Nie byłem daniem głównym w twoim menu. Raczej
przekąską, czekadełkiem, przy którym ostrzyłaś sobie apetyt na więcej. Znacznie
więcej.
Patrzyłaś na mnie, jakbym był przeźroczysty. Machinalnie
unosząc sztućce, wbiłaś je bezbłędnie w sam środek mnie, żeby wypatroszyć. Nim krzyknąłem,
podroby rozlewały się po tłustej plamie oliwy ochrzczonej dyskretnie balsamicznym
octem.
Z niesmakiem odsunęłaś nożem jelita, płuca i nerki.
Serce nadziałaś na widelczyk o dwóch zębach i patrzyłaś jak więdnie na
ostrzach.
Potem, gdy krew ściekała po rękojeści pozwoliłaś się
uwieść zaokiennej plusze, ruchliwym pośladkom kelnera wypiętym w ukłonie ku czci
leciwej matrony. Bezwiednie sięgnęłaś po pieprz.
-
Zawsze lubiłaś pikanterię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz