Niskopienna niewiasta okryta na gęsto makijażem, by nikt nie dogrzebał się bezbronnej cery, czekała cierpliwie na przystanku, ostrząc i tak już niezwykle ostre pazury bojowe w kolorze epoksydowanej stali. Każdy drapieżnik umarłby z zazdrości, gdyby się na nią natknął i miał czas podziwiać uzbrojenie. Pani była najwyraźniej markowa, bo powyżej kostki nosiła logotyp – niestety w języku mi niedostępnym. Chińskie ideogramy wyglądają tak stylowo i szarmancko, że przekaz staje się wtórnym dodatkiem, być może umniejszającym piękno samego symbolu. Staruszka ciągnęła malutką, pulchniutką dziewuszkę pod wiatr, który barwił nie tylko policzki, ale i myśli kancerował słowami spoza słownika. Wyglądała, jakby trzymała mały balonik z trudem utrzymujący się na poziomie chodnika. Rudy pompon, zagubiony pośród zawieruchy był przy tym niczym więcej, jak ledwie zauważalną stratą. Wiatr porwał czarną folię budowlaną i omotał nią bezbronne drzewo, tak wytwornie, jakby chciał wyrzeźbić sobie partnerkę do powietrznych figli. Przewrotnie – stworzył czarownicę, wymachująca rękami i zaklinającą (może nawet przeklinającą) rzeczywistość. Zaniedbany rzeźbiarz sypiający chyba w altanie ogrodowej napełnił siatkę wiatrem i brnął na halę targową, chcąc uzupełnić zapasy. Tak sądzę, bo przecież na hali nie handlują wierzbową korą, ani sezonowanymi, klonowymi klockami.
Obrazek pod wiatr, a z wiatrem ciekawiej, ponieważ zmienia perspektywy, nadyma, targa, wykręca i popycha.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
nie wiem - jak wracałem, to już nie wiało.
Usuń