środa, 15 lipca 2020

Mantra.

Rzecz napisana na portalu Trening Wyobraźni - https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=3498


zadanie:

Bohater – człowiek, który siedzi na drzewie i nie chce zejść
Zdarzenie – Tylko jeden przeżyje
Efekt: Zjadłem 23 ketonale i umiem czytać w myślach. Opisać spostrzeżenia.




Dwadzieścia trzy ketonale… A może było ich trzydzieści dwa? Wszystko mi się miesza w głowie. Chaos. Gdzieś na peryferiach pojmowania brzęczy telefon.

- Udław się! – warczę w nieokreślonym kierunku – Piątek jest. Popołudnie. Nie będziesz mi zawracał…

        Sam nie wiem skąd, ale miałem przekonanie sięgające pewności, że to telefon służbowy i znowu ktoś chce mnie wyciągnąć z domu, i zepsuć weekend jakimś oszołomem, który siedzi na gruszy, i żre owoce jak maszyna… Jak larwa jakaś, robal, bo maszyny, to chyba nie jedzą gruszek. Niepokojąca myśl. Nie zamierzałem pozwolić, żeby ktokolwiek zepsuł mi weekend. No i te tabletki. Dwadzieścia trzy, czy trzydzieści dwa? Czeski błąd, ale głowa aż huczy od natłoku wrażeń. Próbuję zogniskować wzrok i sięgnąć nim czegokolwiek, jednak jako pierwszy zaczyna działać słuch.

Słuch? Nie jestem pewien, bo nigdy dotąd nie zdarzało się, żebym słyszał głosy. Pewnie lek spowodował jakieś omamy. Z premedytacją zamykam oczy i skupiam się na treści dobiegającej z mieszkania piętro niżej. Podsłuchuję i nie zamierzam się wstydzić. Próbuję zorientować się, jak daleko sięgam zmysłami. Gówniarz. Poznaję go po głosie. Nadstawiam ucha z nieżyczliwą ciekawością…

- Śmieją się. Wszystkie chłopaki w klasie już widzieli. Tylko ja nie… A może… Może pójdę do mamy? Wsunę się pod kołdrę i będę udawał, że bardzo chcę się przytulić. A potem schowam się cały pod spód i wciąż udając zajrzę jej pod nocną koszulę. Dlaczego nie mam siostry? Z nią byłoby łatwiej… Z mamą będzie trudniej, ale może się uda… Tylko co powiem w szkole? Że mamę podglądałem? Znowu będą się śmiać. Wiem! Powiem, że zaprosiła mnie do siebie Magda, studentka germanistyki i... Mama ma na imię Magda i skończyła studia już dawno, ale tego przecież nie trzeba im mówić. Takie drobne kłamstewko. Chyba ksiądz da mi rozgrzeszenie. Ja… muszę zobaczyć, jak naprawdę wyglądają dziewczyny…

- Ohyda! – pomyślałem i wolałem nawet myślami odsunąć się od gówniarza. - Niech sobie kombinuje z matką, co zechce, ale beze mnie. Nie zamierzam brać w tym udziału.

Przesunąłem środek ciężkości zainteresowania gdzieś niżej. Może nawet o trzy piętra. Zewsząd słyszałem głosy. Teraz, kiedy już wiedziałem jak, mogłem je wyplątać z szumu i przesłuchać selektywnie, jakbym dostrajał się do konkretnej częstotliwości. Tym razem kobieta. Może będzie łatwiej. To chyba ta, z krótkimi włosami w mysim kolorze, co zawsze chodzi, jakby była naćpana. Ale chyba nie ćpa, bo ma dzieciaka, który jeszcze pierwszej świeczki na torcie nie dmuchał.

- Spać… Boże, jak bardzo chce mi się spać. Gdybym wiedziała… Co za potwór! Nie daje ani chwili odpocząć, budzi się co dwie godziny i drze mordę bez końca. Nie mam już sił nawet płakać. Snuję się i tylko patrzeć, kiedy się przewrócę. Gdybym mogła odwrócić bieg zdarzeń, wyrzekłabym się seksu do końca świata, żeby nie przechodzić tej męczarni. Jeśli jest piekło na ziemi, to właśnie tkwię w nim po uszy! Po uszy w gównie i wrzasku… Spać… Jedną, cholerną noc…

Uciekłem. Wycofałem się, czując na skórze krople potu. Niesmak i współczucie. Ale zrozumiałem, czemu tak wygląda. Po dwóch godzinach spania nawet cyborg oszalałby, a co dopiero drobna babeczka. Einstein, żeby działać, potrzebował cztery i pół godziny snu. Kiedy skracał ten czas do czterech, o genialnych pomysłach musiał zapomnieć, bo organizm dopominał się odpoczynku.

