Rozkład jazdy nie był chyba
najlepszą z możliwych lektur, jednak innych nie było. Mały, poskładany w
książeczkę wielkości pudełka papierosów był jedyną rzeczą, jaką miała. Może
lepiej, że nie papierosy, bo bezmyślnie wypaliłaby wszystkie i nie zauważyła,
że się kończą. Wodziła wzrokiem po papierze, jakby zamierzała gdzieś jechać. A
może…
Może faktycznie trzeba wsiąść
w pierwszy z brzegu pociąg i pojechać tak daleko, żeby przestało boleć? Może
być takie miejsce na świecie, gdzie nie boli? Nie. To bzdura, ale może… Pociąg
kusił. Rozkład jazdy rozchylał nogi i pokazywał wnętrze. Zupełnie jak ona, gdy
zgłupiała całkiem i poszła z obcym, nie pytając nawet, jak ma na imię. Śmiała
się z siebie samej. Piękny był. I mówił „r” tak, jakby zamiast z kamienia było
ono z masła orzechowego – lepkie, słodkie i wślizgujące się pod spódnicę.
- Phagnę – szeptał jej do
ucha, kiedy dłoń już skradała się cieniem wnętrza ud.
Ona też „phagnęła”. Kolana
rozpełzły się szerzej niż w gabinecie ginekologicznym i czas przestał istnieć.
Krzyczała, gdy pił jej podniecenie. Wiła się, ocierała. A potem… Przestał jej
„phagnąć” zanim ostygła na tyle, żeby odzyskać wzrok. Poszedł. Wstyd wypełzł
jej na twarz i nie chciał jej opuścić. A jeśli… Myśli rozbiegane po
wcześniejszym bezruchu podrzucały chore scenariusze i dramaty. Potrzebowała
czasu. Musiała uspokoić ręce roztrzęsione, a miała wyłącznie ten kieszonkowy
rozkład w postaci małej książeczki, więc obracała go w palcach. Ostatnia deska
ratunku trzymająca na powierzchni zmysły.
Skąd wziął się w jej torebce?
Może leżał tam zapomniany od paru lat? Torebki nie zmienia się bez ważnej
przyczyny, a w jej życiu dotąd nie stało się nic, co wymagałoby tak radykalnej
zmiany. Rozkład mógł być nieaktualny, jak jej życie w tej chwili. Nie znalazła
w sobie determinacji, która wystarczyłaby na sprawdzenie ważności. Patrzyła na
nazwy.
Opole. Suwałki, Kalisz, co ją
obchodzi Rzeszów, czy Koszalin? Jelenia Góra? Można bez niej żyć! Łódź. Ohyda
Po co jej inne miasta? Ale rozkład kusił. Zdawał się obiecywać, że w tych
wszystkich nieznanych jej miejscach jest coś, czego jeszcze nigdy… nie
„phagnęła”? A dzisiaj właśnie może zacząć. Nie. Nie zacząć, a skończyć.
Mniejsze sprawy wytrącały ludzi z równowagi i trzymały w szponach depresji,
albo lęków, których nie dało się zadusić żadną poduszką, czy prześcieradłem.
Praga… A gdyby jednak? Może
niekoniecznie coś dużego. Białogard? Częstochowa? Miasta kłuły w oczy, mamiły
nazwami, jakby to były ciastka w menu cukierni. Chyba chciała ich wszystkich. I
żadnego. Naraz. Śliniła się i odwracała wzrok, jak od zakazanego owocu. Raz już
uległa i nie radzi sobie z tą słabością chwilową. Więc siedzi na ławce i czyta
rozkład jazdy, który może jest już nieaktualny. Może nawet nie istnieją już
takie miejsca. Łeba? Lesko? Polanica? Kiedy on „phagnął", a ona… minęła
wieczność. Może była wojna i siedzi teraz na ostatniej na ziemi ławce?
