- Trudno nie usłyszeć o cmentarzysku słoni – podsiwiały gość zdawał się
mówić bardziej do siebie, jak do mnie, chociaż mierzył mnie wzrokiem trzeźwym
nad podziw – pan zapewne też słyszał, że słonie potrafią przejść tysiące
kilometrów bezdroży, żeby wyzionąć ducha gdzieś, gdzie nikt nie odnajdzie ich
zwłok?
Kiwnąłem głową, że owszem, słyszeć, słyszałem, ale jakoś ta informacja
nie pozbawiła mnie wewnętrznego spokoju.
- A spadające znienacka ptaki? – Zaatakował – Proszę przypomnieć sobie
wieści z Ameryki, czy południa Europy. Ptaki spadające całymi chmarami. Jak
wygłodniała szarańcza. I co? Nic panu nie świta?
Wciąż nie udało mu się wybić mnie z monotonii zegara kiwającego się nad
barem smętnie i równomiernie, ale nie ustawał w wysiłkach. Widać, że jego
wzburzenie rośnie w miarę własnych słów – taka samonapędzająca się maszyna.
Ponoć, to się nazywa perpetuum mobile…
- Albo wieloryby! Tak! – Wydawał się uszczęśliwiony przypomnieniem – Walenie,
które samobójczo wypływają na plaże, z której nie mogły już zawrócić na głęboką
wodę i masowo mrące na piasku… Pamięta pan? Telewizja w wiadomościach trąbiła
głośno, nauka wypowiadała się, snuła hipotezy…
Patrzyłem na jego emocje i coś we mnie poczęło się kotłować, chociaż
miałem apetyt na kolejnego drinka nie niepokojony zamętem wszechświata.
- I pszczoły! – dobił mnie kompletnie – Potrafią wyroić się, po czym uciekają,
mrąc całymi pasiekami, razem z dzikimi i tylko patrzeć, jak znikną z atlasu
żyjących stworzeń. Czterdzieści procent! Przecież to koniec świata. Apokalipsa,
jak się patrzy!
Wypiłem szybciej, niż zamierzałem. Dlaczego mnie torturuje swoimi…
znaczy zwierzęcymi problemami? Mało mu swoich własnych? I zamiast cieszyć się
smakiem drinka, ja nurzam się w gównie śmierci obcych, niemal nigdy nie
widywanych stworzeń. I po co mi to? Czemu musi zatruć mi wieczór, kiedy
wreszcie mogę bezmyślnie, może wręcz głupio zasiąść i konsumować raczej
wyszukane trunki, bo jutro święto i nie trzeba nic, za to można niemal
wszystko?
- I te… no… nietoperze – dobił mnie – Nietoperze ponoć też…
Wygiąłem się w paragraf i otrząsałem się, jak po zimnym prysznicu.
Niezbyt inteligentnie, albo po prostu głupio. Ciało przybrało kształt znaku
zapytania i teraz już pilnowałem wzrokiem i uszami ust jegomościa, który jak na
złość zaczął się nawilżać, przerywając smętne pytania i nie udzielając żadnej,
choćby najpodlejszej odpowiedzi. Czekając kiwnąłem na kelnera, żeby powielił
poprzedni ruch. Moja łaskawość napotkała pytający wzrok obsługi, czy visa-vis
stojącą szklaneczkę również powielić, a ja skromnie przytaknąłem. Niech ma! Nie
zbiednieję stawiając drinka malkontentowi, a może dzięki temu gambitowi wyjaśni
swoje wzburzenie.
- Wiesz? – Drink najwyraźniej go ośmielił – Zastanów się. Natura chroni
życie i robi co zdoła, żeby przetrwać. Darwin doskonale zgadł, że w walce o
przetrwanie każde życie gotowe jest do skrajnych poświęceń i przemian, żeby
tylko wzmocnić życiowe procesy i pozwolić mu na reinkarnację; tę
najprymitywniejszą, poprzez prokreację. Wszystko dla życia. A tu co mamy?
Autodestrukcję i samozagładę. Samobójcze nie tylko myśli, ale i czyny. I to nie
pojedyncze, lecz zmasowane. Nienaturalne…
- Dotychczas to ludzkość poświęcała mnóstwo czasu i energii, żeby
zniszczyć nie tylko świat przyrody, ale i siebie nawzajem. Wojny z byle powodu,
zakusy międzysąsiedzkie, eskalujące do globalnych konfliktów. Wszystkie możliwe
wady koncentrują się na jednym. Zniszczyć, unicestwić i przejąć kontrolę. Ambicje
sięgające absurdu, a czasami i dalej. Nie dziwi cię to?
Zaniepokojenie rosło we mnie, bo wreszcie dotarło, co do mnie mówi.
Zwierzęta, to nie ludzie, którzy potrafią się samookaleczać, albo unicestwiać.
One mają zdrowy rozsądek i niepohamowaną żądzę życia.
- Cały ten galimatias nie może być przypadkowy. To starannie
zaprojektowana historia, która zdarzała się już i zdarzać się będzie znów.
Pomyśl tylko. Świat się rozwija i rozwija, korzysta coraz zuchwalej z zasobów i
pragnie więcej, niż potrzebuje. Zaczyna pogrążać się w działaniach nie mających
nic wspólnego z chęcią przetrwania. Ludzie zaczynają bawić się w Boga. Decydować
o życiu innych. A jeśli Bóg nie życzy sobie podkradania jego kompetencji?
- A może… - Człowiek najwyraźniej dawkował własne podejrzenia, żebym za
nimi nadążył – Może mamy wszytą instrukcję? Może nasze organizmy zawierają
zapis, sprowadzający nas ku autodestrukcji, kiedy przekroczymy pewien poziom
zuchwalstwa? Kiedy zniszczymy Ziemię tak bardzo, że wymagać będzie odpoczynku
od ludzi? Może wszystko, co żyje gdzieś w spiralach DNA ma kod autodestrukcji?
Gen zagłady uruchamiany boskim skinieniem, kiedy życie przekroczy granice i
zacznie pragnąć więcej, niż powinna?
Przerażająca wizja wysuszyła mi gardło. Gestem przywołałem kelnera,
żeby uzupełnił nasze szklaneczki i patrzyłem na mojego rozmówcę z szeroko
otwartymi oczami. Jednym haustem opróżniłem szklankę i zamówiłem kolejną.
- Widzisz… - Westchnął – Już się zaczęło. Nawet tu i teraz zabijamy się
nawzajem pijąc tę truciznę. Na pewno nie Bóg ją wymyślił… Na pewno… Ziemia zaczęła się już czyścić z pasożytów.
O matko, trafić takiego kaznodzieję przy barze...to się nazywa zapić robaka.
OdpowiedzUsuńgorzej, jeśli ma rację.
Usuń