sobota, 20 lipca 2019

Delikatesy dla bohaterów.


Dzień zapowiadał się na długi i nie pozbawiony uroku. Zbliżający się termin kolejnego kamienia milowego projektu ciążył już na naszych szyjach zapowiedzią katastrofy i koniecznością solidarnego zwarcia pośladków celem nadrobienia spiętrzonych zaległości. Muszę przyznać, że najładniej z tego zadania wywiązała się (jak zwykle) pani Kasia, która wiedziona kobiecym instynktem dziś miała pośladki skromnie obciągnięte materiałem, który pozwalał na zapoznanie się z kształtem zawartości, co przed wszystkimi docenił szef, potrafiący w natłoku zadań znaleźć czas, by kontemplować zdrową urodę pani Kasi.

Praca pośród marzeń o bliskim kontakcie trzeciego stopnia z wyidealizowanym nieświadomie obrazkiem pani Kasi pochylonej nad dokumentacją przebiegała pośród westchnień, co jednak nie przybliżało nadmiernie finału, więc szef leczniczo zaordynował dobrowolne godziny nadliczbowe do szczęśliwego finału włącznie. Aby jednak wzmóc zespołową energię postanowił nas wzmocnić, niechętnie korzystając z subwencji centrali na świadczenia dodatkowe i zaprosił całą załogę do zakładowego bufetu na skromną przekąskę, zaznaczając przy tym, że będziemy musieli odpracować ją przy biurkach, każdy kęs posiłku zraszając intelektualnym potem.

Wzorem legionów poszliśmy za przewodem szefa zawiłymi korytarzami instytucji zmierzając do zakładowego paśnika prowadzonego przez rumiane i uśmiechnięte istoty preferujące dziewiczą biel strojów, którą potrafiły szczelnie wypełnić powtarzalnym apetytem własnym. Trudno o lepszą reklamę jadłodajni niż pulchny i uśmiechnięty załogant na pokładzie, więc szliśmy równie uśmiechnięci i pełni nadziei. Na korytarzach snuł się wątek niedopowiedzenia i tajemnicy, gdyż pomiędzy naszą bieżącą lokalizacją, a windami mieściło się królestwo Rudej. Drzwi oblepione zielonymi dżdżownicami nie pozwalały zapomnieć, że tuż za nimi rozpoczyna się być może katastrofa biologiczna albo ożywa nieznana nauce ścieżka ewolucji.

Dlatego, kiedy się uchyliły drzwi nasz wesoły pochód zwolnił i mięśnie stężały nam wszystkim. Zza drzwi wychynął Szparag. Twarz i długie, niewydepilowane nogi miał pokryte jakimiś czerwonymi plamami, czy krostami, co dało mu bezwzględne pierwszeństwo na korytarzu. Ustępowali mu starsi i młodsze, żeby tylko nie zakłócić ruchu i nie doprowadzić do zderzenia czołowego, ani nawet do drobnej stłuczki, czy otarcia. Ruda odprowadzała Szparaga wzrokiem, co świadczyło o wadze jego misji. Poddaliśmy się owej powadze i pogasiliśmy uśmiechy wstrzymując oddechy, gdy Szparag manewrował w kierunku przeciwnym do naszego.

A potem Ruda zamknęła drzwi i rozstrzelała toksyczną ciszę serią zdecydowanych, żołnierskich kroków. Powieki pani Kasi zatrzepotały usiłując przeprowadzić gorączkową aklimatyzację biustu pod którym trzepotało serduszko czułe i pełne empatii. Nie wiem, co trzepotało pod biustem Stanisława, jednak ten nie był skażony delikatnością i rąbał jak drwal mokre drzewo.

- To był trądzik, czy wiatrówka? – zapytał dumny z siebie, że potrafi zasiać wątpliwości w naszych skołatanych głowach.

- Och… Wiatrówka – wyrwało się z pani Kasi – On chyba za duży na wiatrówkę…

- Kto wie – satysfakcją Stanisława można było otynkować ściany – Przecież kiedy Ruda go klonowała, to mogła od razu wersję dorosłą wyprodukować, a natura dopomina się o utracone lata młodzieńcze. To że ciało porosło mu szczeciną przedwcześnie wciąż nie oznacza dojrzałości.

- A może go coś pogryzło? – młodzież była praktyczna do szpiku – Może wyhodowali właśnie jadowite meksykańskie mrówki, albo szerszeniom azjatyckim zmodyfikowali instynkty i Szparag został zaatakowany stając w obronie swojej Stwórczyni?