- Dobrze mu tak! – pomyślała
mściwie, a palce aż zmięły skraj rozkładu – Może teraz snuje się po martwym
świecie i pluje w brodę, że odszedł i zostawił ją. O nie. Ona nie wróci. Nigdy
w życiu! Nie da mu satysfakcji. Będzie klęczał i żebrał, a ona go odtrąci. Jak
on ją, kiedy kipiała uniesieniem i szukała w głowie słów wystarczająco dużych,
żeby został do końca świata. Wstydziła się tego, ale domek w głowie był już
umeblowany, a trójka… tak; trójka dzieci o blond włoskach bawiła się na
dywanie…
Oddech znów przyspieszył. Matka
zawsze niepokoi się o los potomstwa, nawet wtedy, gdy to potomstwo jeszcze
niepoczęte. Co z tego? Przecież widziała je już w głowie. Bawiły się na dywanie
w jakieś arabskie wzorki, a ona niosła im sok do picia. Świeżo wyciśnięty z
pomarańczy… Miała wielką ochotę na ten sok, ale przecież nie dla niej
wyciskała, tylko dla dzieci. A on wziął i poszedł. Szklanka pękła jej w rękach
i dzieci rozpierzchły się w mroku bezwidzenia.
Pociąg… Do Łowicza, Pasłęka,
Karpacza… Nawet nie wie, czy tam też jeżdżą pociągi, ale nazwa rozpływała się
po języku, jak śmietana, którą ogrzać ciepłem ust. Leszno… Gdyby Leszno posypać
rodzynkami i dodać odrobinę bitej śmietany, torcik Bristol nie byłby już nikomu
potrzebny. Głogów – Zacher, gdyby usłyszał tę nazwę, zmieniłby nazwisko czym
prędzej. Żeby jego czekoladowo-morelowa rozpusta smakowała jeszcze lepiej.
Kraków? Nie, Kraków nie. Kraków smakuje jak suchary. Łatwo trafić, ciężko
wyjechać. Żyć pośród kustoszy i zadęcia? To już lepiej wybrać którykolwiek ze
Zdrojów, niechby Busko! Busko brzmi jak beza, do której przyczepiła się
kandyzowana wisienka. Busko byłoby niezłe.
Otarła ręce o spódnicę, jakby
wycierała resztki kremu. Oblizała wargi wciąż pachnące jego „phagnieniami”. Cud
prawdziwy, że ma na sobie spódnicę. Że ją odnalazła pośród podłóg. Ręce
prześliznęły się po materiale gładko. Aż dziw, bo powinny być lepkie od kremu…
Nie były, a ona nie miała majtek. Rzuciła okiem dookoła. Nikt nie patrzył. Co z
tego – ona wiedziała i teraz nie potrafiła przestać się wstydzić. Jego nie było,
a ona siedzi mnąc nieaktualny być może rozkład jazdy i nie ma majtek. Borne
Sulinowo! Tam mogłaby skryć swój wstyd. Pośród lasów w zapomnianej przez Boga
mieścinie na krańcu percepcji. To gdzieś za Piłą chyba… Piła brzmi nieźle…
Wytrawnie. W sam raz do popicia torciku Zachera.
Nie. Zamość. Lepiej Zamość,
bo tam, to już nikogo nie było. Kto jechałby do Zamościa? Łatwiej odwiedzić
Nowy Jork, czy Hongkong, niż Zamość. Wracając stamtąd można opowiadać. O
smokach, o szlachetnych… Musiała zakląć, gdy pomyślała, że on mógłby pochodzić
z Zamościa i udawać rycerza wystarczająco długo, żeby ją… żeby ona… Głupia
była. Wciągnęła powietrze zachłystując się nim. Wciąż pachniała wspólnotą ciał.
Powinna była się umyć. Zedrzeć skórę do kości. I tak śmierdziałaby pożądaniem.
Spełnieniem – jego spełnieniem, które zaschło na jej ciele jak maseczka
kosmetyczna, która zbyt długo leży na twarzy… Przeciągnęła ręką po buzi. Rumieniec
nie schodził z niej. Popękane wargi. Nie. Nikt nie pozna, że pękły wcale nie z
braku wilgoci, tylko spierzchnięte są.
