Zaszczuli
mnie. Z premedytacją i wyrachowaniem. Wiedzieli co robią i bawiło ich to przez
jeden cholerny wieczór, w ciągu którego zniszczyli mi życie. A ja tak bardzo
kochałam życie…
Nie
minął nawet tydzień od moich siedemnastych urodzin, kiedy przechodziłam obok
grupy lekko podchmielonych chłopców. Miałam na sobie elastyczne dżinsy, w
których wyglądałam znakomicie i cienką, półprzeźroczystą bluzkę. Może byłam
zbyt pyszna, ale miałam świadomość, że pożerają mnie wzrokiem. Moje ciało
kwitło, a ja dumna z tego zbiorowego zachwytu uniosłam wyżej nos i wypięłam
piersi. Tak… Lubiłam być w centrum uwagi. Uwielbiałam od niechcenia pokokietować
nogą w spódniczce tak krótkiej, że gdyby nie ich zachwyt nie odważyłabym się
jej założyć. Przed lustrem nim wyszłam z domu starannie układałam piersi w
biustonoszu, a gdy zdawało mi się, że są zbyt małe, czy obwisłe wypełniałam dno
stanika papierem toaletowym, żeby je uwypuklić. Śmiałam się, gdy jąkali się
zawstydzeni erekcją, kiedy tylko spojrzałam na któregoś z nich bardziej
otwarcie.
Byłam
młoda, piękna i miałam świadomość, że mam władzę nad ich rozgorączkowanymi
umysłami. Nosili za mną plecak i odrabiali lekcje, przynosili napoje, pierwsze
maliny z pobliskiego lasu, zapraszali na lody, a wieczorami, w zaciszu własnych
sypialni snuli swoje marzenia o mnie, o jakich nie opowiedzieliby nikomu.
Starałam się nie wyróżniać żadnego z nich, bo bawiło mnie ich oddanie i
gotowość do bratobójczej walki o najdrobniejszą łaskę z mojej strony. Dlatego
ilekroć mijałam ich – stojących w grupie, czy samotnie, kręciłam biodrami
odrobinkę mocniej i pozwalałam własnym oczom zamglić się, a głosowi ściemnieć.
Niemal widziałam, jak ich myśli eksplodują. Podobało mi się bardzo. Tak bardzo,
że czasami nim minęłam się z ich pożądaniem sama miałam mokrą bieliznę i
wieczorem włóczyłam się dłońmi po ciele nie mogąc się zdecydować, czyją twarzą
dopełnić mój niepokój, choć przecież nie chciałam żadnego z nich.
Widziałam,
jak siedzą dookoła małego ogniska piekąc kiełbasy i popijając tani alkohol.
Kiełbasa pachniała kusząco, a po zimowej przerwie w sezonie grillowym zdawała
się być jeszcze lepszą. Udawałam, że nie robi na mnie wrażenia i czekałam, aż
mnie zaproszą i poczęstują, żeby wziąć kawałek i odejść, zostawiając ich z
wulgarnością, z której tak szybko nie wyrosną. Zdawało im się, że szybciej staną
się dorośli, jeżeli zaczną używać słów niecenzuralnych, a stawali się śmieszni
i odpychający. Ale na kiełbaskę miałam ochotę, a okraszona ich zachwytem
powinna smakować lepiej niż z musztardą. Szłam wolno kołysząc biodrami, by
minąć ich o parę kroków idąc ścieżką wzdłuż wody i kolekcjonowałam szepty
podziwu układając z nich wspólny bukiet.
Głupia.
Straciłam rozum idąc, a oni nigdy go nie mieli. Teraz, kiedy zgasili skrupuły
alkoholem nakręcali jeden drugiego, a przechwałki stawały się więcej niż
niesmaczne. Stanęli dookoła. Pierwszy raz w życiu straciłam wiarę w siebie, a
ich najwyraźniej to rozbawiło. Związali mi ręce, a koniec sznura przerzucili
przez gałąź dębu. Tę samą gałąź, na której w czasie wakacji wisiała huśtawka. Wtedy
się rozpłakałam i błagałam, żeby mnie wypuścili. Obiecywałam im złote góry i
wszystkie skarby świata, ale nie słuchali mnie wcale. Nie wiem który zdarł ze
mnie bluzkę, aż guziki prysnęły w trawę i zawiązał mi nią oczy. Bluzka spijała
moje łzy, a ja bałam się jak nigdy dotąd. Szarpali się z haftkami biustonosza.
Kiedy w końcu zdjęli i wypadły z niego dwa zwitki papieru… Pokładali się ze
śmiechu na ziemi i docinkom nie było końca.
