjami strażaków. Wezwali
nas i musimy gościa zdjąć, albo stać tu i czekać, aż sam dojrzeje i spadnie.
A byłem umówiony na brydża z sędziną i prokuratorem, więc sam rozumiesz. Trzeba
działać. I to szybko. Wymyśl coś, strąć go, cokolwiek! Zapakujemy go w kaftan i
do domu, bo wódeczka się grzeje! Jak się wyrobisz do dwudziestej trzeciej, to
stawiam Jasia Wędrowniczka w bardzo ciemnej wersji.
-
Dwadzieścia trzy, dwadzieścia trzy… - szumiało w głowie echami, jakby liczba
obijała się o wnętrze czaszki i nawracała kolejnymi echami – Dwadzieścia trzy kapsułki,
które mieszkają właśnie we mnie i sprawiają, że słyszę kapitańskie przekleństwa
i krzywo tłumioną wściekłość na świat, gościa i na mnie. Żaden Johnnie Walker
nigdy ich nie dogoni. Nie ma takiego koloru, który dałby radę. A może to były
trzydzieści dwie tabletki?
Podszedłem
do drzewa. Ostrożnie. Pamiętałem, że strażaków spotkała powitalna salwa z
ogryzków. Wolałem nie narażać własnego jestestwa na kontakt z owocami ciskanymi
z pasją przez szaleńca. Na gruszy? Babcia na jabłoni była mu inspiracją, czy
jaka inna cholera? Niezły świr.
- Jesteś
Mesjaszem? – usłyszałem w głowie głos. Schrypnięty nie wiedzieć czemu.
- Tak! –
zaczepnie odpowiedziałem uśmiechając się. A co! Niech wie, że łatwo nie będzie.
Skubaniec czytał mi w myślach. Może też zeżarł fiolkę tabletek?
- Wreszcie
ktoś sensowny, bo z tamtymi debilami ciężko się gada. Nic nie rozumieją. Ty
zrozumiesz. Kiedy?
- Co kiedy?
– zaskoczył mnie szybkością, z jaką nawiązał kontakt i przeszedł do konkretów.
Musiałem się pilnować, żeby mnie nie zdemaskował.
- Kiedy
potop, to chyba oczywiste pytanie – szczęśliwie gość nie był złośliwy, tylko
niecierpliwość pchała go do wiedzy.
- Jeszcze
nie wiem – mruknąłem wymijająco, żeby zyskać na czasie i oswoić się z myślą, że
dziś będę uprawiał grządkę Boga – A co? Sraczki dostałeś już od owoców? Sraj
śmiało, do góry nie poleci.
Trafiłem! Tu
go bolało. Wyraźnie skrzywił się. Nie tylko mentalnie. Na pysk wyszły mu bruzdy
jak u shar peia. To dlatego był rozkojarzony i nie gmerał w mojej głowie równie
zaciekle, jak ja w jego. Ciekawe, czym się raczył, zanim usiadł na gałęzi.
Trzeba się temu przyjrzeć, bo może na następny weekend spróbowałbym tego specyfiku?
Trzydzieści dwa ketonale…
- Ketonal? –
prychnął gość – Myślałem, ze Mesjasz nie musi się wspierać farmakologicznie.
Ależ degrengolada. Nawet w niebie ćpuny?
Uraził mnie.
Momentalnie mnie szlag jasny trafił. Teraz naprawdę poczułem się Mesjaszem.
Zupełnie bez udziału świadomości schyliłem się, podniosłem jakiś kamień i
cisnąłem. Celnie! Rękę szaleńców zawsze los poprowadzi. Trafiłem, a gość
jeszcze kończył myśli obelżywe, kiedy pikował ku ziemi.
- Dobry
jesteś Stefan! – kapitan sapał z zachwytem, kiedy jego przydupasy pakowały już
gościa w kaftan – Nie spodziewałem się, że tak szybko się uwiniesz. Masz u mnie
flaszkę!
Wzruszyłem
ramionami. Gość w pozycji horyzontalnej przemierzał właśnie szlak w stronę
karetki. Będzie miał zapewniony apartament na koszt państwa na długo. Dłużej,
niż będzie schodził siniak z czoła, które dopiero teraz ocknęło się z
zaskoczenia i rozpoczęło barwić skórę.
- Tylko
jeden… – dobiegł mnie jeszcze głos skrępowanego – Tylko jeden przeżyje. Potop
będzie. Musi być. I to lada chwila. Gniew Boga będzie straszny. Wiem,
rozmawialiśmy. Głupcze! Przez ciebie umrę. Utonę. Każdy utonie… Tylko jeden…
Karetka
wesoło mrugając światłami oddalała się, strażacy pakowali sprzęt, niebieska
gwardia fetowała sukces i równie szybko oddalali się w stronę komisariatów,
żeby spisać tony raportów i wniosków o nagrody za sprawność i tempo akcji. Pod
gruszą zrobiło się cicho.
-
Dwadzieścia trzy ketonale – mruczałem jak mantrę – a może trzydzieści dwa?
Nie wiedząc
co robię, zwinnie jak małpa wspiąłem się na drzewo. Udawałem, że to z
ciekawości, że chcę sprawdzić, co czuł ten czubek, kiedy siedział na gałęzi i
terroryzował otoczenie swoją toksyczną obecnością i ostrzałem z niedojedzonych
owoców. Ostatnie samochody rozjeżdżały się już i powoli zapadał zmierzch.
- Noc, to
najlepszy czas na potop. Panika, skuteczność i potępieńcze jęki – Gałąź
uwierała mnie w tyłek. Powinienem zejść, jednak coś mnie trzymało w miejscu –
Nie wiem, czym się naszprycował, ale, skoro rozmawiał z Bogiem, to chyba wie?
Może lepiej poczekać? Zostać tu, w bezpiecznym miejscu i przeczekać nawałnicę?
Wielką Wodę?
Sięgnąłem po
owoc i ugryzłem. Smaczny. Jutro będzie całkiem dojrzały, ale już dziś smakuje
jak ambrozja. Boski pokarm. Rozsiadłem się. Głodem mnie nie wezmą. Grusza
obrodziła, a mój poprzednik za wiele nie zdążył zjeść.
- Głupcy! –
pomyślałem ze złośliwą satysfakcją – Nie mają pojęcia, co ich czeka! A ja,
bezpiecznie, posiedzę na gruszy i przeżyję. Dwadzieścia trzy… Dzięki ci Boże… A
może to były trzydzieści dwa…? Tylko jeden…
Myślę, że raczej 23- fiolka zawiera 30 tabletek. Obawiam się jednak o stan żołądka delikwenta. Wrzody murowane
OdpowiedzUsuńbaczność! lekarz na pokładzie!
UsuńZamiast ketonalu można spróbować paracetamol.
OdpowiedzUsuńcoś zmieni? czy podobne wrażenia? moja wiedza farmakologiczna kończy się na aspirynie.
Usuńtzn - wiem, że jest...
UsuńEj Oko jak po ketonalu takie jazdy to co by było po vicodinie? 😃😃😂 Rozbroiłeś mnie tym. Uśmiałam się trochu nie powiem. Świetny tekst. Pozdrawiam Cię
OdpowiedzUsuńmiał być do śmiechu. nie zawsze trzeba być posępnym jak pomnik w listopadową noc.
Usuń