Dzień
zapowiadał się na długi i nie pozbawiony uroku. Zbliżający się termin kolejnego
kamienia milowego projektu ciążył już na naszych szyjach zapowiedzią katastrofy
i koniecznością solidarnego zwarcia pośladków celem nadrobienia spiętrzonych
zaległości. Muszę przyznać, że najładniej z tego zadania wywiązała się (jak
zwykle) pani Kasia, która wiedziona kobiecym instynktem dziś miała pośladki
skromnie obciągnięte materiałem, który pozwalał na zapoznanie się z kształtem
zawartości, co przed wszystkimi docenił szef, potrafiący w natłoku zadań
znaleźć czas, by kontemplować zdrową urodę pani Kasi.
Praca
pośród marzeń o bliskim kontakcie trzeciego stopnia z wyidealizowanym
nieświadomie obrazkiem pani Kasi pochylonej nad dokumentacją przebiegała pośród
westchnień, co jednak nie przybliżało nadmiernie finału, więc szef leczniczo
zaordynował dobrowolne godziny nadliczbowe do szczęśliwego finału włącznie. Aby
jednak wzmóc zespołową energię postanowił nas wzmocnić, niechętnie korzystając
z subwencji centrali na świadczenia dodatkowe i zaprosił całą załogę do
zakładowego bufetu na skromną przekąskę, zaznaczając przy tym, że będziemy
musieli odpracować ją przy biurkach, każdy kęs posiłku zraszając intelektualnym
potem.
Wzorem
legionów poszliśmy za przewodem szefa zawiłymi korytarzami instytucji
zmierzając do zakładowego paśnika prowadzonego przez rumiane i uśmiechnięte
istoty preferujące dziewiczą biel strojów, którą potrafiły szczelnie wypełnić
powtarzalnym apetytem własnym. Trudno o lepszą reklamę jadłodajni niż pulchny i
uśmiechnięty załogant na pokładzie, więc szliśmy równie uśmiechnięci i pełni
nadziei. Na korytarzach snuł się wątek niedopowiedzenia i tajemnicy, gdyż
pomiędzy naszą bieżącą lokalizacją, a windami mieściło się królestwo Rudej.
Drzwi oblepione zielonymi dżdżownicami nie pozwalały zapomnieć, że tuż za nimi
rozpoczyna się być może katastrofa biologiczna albo ożywa nieznana nauce
ścieżka ewolucji.
Dlatego,
kiedy się uchyliły drzwi nasz wesoły pochód zwolnił i mięśnie stężały nam
wszystkim. Zza drzwi wychynął Szparag. Twarz i długie, niewydepilowane nogi
miał pokryte jakimiś czerwonymi plamami, czy krostami, co dało mu bezwzględne
pierwszeństwo na korytarzu. Ustępowali mu starsi i młodsze, żeby tylko nie
zakłócić ruchu i nie doprowadzić do zderzenia czołowego, ani nawet do drobnej
stłuczki, czy otarcia. Ruda odprowadzała Szparaga wzrokiem, co świadczyło o
wadze jego misji. Poddaliśmy się owej powadze i pogasiliśmy uśmiechy
wstrzymując oddechy, gdy Szparag manewrował w kierunku przeciwnym do naszego.
A
potem Ruda zamknęła drzwi i rozstrzelała toksyczną ciszę serią zdecydowanych,
żołnierskich kroków. Powieki pani Kasi zatrzepotały usiłując przeprowadzić
gorączkową aklimatyzację biustu pod którym trzepotało serduszko czułe i pełne
empatii. Nie wiem, co trzepotało pod biustem Stanisława, jednak ten nie był
skażony delikatnością i rąbał jak drwal mokre drzewo.
- To był trądzik,
czy wiatrówka? – zapytał dumny z siebie, że potrafi zasiać wątpliwości w
naszych skołatanych głowach.
- Och… Wiatrówka
– wyrwało się z pani Kasi – On chyba za duży na wiatrówkę…
- Kto wie –
satysfakcją Stanisława można było otynkować ściany – Przecież kiedy Ruda go
klonowała, to mogła od razu wersję dorosłą wyprodukować, a natura dopomina się
o utracone lata młodzieńcze. To że ciało porosło mu szczeciną przedwcześnie
wciąż nie oznacza dojrzałości.
- A może go coś
pogryzło? – młodzież była praktyczna do szpiku – Może wyhodowali właśnie
jadowite meksykańskie mrówki, albo szerszeniom azjatyckim zmodyfikowali
instynkty i Szparag został zaatakowany stając w obronie swojej Stwórczyni?
