Czarny kos
przebiegł mi drogę i ani się zająknął, gdy bez najlżejszego chrzęstu pokonał w
poprzek zmrożony śnieg chodnika, by utonąć w ciepłym mroku. Szczęściem, nie był
chyba złą wróżbą, bo uprzedzając wypadki, gdy wracałem po własnych śladach –
pojawił się również, tym razem powielony do dwóch plam uprawiających rytualne
tańce w pobliżu wygasłej latarni. Tak sobą były zajęte, że ani nie gwizdnęły na
mój widok – najwyraźniej nie zaimponowałem im własnym zapleczem, albo byłem nie
w ich typie. Pomiędzy widzeniami mijałem młodziutką dziewuszkę o posturze
szparagówki. Długa i chuda, o biodrach, które nie zdążyły się rozstąpić, by
zrobić miejsce dla płci. Szła zatopiona w wirtualnych pobieżnościach, jakich
każdego ranka nie brakuje. Uśmiecham się – dobrze jest mieć komu opowiedzieć
noc. Każdego dnia.
Uśmiechaj się częściej...
OdpowiedzUsuńkażdego dnia staram się napełniać szklankę humorem. nie tylko własną.
UsuńLubię spacery o 5.30 rano. Nie spotykam kosów, ale to dlatego, że spacerują ze mną dwa pieski, czasem kot też. A ludzie nie...
OdpowiedzUsuńmasz niezłe alibi do spacerowania. bez zwierząt trudniej wynurzyć się z domu.
Usuń