Młodzież zebrała się kątem i szeptała cicho zerkając niepewnie to na mnie to na Stanisława. W końcu wypchnęli Pryszczatego, bo Pryszczaty zazwyczaj robił za mięso armatnie, kiedy młodzież miała wątpliwości, czy wypada, albo rosło ryzyko starcia z odmiennym niż ich mniemaniem. Pryszczaty wił się tym razem i stawał okoniem, ale i tak go wypchnęli, więc podszedł i pochrząkiwał wstępnie, żeby zanim zagai rozpoznać ewentualne wapory. Jakbym je miewał od przedwojnia.
- Bo taki Szparag – wykrztusił wreszcie – to jest do Rudej przynależny niejako od urodzenia. Może nawet go wykluła gdzie w mateczniku laboratorium i Szparag jest obowiązkowy. I my to rozumiemy, więc do Rudej w komplecie Szparag, jak ozdobne zielsko do bukietu być musi, albo jak śledzik do setuchny. Ale teraz koło Rudej kręci się taka malutka blondyneczka o cerze, która słońca nie zaznała. Czyżby powiła? Znaczy Ruda… I ja, to znaczy my… no… chcieliśmy zapytać…
Pryszczaty przemawiał scenicznym szeptem, więc Pani Kasia, jako jednostka wybitnie kulturalna posłyszała cały wątek, a kwestię reakcji na mowę Romea, miała niejako genetycznie wbudowaną. Zatrzepotała rzęsami z ekskluzywnej drogerii, żeby lekko ochłonąć i nie wnikać w kwestie fizycznych skłonności Rudej do poczęć mniej lub bardziej naturalnych, jednak widok drobniuteńkiej istoty orbitującej wokół Rudej nie mógł ujść jej uwadze. Odrobinę znieruchomiała jednak, żeby pozwolić szefowi na chwilę zadumy nad jej doskonałym profilem, którego greckie boginie wręcz powinny jej pozazdrościć i udławić się jabłkami niezgody nie opuszczając przy tym zakurzonych kart dowolnej mitologii.
Tym bardziej Stanisławowi, który z racji postury patrzył z wysoka i dostrzegał plankton przemieszczający się w przestrzeniach biurowych pchany falami pływów. Widział, lecz nie postało w nim pytanie, kim owa tajemnicza miniaturka być może. Najwyraźniej podobne pytanie na jałowym gruncie zwiędło nie wydając owocu. Selektywność spojrzenia Stanisława nie pomijała jednak jednostek płci delikatniejszej z budowy, więc obcym mu ta istota nie była i łaskawym skinieniem głowy niejednokrotnie kwitował jej zauważenie przemierzając przepastne, półmroczne przestrzenie korytarzy roznoszących echo jak chamsin zarazę.
Podrapałem się po miejscu, w którym zdążyłem mimochodem wydrapać malutką, zapodzianą pośród zarośli polanę i w głowie lęgły się pytania, jakby mało było tych, którymi Pryszczaty zainicjował reakcję łańcuchową. Wzorem pani Kasi (choć nie tak pięknie i dostojnie) zamarłem uderzony falą czołową tego pytania, a młodzież z kącika patrzyła ze złośliwą satysfakcją, jak wiję się pod wpływem znaku zapytania na którym powiesił mnie Pryszczaty, jakbym był Janosikiem zdradziecko pojmanym w pijanym śnie.
Stanisław przeżuwał własne myśli w milczeniu, pani Kasia w swoim zastygnięciu była tak piękna, że nie zamierzała wytrącać się z tego stanu czekając na szefa-księcia, który wyzwoli ją z tej wiekuistej zadumy i uratuje jej spragnione miłości łono od podłości świata. Choćby kosztem kruszyny, która słońca nie zaznała. Ja otarłem ukradkiem łezkę, gdyż miałem przed oczyma wyobraźni maltretowane szczeniaczki i kopane bestialsko małe kotki, czy wróbelki trzymane w pętli sznurka, żeby fruwały jak jakiś balonik zarażony ADHD.
Oczywistym się stało, że udział szefa będzie niezbędny i jego niespieszne, wyważone kroki poprzedzone stalowym wzrokiem były już tyko kwestią czasu. Nastał w końcu miłościwie nam panując na chwałę własną i Centrali. Nastał i temat zgłębił pośród westchnień Katarzyny Pierwszej. Pani Kasia zawładnęła naszym zbiorowym sumieniem snując rzewną opowieść o latorośli spłodzonej zapewne potajemnie tam, dokąd nasze domysły ledwie śmiały się zapuścić i w tych retortach obrzydłych, w ogniu i dymie stworzona, od pierwszych chwil istnienia sierota, której obce matczyne ciepło i ojcowska miłość.
