Dron
patrolował przestrzenie pchnięty na zwiady wprawną ręką operatora. Lasy…
Wszędzie. Po horyzont. Zasnute mgłą ukrywającą mimo czujności kamery krajobraz,
pokłuty sterczącymi szczytami najzuchwalszych sosen.
Mglisty
ocean falował, unosił się, leniwie osiadał w dolinach, aby w chwili przyboju,
przy sprzyjającym wietrze przeskoczyć niewidzialne turnie, albo prześliznąć się
przełęczą w sąsiednie doliny, jakby tam mieszkać miał raj, którego tutaj
zabrakło.
Dron
mielił wytrwale rzadkie powietrze miniaturowymi śmigłami, a operator patrzył
jak urzeczony w magiczny pejzaż pełen niedopowiedzeń, sterczący wierzchołkami
śpiących od stu lat daglezji, może jodeł. Zachwyt trwał okamgnienie zbyt długo
– maszyna osiągnęła krawędź radiowego zasięgu i bezpowrotnie runęła w toń.
Szkoda widoków i drona.
OdpowiedzUsuńszkoda.
Usuń