wtorek, 19 stycznia 2021

Kipiąc emocjami.

 

Drzwi poczerniałe ze starości, zdobne były w kute, żelazne zawiasy, które zdawały się obrastać skrzydło niczym bluszcz. Do kompletu sterczące ćwieki i kołatka – łeb brodatego faceta cierpiącego na chroniczny ból zębów. I pomyśleć, że w dwudziestym pierwszym wieku ktoś może jeszcze odgrodzić się od świata dębową deską na dwa cale grubą i zamiast elektronicznego dzwonka powiesić kołatkę ze zmartwioną gębą, którą trzeba schwytać za uszy i porządnie przyłożyć w kowadło, żeby aż echo poszło. Kim są ludzie, którzy tu mieszkają? Zastanawiałem się raczej retorycznie, bo zdążyłem poznać przynajmniej jednego z nich, a dziś byłem zaproszony przez ową dziewczynę, obiecując sobie zapoznawać się wytrwale i tak dokładnie, jak tylko mi pozwoli.

 

Wzruszyłem ramionami podszedłem do kołatki. Aż dziw, że nie miała rogów. Uderzyłem nią trzykrotnie i odstąpiłem na krok. Metal był zimny, gładki, wyślizgany wiekami używania i pociemniały ze starości. Cierpliwie czekałem na efekty, jednak to, co się stało przerosło mnie. Twarz z kołatki zaczęła otwierać oczy i przyglądać mi się wnikliwiej, niż mógłby to uczynić chory z bólu człowiek. Otaksowany zostałem niczym skąpo odziana kobieta przechodząca przed frontem maszerującego donikąd plutonu wojska.

 

- Czego? – warknęła kołatka – Guza szukasz, czy adres pomyliłeś? A może przylazłeś coś ukraść? Znam takich gagatków doskonale!

 

Milczałem, bo nic mądrego nie chciało przyjść do głowy. Trzeba być niespełna rozumu, żeby gadać z kołatką, ze starożytnym, metalowym detalem ukrzyżowanym na drzwiach kowalskimi gwoździami, albo nitami. Zresztą – co miałem powiedzieć? Ignorowałem, udając że jestem ponad fantasmagorie archaicznego dzwonka.

 

- Pewnie sądzisz, że tu ktoś na ciebie czeka nadęty bufonie? Adres sprawdziłeś? Wy gówniarze, to nawet nie wiecie, do kogo pukacie. Nie pomyliłeś się aby? Cofnijże się ze dwa kroki, niech ci się przyjrzę, a następnym razem, jak tu przyleziesz, to z mety dostaniesz kopa między te cwane oczka.

 

Cofnąłem się. Nawet nie ze strachu, a ze zdumienia. Odruchowo zerknąłem na numer bramy uczepiony strachliwie portalu i poszarzały tak, że ledwie dało się odcyfrować numer. Nie pomyliłem się. Byłem tu, gdzie miałem być. Żaden inny adres nie wchodził w rachubę. Wciąż zerkałem na kołatkę, jak na dziwoląg – zabawkę. Na wszelki wypadek rozejrzałem się ostrożnie wokół, czy ktoś nie robi mi psikusa i nie śmieje się ukradkiem, podziwiając moją pantomimę z zamkniętymi drzwiami w tle. Najbliższa okolica była jednak pusta, a okna w kamienicy pozamykane szczelnie i nie pozostawiając złudzeń, jakoby ktoś spoza szyb mógł drwić ze mnie w tak wyszukany sposób.

 

- Za dużo gadasz! – mruknąłem i ująłem raz jeszcze kołatkę w dłoń, mimochodem uważając, żeby nie zbliżyć ręki do zepsutej szczęki metalowego jegomościa.

 

- Zostaw to łobuzie! – kołatka sapnęła z wściekłością – Łeb chcesz mi rozbić? Ten dąb ma pięćset lat i żaden beton nie jest tak twardy, jak on. Łomotałeś już wystarczająco. Jeśli ktokolwiek miałby zamiar cię wpuścić, już dawno by się pojawił. Ale niech tam, bo widzę, że nie przestaniesz. Zapowiem cię, jeżeli nie łżesz i faktycznie chciałeś odwiedzić domowników.

 

- Ja do Izy – Boże, rozmawiam z kołatką! Tłumaczę się, jak szczeniak, przed starszym wirażką. Pewnie mam gorączkę…

 

- Do Izy? – kołatka upewniła się patrząc niemal zezem na moje cierpienie – Taki łachudra? Gdzie kwiaty? Będę szczery, nie wyglądasz, jakbyś przyszedł do Izy. Przyjrzałeś się sobie pryszczaty młodzieńcze? Uczesz się chociaż, albo przyliż grzywkę. Tam, obok, masz kałużę. Przejrzyj się, ochlap, wyprostuj!

 

Ścisnąłem kołatkę, aż krew odpłynęła z kułaka. Zamorduję! Zamierzałem tak walnąć nią, żeby rozsypała się na trociny. Jeśli z randki nici, to chociaż z wielkim gestem. Z całą fantazją pomnożoną przez wściekłość. Nim jednak zdążyłem wcielić w życie plan, drzwi zachrobotały i zaczęły się uchylać.

 

- Widzę, że zdążyliście się już poznać – Iza parsknęła śmiechem widząc moją minę i wciąż tkwiącą w dłoni kołatkę – Wybacz. Mój tata uważa, że ktoś, kto nie potrafi poradzić sobie z kołatką, nie jest wart tego, by go zapraszać do domu. Miałam cię uprzedzić, ale wyszło mi z głowy zupełnie. Nieczęsto ktoś nas odwiedza przychodząc samotnie, a przy mnie kołatka jest grzeczna. Nie gniewaj się proszę, ani na mnie, ani na kołatkę. Robi, co może, żeby chronić mnie i nasz dom…

2 komentarze:

  1. Chciałabym taką kołatkę, lepsza od domofonu i psa stróżującego:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może da się gdzieś kupić - na allegro, czy innym OLX

      Usuń