Dżinsy
zsunęli mi na kostki, bo kopałam, usiłując po omacku dosięgnąć choć jednego,
żeby otrzeźwiał. Majtkom też nie pozwolili zostać na miejscu, tylko powiesili
je na kolanach, żeby mnie całkiem unieruchomić. Stałam tam z rękami w górze
zdana na ich łaskę, a oni otwierali wciąż nowe butelki i przyglądali się zaspokajając
ciekawość, jaka wezbrała w ich sypialniach. Teraz mogli nacieszyć się do woli,
a może i bardziej. Nie wiedzieli wciąż, co dalej i odłożyli decyzję na czas po
kolacji. Stałam słuchając ich pomysłów i usiłując uciec ciałem od dłoni
brudnych i spoconych dotykających każdego zakamarka mojej nagości. Ktoś
przyszedł i dołączył do ogólnej wesołości. Potem następny. Sama nie wiem ilu
ich było przy tym ogniu wpatrzonych, jak na moim ciele płomienie malują smugi
światłocienia. Wiatr stawał się zimny, niosący znad wody informację, że wieczór
dojrzał do zmierzchu. Bolały mnie nogi, a na nadgarstkach puchły mi krwawe
bransolety.
Znów
przyszli wszyscy, a krąg musiał być większy, żeby się zmieścili. Jeżeli
wcześniej byli wulgarni, tak teraz stali się twórczy. Pomysły napędzane
alkoholem stawały się coraz bardziej niebezpieczne. Płakałam, choć nie miałam w
sobie już łez, a oni śmiali się i wymyślali coraz dziksze pomysły, jak
wykorzystać okazję, która stała się ich udziałem. Niespodzianką, o jakiej
marzyli po nocach. Posikałam się ze strachu i drżałam pomiędzy ich pijanymi,
rozgorączkowanymi ciałami. Zawyli z uciechy widząc, jak mocz płynie mi po
nogach. A potem każdy splunął na mnie z niewybrednym komentarzem i poszli.
Szczęściem ostatni strącił linę z dębu.
Przewróciłam
się na ziemię, skuliłam jak niemowlę i płakałam swoje szczęście. Poszli.
Zostawili mnie pośród nocy. Zębami rozwiązywałam sznur, żeby uciec, żeby nie
zostać ani chwili dłużej w tym miejscu, bo może któryś ze zwyrodnialców
zapragnąłby wrócić i w tajemnicy przed innymi spełnić jedną z wielu okropności,
o jakich krzyczeli. Kiedy sznur puścił miałam wargi spuchnięte i zakrwawione
dziąsła. Wciągnęłam spodnie i biegłam już dokądkolwiek, nie myśląc dokąd. Byle
dalej od tego ognia i wspomnienia. W biegu zakładałam bluzkę, która wciąż mokra
od łez i bez guzików, jednak zdawała się odgradzać mnie od zuchwałości świata
nastolatków.
Uciekłam.
Uciekłam i do dzisiaj nie wiem, jak bez wzroku odnalazłam drogę do domu, żeby
całą noc spędzić w łazience zdrapując skórę, żeby zniknęła, zabierając przyklejone
do niej spojrzenia. Czułam się zbrukana tym zbiorowym wzrokiem. W pokoju
cierpliwie czekała psycholog w mundurze. Gdybym wiedziała… Odmówiłabym i
uciekła drugi raz. Ale nie wiedziałam i opowiedziałam nieskończoność tego
popołudnia. Opowiedziałam, i musiałam powtarzać przed sądem nie raz, a wzrok
obcych taksował mnie, jakby sprawdzał, czy było warto. Potem wyszliśmy z sądu.
Wszyscy. Bo przecież za szczeniackie zabawy nie zamykają, a przecież „”do
niczego nie doszło”. Kiedy wyszliśmy… Boże! Jeden z nich zaprosił mnie na
ognisko z niewinnym uśmiechem, bo może znów miałabym ochotę…
Uciekłam
po raz kolejny. Włosy ścięłam na jeża, a piersi zabandażowałam, żeby nie
odstawały ani o milimetr od reszty ciała. Workowate dżinsy i grube,
niekształtne bluzy niczym habit zakrywały mnie całą. Uciekłam od kosmetyków i
towarzystwa. Przestałam wychodzić z domu w obawie, że spotkam kogoś, kto
widział moje upokorzenie, albo spowiedź przed sądem i pytania tego śliniącego
się i posapującego obrońcy w barokowej peruce… Uciekłam z miasta, ale to wciąż
za mało. Nie umiałam uciec od ciała, które dojrzało i nawet schowane zdawało
się stanowić pokusę dla każdego obcego, który dostrzegł we mnie płeć.
Dostrzegali. Nie wiem jak, ale dostrzegali. I patrzyli. A ja umierałam ze strachu
i uciekałam. Wystarczyło, że w sąsiednim mieszkaniu zabrzęczały butelki, a moje
ciało sztywniało. Wzrok biegał jak oszalały szukając zagrożeń. Zamykałam drzwi
na trzy zamki i łańcuch, gasiłam światło i chowałam się pod łóżko bojąc się
nawet oddychać. Moczyłam się. Ilekroć poczułam na udach gorącą wilgoć strach
przekraczał granice pojmowania.