Szef stanął na wysokości zadania, choć przełykał ślinę ze wzruszenia. Publicznie ofiarował się usynowić córkę i na spacer pierworodny ją powieść ku słońcu. Nauczyć kochać i być kochaną. Wiódł przy tym wzrokiem jamnika stojącego nad pustą miską, gdy pani Kasia dołączyła do deklaracji ofiarując sierotce pierś ciepłą i łono życzliwe. Czymże my mogliśmy wesprzeć niebogę? Stanisław mógł jej co najwyżej puklerz w kuźni na miarę sporządzić, a ja? Ech! Szkoda gadać. Pryszczaty zawstydził się nieco, gdyż jego szef absolutnie nie zamierzał usynawiać, a pani Kasia patrzyła z odrazą, jak na larwę mrówkolwa, a najwyraźniej owa drobniuteńka istota podobała mu się bardziej niż trochę.
Stanisław poruszał się zbyt sztywno i mógłby niechcący delikatną strukturę psychicznie zmiażdżyć, więc on, jako umyślny z wiadomością w pole wyruszyć nie mógł, pani Kasia z szefem oddalili się pomiędzy szefowskie regały, aby przygotować gniazdko dla tak pięknego gościa. Płynęli wespół uduchowieni wielce i zwiewni jak dym z fajeczki. Ja tymczasem niewypowiedzianym poleceniem miałem zorganizować misję adopcyjną, jako weteran, albo senior, czy jak tam nazywa się jednostkę namaszczoną błogosławieństwem szefa.
Objąłem wzrokiem stan posiadania i pierś wypiąłem mężnie. Szef patrzył, nawet, kiedy był odwrócony plecami i wiódł panią Kasię pod rękę podwieszoną, rozkołysanym wahadłem bioder taktującą niespełnione wciąż nadzieje. Biurko było moim kapitańskim mostkiem i postanowiłem nie schodzić z niego do końca, jak każą marynistyczne legendy. Stałem szeroko rozrzuciwszy nogi, żeby żaden sztorm, żaden bałwan spieniony nie zepchnął mnie z rubieży i wiodłem wzrokiem po widnokręgu. Z każdą chwilą duma we mnie rosła i wojska mi podległe kuliły się czekając rozkazów. Wreszcie padł pierwszy.
- Ty! – wzorując się na niedościgłej postaci szefa wskazałem paluchem Pryszczatego – Ty pójdziesz i sprowadzisz. Zaprowadzisz. Przekażesz. Wesprzesz i nie pozwolisz. Nie przestrasz, nie spłosz i nie pozwól. Przyprowadź czystą jak polny mak świeżo po wykluciu, żeby ani jeden płatek nie opadł, żeby warga nie zadrżała. Przekażesz. Niech wie, że wsparcie ma zapewnione i przyszłość świetlaną też.
- Co zaś do reszty… - powłóczyłem wzrokiem po pozostałych – Czas najwyższy, abyśmy gremialnie i jednogłośnie wsparli trud i wykazali się empatią. Z braku kapelusza będę zbierał „wyrazy” do pudełka po papierze A-4. Proszę nie skąpić sierocie wsparcia. Za chwilę przyjdzie na pierwszy być może w życiu posiłek przyprawiony ojcowską miłością. I to nie byle jaką, bo szefowską.
Skład osobowy pouczony odgórnym przykładem Stanisława nie wygłupiał się brzęczącą monetą, tylko sypał banknoty, które nieśmiało sfruwały na dno pudełka. Pudełko było dość duże, jednak zbiorowa atencja zdołała ledwie dno przykryć ku naszemu zbiorowemu zawstydzeniu. Zaniosłem szefowi, żeby komisyjnie przeliczył firmową empatię i podjął decyzję w kwestii menu niewątpliwie głodnej nie tylko miłości istoty. Szef wzruszył się do tego stopnia, że pani Kasia musiała otrzeć mu czoło rosnące od rozpalonych myśli, kiedy nakrywał własnym banknotem naszą skromną ofiarę.
Ten właśnie moment wybrał Pryszczaty, żeby wrócić z misji na tarczy. Znaczy samotnie. Pokonany i rozbity był tak, że przysiadł na zadzie, jak zajechany koń. Pani raczej nie pobladła, choć w jej wypadku byłoby to trudne do odkrycia, jednak korzystając z pośrednictwa Pryszczatego podziękowała pięknie za naszą troskę i zgodziła się wziąć udział w jakiejś drobnej, powitalnej uroczystości, ale dopiero w przyszłym tygodniu. I obiecała upiec placek z wiśniami, żebyśmy nie byli tacy smutni…
Nie ma to jak iść na pierwszy ogień 😉😉😉 A Pani Kasia widzę nadal wiedzie prym. Fajnie to Kolega opowiedział. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńpani Kasia rządzi. no... chyba, że jest Ruda
Usuń