Łatwy jestem. Zapewne zbyt łatwy, bo
wyrafinowanym już nie imponuje, kiedy uda się mnie naciągnąć, więc przestali
dawno temu. A ja wciąż daję się naciągnąć i poszedłem w tę noc aksamitną, głęboką – bez celu, bez
sensu i bez namysłu. Zabiedzona wrona dzieliła niebo na prawą i lewą stronę,
latarnia mrugnęła do mnie i zgasła bezgłośnie, jakby zasnęła, brzozowe witki,
niczym włosy smętnie falowały w niewyczuwalnym wietrze, szron skrzył dachy
porzuconych samochodów. Ptaki obracały się dopiero na drugi bok, bo cisza w
powietrzu wytrwała była, jakby zaraziła się milczeniem od pustki kosmosu. Nieodległym
asfaltem sunęło powtarzające się mruczenie silników – to Miasto połykało swój
codzienny posiłek, by zwrócić go wieczorem zmęczony i wymemłany. Odarty z chęci
i nadziei. Trawniki przymierzały diamentowo białe obrusy i cieszyły się
dziewiczą czystością, nim poranek zapędzi armię piesków, by ku własnej uldze ozłociły je produktami
ręcznej… hmmm... jelitowej roboty.
To miasto to bulimiczny stwór.
OdpowiedzUsuńPorywa, tłamsi, wypluwa i budzi się głodne
i wciąż chce więcej. wysysa, dusi i wzywa. woła o jeszcze usiłując powoływać się na prawa słabych. słabi zbudowali moc na słabościach i prawo ich broni.
Usuń