Pani ubrana w bojowy makijaż, odbezpieczyła
piersi zapakowane w gorset i uformowała je w dwa tarany, po czym runęła na
drzwi ze schludnie wyciętym serduszkiem stylizowanym na pulchne i fascynująco rumiane.
Najwyraźniej nie mogła już dłużej czekać, bo wezbrały w niej żądze niepowstrzymane
jak wody Niagary przed skokiem w czeluści. I nie przeszkadzało jej absolutnie,
że za takimi drzwiami nikt nie wygląda zbyt poważnie, szczególnie, kiedy ma
gacie spuszczone na kostki, a na policzkach rumieńce z wysiłku i oczy
wytrzeszczone, wpatrzone w młodzieńczy napis „kocham Zuzkę z 6B”, lub też
niezbyt wyrafinowane graffiti przedstawiające spuchniętego członka we wzwodzie.
- Nie chcę żadnego krokodyla! – ogłuszyła mnie informacją do
tego stopnia, że stolec wyśliznął się ze mnie niczym piskorz, a ja osłupiałem
zupełnie bez wdzięku – A bo to jestem jakaś mieszczka, której jaszczurka
zaimponuje? Skoro w łóżku przeszkadza mi nawet wspomnienie ziarnka groszku,
więc los księżniczki mi pisany co najmniej, więc i z gadziną większą wypadałoby
się na salonach pokazać, a kto jak nie luby miałby dostarczyć preparat na
szpilki i torebki? Więc pójdziesz i przytargasz mi tutaj smoka, a ja tymczasem
poszukam rzemieślnika. Bo zwalczyć chyba gadzinę potrafisz? Chociaż… nie wiem,
bo lanca wygląda na zwiędniętą. Może świeże powietrze dobrze jej zrobi?
Na gołą dupę naciągałem pospiesznie zbroję
mocno już przechodzoną i przetartą na pięcie. Cóż… Nawet Achilles miał z tym
kłopot, więc nie dziwota, że i mi się trafił taki defekt jeszcze przed startem
na misję. Bo o tym, że startuję, to dżentelmen nie dyskutuje, a najwyżej
wspomina post factum przy kominku, racząc się czymś barbarzyńsko opalonym i
cuchnącym jak ściera. Moja pani roztrzepotała rzęsami na drobne najbliższe cumulusy
i obdarowała mnie najwilgotniejszym z całusów świata, tak trochę na wyrost i a konto
sukcesu. Cud że zbroja nie zardzewiała. Lanca drgnęła i skrzypnęło coś między
blachami zanosząc się złośliwym chichotem. Zamiast strzemiennego dostałem na
drogę obietnicę nieskromnej rekompensaty cielesnej za niewygody w podróży oraz
ostatnie wskazówki na temat wielkości pożądanego okazu, który musiał wystarczyć
na torbiszcze XXL parę szpilek, dwa portfele, kosmetyczkę, futerał na okulary, skórzany
pejcz i czarną bieliznę w stylu BDSM skrzypiącą równie donośnie jak niesmarowane
od zawsze drzwi z serduszkiem.
Moja pani z zamglonym wzrokiem mdlała
siedmiokrotnie nim opuściłem wspólny horyzont i przymierzała się już do przyszłych
gadżetów zastanawiając się czy z kości smoczych można sporządzić ekscentryczną
biżuterię, albo inne wykałaczki, rączki do parasoli, lub choćby stojak na owe.
Ja skrzypiałem na gościńcu i gdzieniegdzie świeciłem resztkami pozłoty na bitewnym
garniturku, a z hełmu smętnie zwisały resztki dumnych niegdyś piór z ogona
jakiegoś pechowego ptaszęcia. Szczęściem przed wyjazdem moja już wkrótce pani
spakowała mi pospiesznie chlebak na drogę, dzięki czemu uzbrojony byłem w dwa
granaty zaczepne, jeden bumerang po pradziadku-aborygenie, kordzik po wujku - rosyjskim
korsarzu i bolasy ukradzione mimochodem bodajże w Patagonii. A może w inkaskim
muzeum walały się, kiedy zapobiegliwa babcia ukryła je pomiędzy spódnice lub w
gorset, by wzbudzić zawiść we wzroku samców mijanych z pogardą we wzroku hojnie
uposażonej, choć nie do końca naturalnie i legalnie?
Teoretycznie smoki mają tendencje i skłonności
do gór. Przynajmniej tak mi się zdawało, ale fantasmagorycznego konia nie
poganiałem posiłkując się logiką przewrotną bardzo. Bo przecież każdy głupi
wie, że smoków się szuka na drugim końcu świata. A skoro tak, to ja zapoluję na
cudzego smoka, który powinien gdzieś całkiem niedaleczko stacjonować, oczekując
na śmiałka zza morza. Swojskiego smoka może uda się przekonać ideologicznie do
kolaboracji, albo wręcz agonii i zamiast walki wręcz, będzie wręcz przeciwnie.