- Do kogo ona gadała? – zaintrygowany, wróciłem słuchem do pomieszczenia, ale w nim mieszkały tylko mleczno-gówniane sny niemowlaka pokrojone na cieniutkie plasterki nieartykułowanym wrzaskiem i modlitwy kobiety o nagłą śmierć. Jej, albo szczeniaka.

Nie było tam nikogo więcej, może papużki faliste w klatce, ale te spały i raczej nieskore były do rozmów. Więc jak się to stało, że słyszę kobietę? Powoli oswajałem się z myślą, że odbieram nie tyle głosy, co myśli. Ależ haj! Dwadzieścia trzy ketonale i taki odlot! A może to były trzydzieści dwa? Puste opakowanie turla się wesoło gdzieś pod nogami. Telefon wreszcie umilkł. Dobrze. Bardzo dobrze. Nie zamierzałem wychodzić z domu i przekonywać jakiegoś wariata, że powinien wrócić na łono społeczeństwa, zamiast uprawiać ekstrawagancje. Na gruszy? To jakiś kretyn. I ja miałbym z takim gadać? W piątkowy wieczór? Żeby szlag trafił mój haj i tabletki? Nic z tego! Uśmiecham się do wariatów niemal każdego dnia. Przemawiam miękkim, świętojebliwym głosem, a oni mają mnie w dupach. Gadam i gadam, aż czasem zapominam się, że są na świecie normalni, z którymi można porozmawiać bez stresu i gugania, jak do osesków.

- Na ryby – przedarł się do świadomości kolejny głos – niech idzie na ryby. Choćby na tydzień, z tym degeneratem Zenkiem. Niech jadą i niech ich zeżrą komary. Byle pojechali. Tydzień… Marzenie. Niech pojadą choć na dwie noce. Dwie noce z Konstantym, to więcej, niż rok z moim. Coś wymyślę. On przecież bez ryb miesiąca nie wysiedzi, ale teraz, jak po złości siedzi i pilnuje chałupy. Domator się znalazł. Trzeba mu pomóc podjąć decyzję. Niech jedzie i nie wraca zbyt szybko. Póki Konstanty ma jeszcze parę dni urlopu.

Dzwonek do drzwi niemal zwala mnie z nóg. Wiedziałem. Ruda spod szesnastki przyprawia rogi sąsiadowi. I to z kim? Z Konstantym! Znam drania, mieszka blok dalej. I nie przepuści żadnej, a ta... Ech, co takiego ma w sobie Konstanty, że wszystkie baby lecą jak ćmy do latarni? Zatoczyłem się i poniosło mnie do przedpokoju. Ktoś dobijał się miarowo, jakby rąbał drzwi młotem pneumatycznym.

- Otwórz Stefan! – usłyszałem – Wiemy, że tam jesteś. Musisz nam pomóc. Sprawa poważna, a nikt poza tobą nie da rady. Bądź człowiek i pojedź z nami, bo facet zepsuje nam weekend do cna!

Wiedziałem, że nie odpuszczą szuje. Będą tarabanić, aż wyjdę. I szlag trafi dwadzieścia trzy ketonale… Diabli ich zesłali. I tego gnojka, co siedzi na gruszy. Wzruszyłem ramionami, bo absurd powalił mnie i straciłem w sobie argumenty przeciw. Wszystko to zdało się być jakąś farsą, groteskowym, przerysowanym grubo hajem. Może tak miało być? Może dzisiejszy kop miał mnie poprowadzić nowymi, dotąd niezwiedzanymi ścieżkami? Dwadzieścia trzy, czy trzydzieści dwa? Otworzyłem i zawisłem na klamce.

- Świniopas. Bydlę – usłyszałem w głowie – I takiego lewusa musimy prosić o wsparcie. Chętnie do dupy nakopałbym zasrańcowi. Wygląda jak szmata, którą ktoś wypolerował do czysta pluton wojska wracający z nocnej awantury. Zachlany po same uszy. Albo naćpany. Szkoda gadać, szykuje się nam niezła nocka. Ależ trafiła się zmiana. Żeby tylko z tym gnojkiem nie było dodatkowych kłopotów.

- Kapitan prosił, żeby pan podjechał i porozmawiał – oficjalny głos dochodził spomiędzy państwowych zębów i ociekał fałszywą słodyczą, niczym miody za komuny. – Proszę się ubrać, po drodze opowiemy wszystko, a jak dobrze pójdzie, to dokończy pan wieczór w domu, bo niedaleko stąd na miejsce zdarzenia.

