czwartek, 30 lipca 2020

Landszaft z brunetką.


Szła. Bose stopy były zbyt delikatne, żeby asfaltem, aż po horyzont, a pewnie i dalej, bo nic nie zapowiadało, żeby na krawędzi widnokręgu mieszkać miało jakakolwiek ludzka gościnność… Mimo to szła. W długiej, czarnej sukience, podkreślającej jej szczupłą, może nawet chudą sylwetkę. W sukience, od której czarniejsze były tylko włosy leniwie przeczesywane wiatrem toczącym wody czasu w przeciwnym kierunku. Widziałem ją, jak równym, drobnym krokiem przemierzała nieskończoność asfaltowej rzeki idąc pod wiatr, ze słońcem siedzącym jej na prawym ramieniu, odsłoniętym niemal do obojczyka.

Asfalt łagodną falą rozcinał pszeniczne zagony kołyszące się leniwie. Kiedyś… Kiedyś zboża były wyższe, łaskotały pępki zakochanych, gdy przedzierali się na wskroś pola do tego jednego, zapodzianego przez Boga drzewa pośród bezkresu łanów, żeby tam, w łaskawym cieniu oddać się radości i poznać wzajemnie swoje ciała i pragnienia. Dziś pszenica ledwie wystaje powyżej kąkoli i maków przytulonych do każdej krawędzi pól szatkujących przestrzeń w nienaturalnie wyglądające prostokąty podwieszone do linii horyzontu, lub energetycznych kabli rozpiętych i śpiących między słupami rozrzuconymi po bezkresie. Może jakiś las ściemniał gdzieś dalej od szosy, może strumień przemykał między suchymi rowami, jednak nie łamały one monotonii drogi. Nostalgia rozsiadła się pomiędzy rzadkimi, białymi chmurami, które wiatr nadmuchiwał w arcydziwne kształty i rozciągał, by pękły z wysiłku na drobne.

Szła, a suknia na niej płowiała od słonecznej strony. Wzdłuż kręgosłupa podążał w kierunku ziemi ciemną nicią wilgoci pot, sprawiając wrażenie trzeciego odcienia czerni na sukience. Wytrwale ciekł, sięgając wąwozu między pośladkami, by potem wnętrzem ud wspinać się na kolana, lecz dopiero na wysokości kostek wyjrzeć mógł na świat i wyzionąć ducha w letnim upale. Nagie kostki bielały w słońcu niezwykle. Może miały skazę i nie umiały nabrać intensywności schnącego w oczach asfaltu? Wilgotna ścieżka obnażyła nagą prawdę – pod sukienką nie było miejsca na najdrobniejszy nawet kawałek materiału usiłującego udawać bieliznę. Sama koronka zdawała się sugerować jej brak, ale wilgoć dawała pewność. Skąpo, choć elegancko odziana kobieta hipnotyzowała biodrami rozkołysanymi w melodię, jaką znać może miłość i kroki niespieszne, przesiąknięte pewnością, że nieść będą musiały to młode ciało dłużej, niż mięśniom wystarczy energii.

Mimo to, a może właśnie dlatego dbała o urodę kroków, stawiając stopy, jakby szła w ręcznie robionych włoskich szpilkach po czerwonym dywanie. Do pięt przyklejały się jej drobiny kurzu, nasiona traw, zapomniane, wyblakłe marzenia z maluteńkich listów-papierków, w jakie owinięte były kiedyś słodycze. Ignorowała z godnością te drobne szykany, to mizdrzenie się przyrody, opuszczonej, zapomnianej i przez nikogo niedostrzeganej. A jeśli ona mogła pozwolić sobie na podobne lekceważenie, to kto miałby dostrzec ich obecność? Trzeba urodzić się kobietą, żeby widząc bezkres drogi iść po niej niczym linoskoczek. Tylko czekałem, aż zacznie tańczyć, albo klaskać w ręce. Ona jednak oddalała się nie tylko zewnętrznie. Wewnątrz niej najwyraźniej kwitły myśli, pochłaniające całą uwagę, świadomość, życie…

Szła, jakby marsz był sam w sobie celem. Spełnieniem marzenia. Pięknie szła. Zamknąłem oczy. Pod powiekami zdawała się być jeszcze piękniejsza. Kadr zatrzymanego ruchu pełen życia, impresja wyraźniejsza od realizmu. W moim kadrze wciąż szła, choć nieruchoma, przyklejona do wnętrza powiek. Smród spalonej ropy zamglił widzenie i utoczył łzę. Trzasnęły drzwi. Śmiech. Krótki, nerwowy, niepewny. Potem warkot…

Kiedy otworzyłem oczy… Asfalt snuł się bezpańsko i wiotczał w sobie. Jak róża na metrowej łodydze, której ścięto głowę. Pobocza porosły chwastem wszelakim, kryjąc w rowach kolory spalone słońcem. Słońce zliczało liszaje na odległych, chorych drzewach i złośliwie zaglądało mi w oczy. Sam nie wiem po co je w ogóle otwierałem. Może pod powieką wciąż wędruje piękna pani i zbiera stopami kurz, żeby zanieść go hen, za horyzont?

6 komentarzy:

  1. Często podziwiamy legendę lub obraz postaci, a obraz potrafi zblednąć zupełnie, gdy obiekt się odezwie na przykład...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tu akurat była fotka do muzyki
      https://www.youtube.com/watch?v=NqbXuv_3rXA

      Usuń
    2. Twoje opowiadanie lepsze od inspiracji...

      Usuń
    3. skojarzenie nie pierwszy raz pozwoliło namalować coś

      Usuń
  2. Az mam kompleksy przy tej damie wspomnianej przez Ciebie, tej nimfie. Gdzie ja tam do niej? Pozdrawiam serdecznie Autora Bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie ma powodu - dama wymyślona, więc łatwo jej przypisać to i owo. a innego niedopowiedzieć.

      Usuń