Drzemiące na fotelu futro
pełne było zamieszkującego jego wnętrze kota. Leniwego – trzeba to uczciwie
przyznać, po kociemu potrafiącego przespać trzy czwarte życia. Wierzch futra
być może zamieszkany był przez inne żyjątka, zdecydowanie mniejsze, zgoła tak
małe, żeby wymknąć się kocim szponom i zębom. Taka absurdalna ucieczka w niwecz
na kocim futrze sprawdzała się doskonale, bo jakoś chętnych do polowania na
oswojonego kota nie było widać na horyzoncie, za to kotu pozwolono w ramach
łaski polować na gryzonie i ptaki uprzykrzające pomnikom życie. Gdyby chciał…
Ale rzadko chciał…
Niezły układ z punktu
widzenia kociego żołądka. Bezpieczeństwo bytowe, czy jak kto woli nietykalność
cielesna spowodowały, że jedynym egzystencjalnym kłopotem stawały się potrzeby
fizjologiczne, w zorganizowanej przestrzeni ekologicznej kuwety, nie znającej
piasku, za to odnawialnej siłami zewnętrznymi, nie angażującymi kocich zmysłów,
mięśni i instynktów, dzięki czemu kot mógł się skupiać na właściwej mu czynność
głównej, co czynił z wdziękiem i dyskrecją wrodzoną. Futro, już za młodu
poddane zostało biologicznej sterylizacji, żeby ewolucyjnie nie rozmieniało się
na drobne i porzuciło zapędy. Niedostępna rozrywka dla dorosłych bawić nie
mogła, więc nie rozpraszała futra, kusząc nocnymi wycieczkami ze szkodą dla
kruchego poniekąd ciała poddanego presji walki o genetyczną ciągłość rodu.
Futro mruczało jakieś tajemne
modły zanosząc do kociego Boga, który najwyraźniej uwielbiał wielogodzinne,
monotonne zaśpiewy ciągnięte przez zamkniętą szczelnie paszczę, otwieraną
wyłącznie celem ziewnięcia i bezpretensjonalnej demonstracji idealnego
uzębienia. Ogon, sprawujący funkcję statecznika podczas krótkich lotów, w
stanie spoczynku wykorzystywany był jako batut, metronom, zegar, a kto wie, czy
nie peryskop, albo noktowizor. Staranie, niemal do absurdu wyczesane wąsy
badały przestrzeń powietrzną wokół futra i reagowały drgnięciem źrenic, przy
najdrobniejszych zmianach. Uszy również próżnowały wyłącznie pozornie, zachowując
dostępną energię potencjalną na lepsze czasy i w skupieniu czekały na impuls otwierający,
sugerujący bliskość zaspokojenia, względnie niebezpieczeństwo przypadkiem
spadającego z mebli kanciastego przedmiotu, bądź kapcia wycelowanego przez
niewprawne oko zbyt blisko kociego jestestwa.
Energetyczną stabilność
zapewniać miał opiekun-głaskacz, którego zadaniem było wyczesanie z sierści
nadmiaru ładunków elektrostatycznych i odprowadzenie ich ku ziemi za
pośrednictwem własnego układu nerwowego, żeby nie stresować układu nerwowego
kota. Zabieg taki należało prowadzić do znudzenia – kota oczywiście, bo
znudzenie opiekuna zazwyczaj nie było kompatybilne ze znudzeniem kocim. Trudno
było uzyskać międzygatunkową synchronizację, więc nosiciel musiał stanowić o
niezbędnym interwale, po którym rozpoczynał niespiesznie uzupełniać ładunki,
przechodząc w stan rozbudzenia podniesionego do poziomu tuż poniżej
krytycznego, grożącego już samozapłonem. W stanach niskich i średnich futro
drzemało w fotelu, albo w innym, starannie wybranym miejscu, zazwyczaj tak
pieczołowicie wyselekcjonowanym, żeby stanowić irytującą, trudną do
zignorowania masę, utrudniającą komunikację, a czasem nawet drobne, nie do
końca świadome poruszenia wymuszone przeponą.
Bo kot składa się z mruczenia
i służy do głaskania. Albo i nie.
Podobno mruczenie ma własności lecznicze, więc ma chyba największą wartość...
OdpowiedzUsuńczyli likarstwo... na fotelu... - znakomicie!
UsuńKot to kot, niczemu nie służy, my służymy jemu i to powinien być zaszczyt.
OdpowiedzUsuńa kto to z kotem do ładu dojdzie...
UsuńO kotach fajnie się czyta. Moje sypiają całą noc w domu.
OdpowiedzUsuńdomatorzy. czasami jednak przychodzi czas, kiedy usiłują znikać na całe noce.
Usuń