Zaraziłem się historycznym wyzwaniem, żeby napisać coś, co zmieści się ledwie w trzech zdaniach i
maksymalnie trzystu znakach wliczając spacje (oba warunki są niezależne i mają zajść jednocześnie, co wcale nie jest oczywiste, a tym bardziej proste), więc próbuję ponownie.
Niepewność.
Gryzę własne palce z niepokoju. Bo może
przyjdziesz, zostaniesz i sprawisz, że jutro nie nadejdzie przez trzysta lat.
Ponoć to mrzonka, ale wierzę tak bardzo, że palce bieleją mi od ściskania
kciuków i niemal słyszę nieśmiałe kroki na schodach – jeden, drugi, aż wreszcie
skrobiesz w drzwi ostrożnie…
Niepewność.
Gryzę własne palce z niepokoju. Bo może przyjdziesz, zostaniesz i sprawisz,
że jutro nie nadejdzie przez trzysta lat. Ponoć to mrzonka, ale wierzę tak
bardzo, że palce bieleją mi od ściskania kciuków i niemal słyszę nieśmiałe
kroki na schodach – jeden, drugi, aż wreszcie skrobiesz w drzwi ostrożnie…
Chciałbym.
Dać coś z głębi siebie. Zostawić ślad, wiekuistą pamiątkę, jaką zapamięta
każdy – nawet ten, który w procesie mnie-stworzenia nie miał świadomości
wspólnoty z moimi genami. Masochistycznie przyznam się, że gówno potrafię i nie
utoczę ani kropli więcej – tylko tak mogę obdarować przyszłość.
Dorastanie pośród ignorantów.
Mikroskopijne przedszkole, realizuje na podwórku nieuświadomione, trudne do
artykulacji potrzeby niedojrzałych istot, które ledwie pojawiły się w
skomplikowanej rzeczywistości. Pod nadzorem tych, którzy już zdążyli pozbyć się
złudzeń, bo wiedzą. Słowa bezlitośnie przecinają powietrze: nie wolno!
Głód życia.
Własną krwią chciałem nakarmić oseska, którego dopiero co począłem. Z
trzewi moich, z genów skażonych niedoskonałością przeszłych pokoleń. Ssał tak
zawzięcie, jakby słońce nie miało wzejść jutro – w odmętach jego apetytu
sczezłem, usychałem szybciej, niż opadłe jesienią liście drzew.
Apetyt.
Pierworodnego dla przykładu zjadłem sam, następnego z miotu podałem tobie.
Płakałaś przełykając, bo matki nigdy nie uwierzą w nemezis, kiedy ja,
niewzruszony, mówiłem:
- Bez nas nie
mają żadnych szans, pustą piersią nie nakarmisz nawet jednego, a ja prędzej
zdechnę, niż na czczo cokolwiek upoluję!
Fajnie, że dalej kombinujesz. Podziwiam umiejętność zmieszczenia się w tak skromnej formie.
OdpowiedzUsuńPierwsze WOW. Widzę dwie historie naraz. Jedną o tęsknocie za ukochaną, przy której świat przestaje istnieć i niecierpliwym oczekiwaniu na spotkanie z nią. Ale to skrobanie do drzwi podsuwa mi wizję strzygi, czy innej zmory. Bomba.
za zamkniętymi drzwiami każdy trzyma własne demony.
Usuń