A
dzisiaj ktoś zapukał do drzwi… Nie zniosę tego… skulona leżałam pod łóżkiem
obejmując rękami kolana mokre od moczu, a oni stali pobrzękując butelkami i
rechotali rubasznie, że sąsiadkę zaprosić wypada, bo biedaczka taka samotna, to
może się trochę rozerwie w męskim towarzystwie. Nie spieszyło się im i
prowadzili rozmowę na mojej wycieraczce popijając tęgo z butelek. Wyciągnęłam z
szafy sznur. Na nadgarstkach wciąż żyły ślady tego, który mnie zniewolił i
upokorzył. Więcej nie pozwolę nikomu. Stanęłam na taborecie wiążąc pętlę wokół
żyrandola. Nie pokaleczę już więcej dłoni. Wsunęłam głowę w pętlę i kopnęłam
stołek… Zacharczałam raz tylko. A potem strach odpłynął i rozkołysałam biodra pod
sufitem. W końcu uciekłam!
Świat, w którym żyjemy jest stworzony przez mężczyzn. Mężczyźni tworzą prawa, zasady, rządzą, prowadzą wojny. Kobieta to marny dodatek do tego męskiego świata i ma rację bytu tylko wtedy kiedy służy mężczyźnie, jest atrakcyjna seksualnie i płodna. Kobiecie może się wydawać, że jest wyemancypowana, że daje radę, że jest nie tylko obiektem seksualnym. Wystarczy jedno obrzydliwe męskie spojrzenie i misternie budowana samoświadomość ginie. Przeczytałam ostatnio bardzo radykalne stwierdzenie:"wszyscy mężczyźni powinni być kastrowani" - jest to tym bardziej ciekawe, że zostało powiedziane przez mężczyznę, wielokrotnego pedofila, molestującego własną córkę od 7 roku życia.
OdpowiedzUsuńProblem tkwi w mężczyznach, to oni mają kłopot jak się zachować kiedy widzą roznegliżowaną kobietę. Patrzą w damskie tyłki i cycki, o czym sam zresztą w kółko piszesz. Najprościej kazać zakryć, nałożyć kobiecie burkę.
Tak Oko - świat zawsze miał problem z kobiecością, mijają tysiąclecia i nic się nie zmienia.
najwyraźniej dotknąłem czegoś, co Ci bardzo doskwiera. jeśli przeszkadzają Ci zamieszczane treści spróbuj poszukać świata w kolorach zbliżonych do indywidualnego zapotrzebowania. ja się raczej nie zmienię i wciąż będą mi się podobać kobiety. nie umiem zignorować fizyczności, a, że męska nie wydaje mi się szczególnie pociągająca, więc patrzę chętniej na kobiety. rozumiem, że wg Twojego punktu widzenia jestem jawnogrzesznikiem. trudno. będę z tym piętnem żył. i nie zamierzam pytać świata, na czym polega jego problem, bo mnie zignoruje. musi znaleźć lepszego ode mnie obrońcę, żeby obronić się przed Twoim oskarżeniem.
UsuńOko - ja nikogo nie oskarżyłam, stwierdziłam fakt. Coś, co po prostu istnieje. Nie wypowiedziałam się ani ZA ani PRZECIW. Uważam po prostu, że kobiety są sprowadzone do urządzeń seksualnych. Na każdym kroku. W filmach, w książkach, w reklamach, w życiu. Oczywiście same to tolerują i napędzają przemysł kosmetyczny, dają się operować, robią wszystko, żeby tylko nie być sobą, żeby się podobać innym. Nie chcę dyskutować na temat czy to dobrze czy źle - mówię tylko, że tak po prostu jest.
OdpowiedzUsuńale boli Cię to spostrzeżenie i kusi, żeby jednak zaprotestować. i słusznie. to nie grzech mieć poglądy. na pewno patrzymy inaczej. Ty jesteś znacznie bardziej radykalna i dostrzegasz tylko ciemne strony na styku pomiędzy kobietą i mężczyzną.moim zdaniem jednopłciowy świat byłby piekłem i nieważne, która płeć rozpętałaby je.
UsuńMnie to nie tyle boli, ile przeraża. Bo sprowadzanie człowieka do roli przedmiotu jest przerażające. Ludzie za mało czasu poświęcają myśleniu i rozwijaniu umysłu, a za dużo patrzą, jedzą i dotykają.
OdpowiedzUsuńczyli jestem szkodnikiem. lubię patrzeć, jeść i dotykać. ale nie narzucam się - przynajmniej tak mi się wydaje.
UsuńJa też lubię patrzeć. Ale ważne, żeby zachować równowagę. A to jest trudne, bo łatwiej otworzyć oczy niż umysł.
OdpowiedzUsuńpodejrzewam, że osoby, które opisuję nie poczuły na sobie mojej ciekawości. nie jestem aż tak zachłanny. czasem muszę sobie dopowiedzieć to, czego nie zdołałem dostrzec. ale nie zamierzam nikogo zawstydzać, czy peszyć.
Usuń