Po
głowach krążyły nam obrazy rozmaitych monstrów i insektów gotowych pokancerować
nie tylko Szparaga, ale i całą ludzkość. Godzilla przy tych myślach wydawała
się hodowlaną myszą o futerku gładkim i uśmiechu pełnym miłości. Szef ojcowskim
spojrzeniem ogarnął nasze stadko i ukierunkował zbiorowe kroki w stronę wind,
lecz zanim opanował nasze umysły wizje urosły i skrzepły na tyle, żebyśmy z
lękiem spoglądali przez ramię za siebie. Chociaż nikt głośno tego nie
powiedział, to ulga w chwili zamknięcia drzwi wind była namacalna i stała się
jaźnią żywą jadącą z nami na ufundowany łaskawie posiłek.
Na
stołówce panowało skupienie wielu oczu wbitych w zawartość talerzy niczym
miecze w ciała pokonanych gladiatorów. Duch lanczu przepływał nad głowami
obecnych i zarażał ich pokusami. Pani Kasia i szef, jako jedyne światowe osoby
w naszym gronie zajęli miejsca na początku ogonka, żeby własnym przykładem
oświecić mniejsze umysły preferencjami. Pani Kasia przeprowadziła błyskawiczne
rozpoznanie w walce pytając pyzatą kuchareczkę o zawartość bemarów
podgrzewających potrawy panierowane, albo krojone na wióry i obrabiane
termicznie, bądź wcale nie. Szef pochłonięty zapleczem pani Kasi z godnością i
niewysławialną cierpliwością przeczekiwał przesłuchanie sprawcy i oczekiwał na
wyrok nie zaszczycając własnym wzrokiem nikogo więcej.
W
jednym z naczyń znajdowała się świeża potrawka z ośmiornicy… Ciśnienie
natychmiast spadło i to spadło na nas pozbawiając wilgoci nasze usta. W końcu
najbliższy ocean był odległy o pół kontynentu w każdą stronę, więc podobna
rozpusta nie miała prawa wystąpić w przyrodzie, chyba, że…
- Ruda wyhodowała
jadowite ośmiornice! – syknął któryś z młodych i skaził powietrze toksyną trudną
do powstrzymania.
- A Szparag
zasłonił własną… hmmm... piersią? Pryszczatym ryjem? Nieważne – zasłonił!
Stawaliśmy
się dumni ze Szparaga i każdy z mężczyzn chciał stanąć na posterunku, a oczami
wyobraźni widział siebie z trójzębem, jak zwalcza bestię podstępną i głodną
niczym święty Jerzy smoka bezbożnego. Rany na twarzy uznaliśmy za medale,
którymi naznaczyło go życie i nasz zbiorowy szacunek wyniósł Szparaga na
piedestał tak wysoki, że Ruda mogłaby go pocałować w dużego palucha, ale już w
kolano to niekoniecznie. Bo Ruda (choć wielka), to przecież drobniuteńką jest
istotą, której należy się wsparcie silnego, męskiego ramienia. Jak to dobrze,
że wyhodowała sobie Szparaga, choć Stanisław był gotów służyć nie tylko
ramieniem zbrojnym.
Po raz kolejny czuję się usatysfakcjonowana po przeczytaniu opowiadania (chciałoby się rzec po młodzieżowemu - opka) z tej serii. Fascynują mnie drzwi oblepione zielonymi dżdżownicami! Może nawet nie tyle same drzwi, co dżdżownice...
OdpowiedzUsuńtak mi się właśnie skojarzyło, kiedy pierwszy raz je ujrzałem. a gdybym napisał, że to pijawki? też niewiele pomyliłbym się.
UsuńTo nieważne, co. Grunt, że fascynujące.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Jakkolwiek wyraźnie różniły się od znanych człowiekowi zwierząt, wszystkie te monstra – czy to nieszkodliwi przedstawiciele miejskiej fauny przeobrażeni w potwory z piekła rodem, czy to istoty od zawsze zamieszkujące podziemne głębiny a teraz rozdrażnione przez ludzi – one również były częścią życia na Ziemi. Zniekształconą i wynaturzoną, ale jednak. I wszystkimi rządził ten główny impuls, któremu podlega całe organiczne życie na tej planecie: przeżyć. Za wszelką cenę przeżyć."
("Metro 2033" - D. Głuchowski)
Z lekkim przymrużeniem Oka, proszę:)
Pozdrawiam:)
Metro jest przytłaczające. brakuje w nim kolorów. to wizja paskudnego ciągu dalszego, który może się zdarzyć niestety.
UsuńNo ciekawe. Serdeczne pozdrowienia zna sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńodkłaniam się niezobowiązująco.
Usuń
OdpowiedzUsuńjak miło i z klimatyzacją i bez wszędobylskiego LGBT.
staram się nie doganiać mody.
UsuńZnów ta Pani Kasia bohaterka, do tego w seksownych ciuchach 😃😃😃 Prześladuje Pana ta Katarzyna. Wiem, Kaśki bywają absorbujace.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
prześladuje? a skądże taki pomysł? zjawiska należy podziwiać i cieszyć się bliskością.
Usuń