Po głowach krążyły nam obrazy rozmaitych monstrów i insektów gotowych pokancerować nie tylko Szparaga, ale i całą ludzkość. Godzilla przy tych myślach wydawała się hodowlaną myszą o futerku gładkim i uśmiechu pełnym miłości. Szef ojcowskim spojrzeniem ogarnął nasze stadko i ukierunkował zbiorowe kroki w stronę wind, lecz zanim opanował nasze umysły wizje urosły i skrzepły na tyle, żebyśmy z lękiem spoglądali przez ramię za siebie. Chociaż nikt głośno tego nie powiedział, to ulga w chwili zamknięcia drzwi wind była namacalna i stała się jaźnią żywą jadącą z nami na ufundowany łaskawie posiłek.

Na stołówce panowało skupienie wielu oczu wbitych w zawartość talerzy niczym miecze w ciała pokonanych gladiatorów. Duch lanczu przepływał nad głowami obecnych i zarażał ich pokusami. Pani Kasia i szef, jako jedyne światowe osoby w naszym gronie zajęli miejsca na początku ogonka, żeby własnym przykładem oświecić mniejsze umysły preferencjami. Pani Kasia przeprowadziła błyskawiczne rozpoznanie w walce pytając pyzatą kuchareczkę o zawartość bemarów podgrzewających potrawy panierowane, albo krojone na wióry i obrabiane termicznie, bądź wcale nie. Szef pochłonięty zapleczem pani Kasi z godnością i niewysławialną cierpliwością przeczekiwał przesłuchanie sprawcy i oczekiwał na wyrok nie zaszczycając własnym wzrokiem nikogo więcej.

W jednym z naczyń znajdowała się świeża potrawka z ośmiornicy… Ciśnienie natychmiast spadło i to spadło na nas pozbawiając wilgoci nasze usta. W końcu najbliższy ocean był odległy o pół kontynentu w każdą stronę, więc podobna rozpusta nie miała prawa wystąpić w przyrodzie, chyba, że…

- Ruda wyhodowała jadowite ośmiornice! – syknął któryś z młodych i skaził powietrze toksyną trudną do powstrzymania.

- A Szparag zasłonił własną… hmmm... piersią? Pryszczatym ryjem? Nieważne – zasłonił!

Stawaliśmy się dumni ze Szparaga i każdy z mężczyzn chciał stanąć na posterunku, a oczami wyobraźni widział siebie z trójzębem, jak zwalcza bestię podstępną i głodną niczym święty Jerzy smoka bezbożnego. Rany na twarzy uznaliśmy za medale, którymi naznaczyło go życie i nasz zbiorowy szacunek wyniósł Szparaga na piedestał tak wysoki, że Ruda mogłaby go pocałować w dużego palucha, ale już w kolano to niekoniecznie. Bo Ruda (choć wielka), to przecież drobniuteńką jest istotą, której należy się wsparcie silnego, męskiego ramienia. Jak to dobrze, że wyhodowała sobie Szparaga, choć Stanisław był gotów służyć nie tylko ramieniem zbrojnym.

11 komentarzy:

  1. Po raz kolejny czuję się usatysfakcjonowana po przeczytaniu opowiadania (chciałoby się rzec po młodzieżowemu - opka) z tej serii. Fascynują mnie drzwi oblepione zielonymi dżdżownicami! Może nawet nie tyle same drzwi, co dżdżownice...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak mi się właśnie skojarzyło, kiedy pierwszy raz je ujrzałem. a gdybym napisał, że to pijawki? też niewiele pomyliłbym się.

      Usuń
    2. To nieważne, co. Grunt, że fascynujące.

      Usuń
  2. Witaj, Oko.

    "Jakkolwiek wyraźnie różniły się od znanych człowiekowi zwierząt, wszystkie te monstra – czy to nieszkodliwi przedstawiciele miejskiej fauny przeobrażeni w potwory z piekła rodem, czy to istoty od zawsze zamieszkujące podziemne głębiny a teraz rozdrażnione przez ludzi – one również były częścią życia na Ziemi. Zniekształconą i wynaturzoną, ale jednak. I wszystkimi rządził ten główny impuls, któremu podlega całe organiczne życie na tej planecie: przeżyć. Za wszelką cenę przeżyć."
    ("Metro 2033" - D. Głuchowski)

    Z lekkim przymrużeniem Oka, proszę:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Metro jest przytłaczające. brakuje w nim kolorów. to wizja paskudnego ciągu dalszego, który może się zdarzyć niestety.

      Usuń
  3. No ciekawe. Serdeczne pozdrowienia zna sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń


  4. jak miło i z klimatyzacją i bez wszędobylskiego LGBT.

    OdpowiedzUsuń
  5. Znów ta Pani Kasia bohaterka, do tego w seksownych ciuchach 😃😃😃 Prześladuje Pana ta Katarzyna. Wiem, Kaśki bywają absorbujace.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prześladuje? a skądże taki pomysł? zjawiska należy podziwiać i cieszyć się bliskością.

      Usuń