Nikogo. Wciąż nikogo obok. To
dobrze. Nie potrzebowała towarzystwa i tych pobieżnych gadek oględnie zmierzających
do wnętrza jej biustonosza. Fałszywych uśmiechów ukrywających prawdziwe myśli. Kobiety
z pogardą myślące o niej – „zdzira”. I faceci z rozmarzonym głosem myślący to
samo. Pociąg jest chyba jakimś wyjściem. W pociągu nie będzie zdzirą. Bez
względu, czy w przedziale usiądzie kobieta, czy mężczyzna. W pociągu… Nie
będzie jego. On poszedł. I nie wróci. A nawet jeśli, to nie chce go już znać.
Nieprawda? Chce? Więc co? Zostać i czekać, aż upokorzy ją ostatecznie? O nie!
Na pewno nie.
Wstała. Wciąż nikogo. I
majtki, których nie ma na sobie nie są problemem. Zmięła rozkład jazdy i
rzuciła w najbliższy śmietnik. Pojedzie. Dokądkolwiek. Pierwszy pociąg, który
się napatoczy. Ona, z wargami rozbitymi od miłości fizycznej i bez majtek. Nie
będzie czekać. Nie będzie zdzirą. Pojedzie i wysiądzie gdzieś, gdzie miasto
będzie miało smak szarlotki. Ciepłej. Z kruszonką…
Przychodzi mi na myśl Solitaire w Namibii - z szarlotką i wrakami samochodów. Tam mogłaby pojechać, ale kto wie, czy złapie pociąg?
OdpowiedzUsuńnie znam, a do Afryki trudno pociągiem... chyba, że się startuje z Afryki.
UsuńNie szkodzi, że nie znasz. Ja też nie. Ale zawsze mi przypominasz, żeby używać wyobraźni...
Usuńsuper - znaczy, działa. hurra!
UsuńTak, najwyraźniej. Wyobraziłam sobie, że istnieją taaakie pociągi:)
Usuńtaaaa... jeden z moich 2-3 snów, jakie zdołałem zapamiętać przez całe życie to pociąg jadący przez morze.
UsuńA dokąd???
Usuńaż tyle nie śniłem. a wagony bydlęce. takie jak na wojnę ruscy jechali.
Usuńhmm... może tak lepiej, że dalej nie śniłeś.
Usuńwystarczyło - mama wypadła na zakręcie i pociąg odjechał.
Usuńobudziłem chyba pół dzielnicy - tak się darłem.
Apetycznie. Wsiąść do pociągu byle jakiego...
OdpowiedzUsuńapetycznie jest z niego wysiąść gdzieś, gdzie życie smakuje inaczej. bo przecież po to się jedzie. miło jest wrócić - żeby opowiadać. jechanie tam, to niespodzianka.
UsuńPodoba mi się wieloznaczność wyrazu "rozkład". Od początku, zdawało mi się, że przejrzałam zamysł autora, że rozkład (jazdy) to nie zwykły rekwizyt, wszak rozkładu dokonały uda i dokonał się też swego rodzaju rozkład moralny - kwestią sporną pozostaje, czy doświadczyła go tylko bohaterka tej historii, czy także Pan "Phagnę"...
OdpowiedzUsuńAbstrahując od samego opowiadania, które jak dla mnie, jest świetne od strony psychologicznej wiarygodności oraz formy przekazu, zdumiewa mnie niezmiennie, jak wiele inspiracji do pisania kryje się w codzienności, zarówno tej realnej, jak i w wirtualu.
boję się, że znalazłaś więcej, niż ja chowałem. rozkład jazdy w zamyśle był książeczką z trasami i godzinami odjazdów - jedyny druk, na którym można było zawiesić oko, który przez samą swoją obecność powołał do życia pragnienie zmiany. jakiejkolwiek. zamiast fryzjera, czy nowego ciucha - podróż do tam.
Usuńczęsto piszę o rzeczach prozaicznych. o codzienności. gotowaniu zupy, czy spacerze po parku.
Usuń