poniedziałek, 18 stycznia 2021

Pochłodniało. Wciąż ciemno.

 

Psy prowadzą hieroglificzną korespondencję, drapiąc pazurami zmarznięty śnieg, w nadziei, że po południu odcyfrują odpowiedź, wysikaną na skraju trawnika bezwstydnym zawijasem wyglądającym jak gorący cień ucieczki zaskrońca przed szopem praczem. Idę. Chodnikiem, który od wczesnej jesieni wronom służył za dziadka do orzechów, wykorzystywanym tak często, że musiał pokryć się lodem, żeby ukoić i zamrozić blizny spękanych fug łączących puzzle. Świerki załamują ramiona choć śnieg je utulił czapą skrzypiącej, iskrzącej się bieli. Zjadłem odrobinę, nie wierząc, żeby dieta złożona z niepokalanych gwiazd mogła powalić mnie i zmumifikować. Światła latarni z przerażeniem wstrzymały oddech i zgasły, jak znicze na zapomnianych grobach. Śnieg skarżył się i zawodził, bo to jedna z tych umiejętności, jakich nie zapomina się. Genetycznie uzasadniona konieczność.

2 komentarze:

  1. Gdy byłam dzieckiem jadłam śnieg, dziś zapomniałam jak smakuje, wtedy był lodami o smaku śmietankowym, dziś? nie wiem... Gdy byłam dzieckiem...

    OdpowiedzUsuń