Wieżowce białe jak zęby rekina starczą zewsząd, chaotycznie
rozrzucone po widnokręgu. Nad nimi kłębią się chmury udając wysokogórskie pasma
pełne złowrogich nawisów czekających chwili, by znienacka spaść na nic nie
podejrzewające, śpiące miasto. Idę, pośpiechem się brzydząc pośród ten nocy, z której
wynurzają się na okamgnienie młode kobiety wędrujące do pracy, albo starzy
ludzie uczepieni psich smyczy. Mijam niewielką górkę wyślizganą wczorajszym śmiechem
dzieci do tego stopnia, że ostatnie ślizgi musiały nurzać się już w błocie. Z blaszanego
dachu deszczem ścieka zima i szeleści miliardem kropel rozbijających się o
ziemię. Ślizgam się na kocich łbach, na asfaltach skrytych pod muldami
zmotłoszonego śniegu. Dzień dopiero zastanawia się, czy warto wstawać w tak
nieprzyjaznej okolicy i tylko mysikrólik pośród nagich, wierzbowych gałęzi
śpiewał coś, czego nie rozszyfrowałem.
Tylko Ty umiesz to widzieć...zęby rekina na osiedlu wieżowców... To zawsze jest niesamowite gdy tu zaglądam. I zawsze jestem poruszona tym że tak można nazywać to co nas otacza.
OdpowiedzUsuńrekinie zęby rosną gęstymi szeregami, a wypadnięte uzupełniane są tymi z tyłu. jak na taśmie.
Usuń