Dusza skuliła się we mnie, drżąc ze strachu. Wokół panował zbiorowy lęk i duszność globalna. Po okolicy grasował łowca dusz, straszniejszy i bardziej bezwzględny niż horda upiorów. Schowałem się pod łóżko, żeby duszy dać wytchnienie, namiastkę ciepła i oswojonej przestrzeni. Ale tam, na zewnątrz zawodziło ginące życie i niezmordowanie węszył łowca poszukując zapodzianych owieczek.
Wreszcie przyszedł po mnie. Dusza była już na wpół martwa ze strachu; ja tym bardziej. Nie umiałem jej pocieszyć, ani obronić. Brutalnie wyszarpnął bidulkę ze mnie, rozciągnął, pod słońce sprawdzając, jak kiepskim byłem nosicielem. A potem rozszarpał mizerotę na strzępy i wyrzucił. Jak papierek po cukierku.
Faktycznie koszmar...
OdpowiedzUsuńżeby choć do kubełka wyrzucił strzępy.
Usuń