Skąd ja wiedziałem o gruszy i gościu na niej? Czyżby wystarczył mi dźwięk telefonu, żeby dotrzeć do myśli tego fałszywego skurczybyka? Oj, pogmerałbym mu we łbie, gdyby nie fakt, że tabletki rozkołysały mnie wewnętrznie i byłem teraz ciepło i przyjaźnie nastawiony do całego świata. Schodząc po schodach powiedziałem nawet: dobry wieczór - rudej spod szesnastki. Dziwka! Ale, rasowa i trzyma fason. Może warto spróbować wykopać Konstantego z jej łóżka? Na razie szedłem między dwoma funkcjonariuszami w cywilnych ubraniach i im spieszyło się bardziej, niż się przyznawali. Ten drugi gotów był mnie nawet zanieść, żeby szybciej skończyć. On też umówił się na wieczorne cudzołóstwo i nie w smak mu całkiem ta dzisiejsza afera. Uśmiech miałem coraz większy. Trzydzieści dwa… a może dwadzieścia trzy ketonale zrobiły grę. Na cały piątkowy wieczór. Kto wie, czy nie na weekend.

Na miejscu byli nawet strażacy. Gość siedział na gruszy i bez gorączki, metodycznie żarł gruszki. Strażacy potrafią ściągnąć z drzewa kotka, który się zawieruszy starszej pani, ale z gościem mieli kłopot większy, bo człowiek nie współpracował, a nawet wręcz przeciwnie. Obrzucał gruszkami, kopał, strącał ochotników z drabiny, aż dali spokój. Teraz siedzieli i mruczeli te swoje strażackie przekleństwa. Gość mi zaimponował. Wygrał z zastępem zbrojnym i zdeterminowanym. Teraz moja kolej. Czas wkroczyć do akcji.

- Stefan – kapitan przeszedł od razu do konkretów – gość siedzi na drzewie i nie chce zejść. Szarpiemy się z nim już pięć godzin. Coś bełkocze, ale ciężko zrozumieć, a wszelkie próby zdjęcia go z drzewa kończą się kontuzjami strażaków. Wezwali nas i musimy gościa zdjąć, albo stać tu i czekać, aż sam dojrzeje i spadnie. A byłem umówiony na brydża z sędziną i prokuratorem, więc sam rozumiesz. Trzeba działać. I to szybko. Wymyśl coś, strąć go, cokolwiek! Zapakujemy go w kaftan i do domu, bo wódeczka się grzeje! Jak się wyrobisz do dwudziestej trzeciej, to stawiam Jasia Wędrowniczka w bardzo ciemnej wersji.

- Dwadzieścia trzy, dwadzieścia trzy… - szumiało w głowie echami, jakby liczba obijała się o wnętrze czaszki i nawracała kolejnymi echami – Dwadzieścia trzy kapsułki, które mieszkają właśnie we mnie i sprawiają, że słyszę kapitańskie przekleństwa i krzywo tłumioną wściekłość na świat, gościa i na mnie. Żaden Johnnie Walker nigdy ich nie dogoni. Nie ma takiego koloru, który dałby radę. A może to były trzydzieści dwie tabletki?

Podszedłem do drzewa. Ostrożnie. Pamiętałem, że strażaków spotkała powitalna salwa z ogryzków. Wolałem nie narażać własnego jestestwa na kontakt z owocami ciskanymi z pasją przez szaleńca. Na gruszy? Babcia na jabłoni była mu inspiracją, czy jaka inna cholera? Niezły świr.

- Jesteś Mesjaszem? – usłyszałem w głowie głos. Schrypnięty nie wiedzieć czemu.

- Tak! – zaczepnie odpowiedziałem uśmiechając się. A co! Niech wie, że łatwo nie będzie. Skubaniec czytał mi w myślach. Może też zeżarł fiolkę tabletek?

- Wreszcie ktoś sensowny, bo z tamtymi debilami ciężko się gada. Nic nie rozumieją. Ty zrozumiesz. Kiedy?

- Co kiedy? – zaskoczył mnie szybkością, z jaką nawiązał kontakt i przeszedł do konkretów. Musiałem się pilnować, żeby mnie nie zdemaskował.

- Kiedy potop, to chyba oczywiste pytanie – szczęśliwie gość nie był złośliwy, tylko niecierpliwość pchała go do wiedzy.

- Jeszcze nie wiem – mruknąłem wymijająco, żeby zyskać na czasie i oswoić się z myślą, że dziś będę uprawiał grządkę Boga – A co? Sraczki dostałeś już od owoców? Sraj śmiało, do góry nie poleci.

