poniedziałek, 4 stycznia 2021

COŚ.

 

Rzecz wyglądała, jakby była siedmiowymiarową kulą w kolorze, który prostak nazwałby niebieskim, a kobiety prześcigałyby się w bardzo wyrafinowanych określeniach. Sterczała z chodnika, na wpół zanurzona w betonowej płytce. Palce przechodziły na wskroś i nie zostawiały śladu na niebieskości, jednak dłonie tego, który ośmielił się naruszyć integralność kuli stawały się lepkie i wywołujące raczej nieprzyjemne skojarzenia.

 

Władze okoliły teren drutem kolczastym i tablicami pełnymi zakazów, po czym wezwały służby z ciężkim sprzętem budowlanym. Koparki, ostrożnie, jakby miały do czynienia ze składem wojennej amunicji zdejmowały sąsiadujące płytki, aż w końcu podniosły i tę, w której utkwiona była niebieskość. Kula przeszła przez beton i łyżkę koparki, pozostając w miejscu. Grawitacja pilnowała wysokości i odległości od jądra ziemi, nie bacząc, czy między kulą, a jądrem znajduje się materia, bądź jej brak.

 

Nocą kula emitowała cykliczne impulsy, jednak ciąg miał długość ponad dwudziestu tysięcy pojedynczych bitów, więc trudno było dostrzec powtarzalność gołym okiem. Rzecz nie dawała się ująć w żadne z dostępnych opakowań, czy uwięzić w klatce. Nie kaleczyła ludzkich ciał nawet wtedy, kiedy przenikała przez tkanki. A jednak zdawała się być złowieszczą alternatywą dla świętego spokoju. Niepokoiła, pobudzała kłębełki nerwowe, nawet te, dawno uśpione w organizmach, bo współczesne ciała nie umiały już korzystać z darów w ewolucyjnym rozwoju zapomniane.

 

Mijały dni bez pomysłu i rozwiązań. Teren położony blisko starego miasta szybko stał się atrakcją turystyczną i obrósł straganami pełnymi przekąsek i pamiątek. Pół świata zjechało się, by choć okiem rzucić na błękitne nie-wiadomo-co. Ogrodzenie trzeba było zmienić z prowizorycznego, na stałe. Dla wygody podglądaczy teren obniżono, żeby można było patrzeć na wprost. Transzeja turystyczna była zapewne pierwszą tego typu budowlą w Europie. Tatusiowie trzymali maluchy na barkach, żeby i one mogły nasycić zmysły niebieskością.

 

Któremuś, najwyraźniej bardziej roztargnionemu, dzieciątko wysmyknęło się z rąk i przeszło raczkując pod siecią zabezpieczeń. Krok za krokiem zbliżało się do kuli, żeby ująć ją w pulchne rączki. Niebieskie cierpliwie czekało właśnie na tego szkraba, bo pozwoliło się podnieść, zamiast przelecieć przez palce. Maluszek głaskał, czy może czochrał kulę, której wyraźnie sprawiało to przyjemność. A potem maluch podniósł kulę do ust i ugryzł. Błogość rozjaśniła jego oblicze i szkrab jadł z zapałem, aż przyszło oblizać paluszki po skończonej uczcie. Policzki zajaśniały ciepłym błękitem, gdy wracał w objęcia rodzicielskie. Odbiło mu się, gdy zasypiał wtulony w szerokie, ojcowskie ramiona.

 

Gdy poszli, emocje opadły – nie było już nic do oglądania. Tylko rozebrany chodnik i transzeja okalająca nicość.

4 komentarze:

  1. Bajka SF - ambrozja dla wybranych:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznaję, nie wiem co napisać. Wciągająca opowieść z zaskakującym zakończeniem. Niebieskość nic nie robiła sobie z ludzi, dopiero niewinna istota ją ugłaskała... i zjadła. Szkoda. Choć ludziom pewnie przyniosło to ukojenie, nie musieli już szukać odpowiedzi, które nie istniały.

    OdpowiedzUsuń