Trafiłem! Tu go bolało. Wyraźnie skrzywił się. Nie tylko mentalnie. Na pysk wyszły mu bruzdy jak u shar peia. To dlatego był rozkojarzony i nie gmerał w mojej głowie równie zaciekle, jak ja w jego. Ciekawe, czym się raczył, zanim usiadł na gałęzi. Trzeba się temu przyjrzeć, bo może na następny weekend spróbowałbym tego specyfiku? Trzydzieści dwa ketonale…

- Ketonal? – prychnął gość – Myślałem, ze Mesjasz nie musi się wspierać farmakologicznie. Ależ degrengolada. Nawet w niebie ćpuny?

Uraził mnie. Momentalnie mnie szlag jasny trafił. Teraz naprawdę poczułem się Mesjaszem. Zupełnie bez udziału świadomości schyliłem się, podniosłem jakiś kamień i cisnąłem. Celnie! Rękę szaleńców zawsze los poprowadzi. Trafiłem, a gość jeszcze kończył myśli obelżywe, kiedy pikował ku ziemi.

- Dobry jesteś Stefan! – kapitan sapał z zachwytem, kiedy jego przydupasy pakowały już gościa w kaftan – Nie spodziewałem się, że tak szybko się uwiniesz. Masz u mnie flaszkę!

Wzruszyłem ramionami. Gość w pozycji horyzontalnej przemierzał właśnie szlak w stronę karetki. Będzie miał zapewniony apartament na koszt państwa na długo. Dłużej, niż będzie schodził siniak z czoła, które dopiero teraz ocknęło się z zaskoczenia i rozpoczęło barwić skórę.

- Tylko jeden… – dobiegł mnie jeszcze głos skrępowanego – Tylko jeden przeżyje. Potop będzie. Musi być. I to lada chwila. Gniew Boga będzie straszny. Wiem, rozmawialiśmy. Głupcze! Przez ciebie umrę. Utonę. Każdy utonie… Tylko jeden…

Karetka wesoło mrugając światłami oddalała się, strażacy pakowali sprzęt, niebieska gwardia fetowała sukces i równie szybko oddalali się w stronę komisariatów, żeby spisać tony raportów i wniosków o nagrody za sprawność i tempo akcji. Pod gruszą zrobiło się cicho.

- Dwadzieścia trzy ketonale – mruczałem jak mantrę – a może trzydzieści dwa?

Nie wiedząc co robię, zwinnie jak małpa wspiąłem się na drzewo. Udawałem, że to z ciekawości, że chcę sprawdzić, co czuł ten czubek, kiedy siedział na gałęzi i terroryzował otoczenie swoją toksyczną obecnością i ostrzałem z niedojedzonych owoców. Ostatnie samochody rozjeżdżały się już i powoli zapadał zmierzch.

- Noc, to najlepszy czas na potop. Panika, skuteczność i potępieńcze jęki – Gałąź uwierała mnie w tyłek. Powinienem zejść, jednak coś mnie trzymało w miejscu – Nie wiem, czym się naszprycował, ale, skoro rozmawiał z Bogiem, to chyba wie? Może lepiej poczekać? Zostać tu, w bezpiecznym miejscu i przeczekać nawałnicę? Wielką Wodę?

Sięgnąłem po owoc i ugryzłem. Smaczny. Jutro będzie całkiem dojrzały, ale już dziś smakuje jak ambrozja. Boski pokarm. Rozsiadłem się. Głodem mnie nie wezmą. Grusza obrodziła, a mój poprzednik za wiele nie zdążył zjeść.

- Głupcy! – pomyślałem ze złośliwą satysfakcją – Nie mają pojęcia, co ich czeka! A ja, bezpiecznie, posiedzę na gruszy i przeżyję. Dwadzieścia trzy… Dzięki ci Boże… A może to były trzydzieści dwa…? Tylko jeden…

7 komentarzy:

  1. Myślę, że raczej 23- fiolka zawiera 30 tabletek. Obawiam się jednak o stan żołądka delikwenta. Wrzody murowane

    OdpowiedzUsuń
  2. Zamiast ketonalu można spróbować paracetamol.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś zmieni? czy podobne wrażenia? moja wiedza farmakologiczna kończy się na aspirynie.

      Usuń
    2. tzn - wiem, że jest...

      Usuń
  3. Ej Oko jak po ketonalu takie jazdy to co by było po vicodinie? 😃😃😂 Rozbroiłeś mnie tym. Uśmiałam się trochu nie powiem. Świetny tekst. Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miał być do śmiechu. nie zawsze trzeba być posępnym jak pomnik w listopadową noc.

      Usuń