Puściłem bąka, bo wydawało mi się, że fanfarą wypada ogłosić przybycie donikąd
i choć przez łączenia płyt przedostawały się smrodliwe smugi dźwięk poniósł się
rześko po bezdrożu. Parapsychiczny koń się wzdrygnął, otrząsnął i pokiwał głową
z politowaniem, gdy ja dla odmiany poczułem, że moja pani przedwcześnie
wydostała mnie z czeluści wygódki i przyszło ukradkiem popuścić w blachy.
Zadudniło niczym przy oberwaniu chmury i o ukryciu się przed smokiem mowy już
absolutnie być nie mogło. Cuchnąłem gorzej niż wynalazek Szewczyka Dratewki,
któren nadzwyczaj skutecznym był orężem, choć odrobinę zbyt samobójczym jak na mój
gust. Nie bardzo chciałem prowadzać smoka trzymając go za wyrostek robaczkowy
od środka i uskakując przed jadowitą śliną głodnego robala.
- Witaj kolego. – usłyszałem gdzieś ponad uszami – Jak widzę
przeciekasz i ze szczelnością masz kłopoty podobne do moich…
Smok pokiwał smętnie głową ze zrozumieniem i
przyglądał mi się niezobowiązująco. Pazurem poskrobał się po łysym łbie pełnym
kruszących się łusek i zastukał w zbroję delikatniej niż niewypłacalny dłużnik
stuka w drzwi wierzyciela po kolejną stówkę do pierwszego nigdy.
- Wygodnie tak za konserwę się przebierać? – zainteresował się
moim wdziankiem – a nie prościej na golasa latać, kiedy się przecieka? Zgnijesz,
jak nie będziesz choć wietrzył zawartości. Wiem co mówię, bo nie raz widziałem.
Porozwiązywał mi troczki z wprawą o jaką nie podejrzewałbym
nawet nadwornego zbrojmistrza i przyglądał się mojej bladolicej hmmm… nie
twarzy w każdym razie, bo twarz miałem porośniętą siwiejącą szczeciną. Wiadomo,
że pod przykryciem szybciej rośnie, bo temperatura i wilgotność robią swoje. Wiatr
zrewidował moją intymność równie skwapliwie jak smok, który wesoło popierdywał,
jakby chciał pokazać, że on też nie jest już idealny. Starość doskwiera nawet
gadzinom. Usiedliśmy na wysłużonych zadach i rozmarzyliśmy się kulinarnie. Smok,
jak się wkrótce okazało przesiadł się na wegetarianizm, bo mu zgaga dokuczała,
gdy zbyt wielu śmiałków w opakowaniu połykał. Każda mamusia powie, że konserwami
się żywić, to zabójstwo dla zdrowia. Smok dzierżawił jakieś pastwiska i nieużytki
na trudniej dostępnych stokach Bieszczadów, więc na brak paszy nie narzekał, a
kosić umiał jak nikt na świecie. Musiał tylko uważać, żeby na wydechu nie pracować,
bo obiad niezwykle szybko się przypalał i śmierdział pogorzeliskiem.
Nawet poczęstował mnie jakimś świeżym stogiem,
ale nie chciałem go objadać, więc tylko jedną trawkę wsunąłem między zęby, żeby
uszczelnić oddech i zajęliśmy się sprawą wydechów. Wstydliwa sprawa, ale
szczęściem obcych nie było widać nawet na horyzoncie i mogliśmy oddać się
medytacjom, negocjacjom, a nawet asocjacjom, dzięki którym niebo spochmurniało.
Muszę przyznać, że mój wydech był niczym szczeniak, przy smoczym. Bączki jak
owieczki unosiły się pod niebiosa i pasły na niebieskich łąkach, kiedy smok
zmieniał prognozę pogody na najbliższe sześć godzin za każdym poważniejszym
atakiem nieszczelności układowej. Ekologicznie czysta burza nam groziła, więc
zaprosił mnie do prywatnej pieczary, żeby przeczekać pod dachem pogodę dla
koneserów przy kieliszku czegoś obrzydliwie przeźroczystego.
Deszcz padał wytrwale, jak lubią padać kwaśne
deszcze, co zniechęca amatorów pieszych wycieczek i pozwala na intymność tak
zwanemu „łonu natury”. Trzeba przyznać, że w okolicy łono było bujne i
porośnięte tak, jak od dawna już nie potrafią kobiece łona. Nienużący widok.
Usiadłem na jakiejś skorupie po śmiałku sprzed kilku stuleci, smok przycupnął
skromnie na ogonie i przez otwarte wrota pieczary spoglądaliśmy na łono pełni
niegasnącego pożądania i zachwytu sącząc płyny, od których włos się chwiał nie
tylko na nogach. Zdaje się, żeśmy przesiedzieli ze dwa stulecia, zanim
wspomniałem moją księżniczkę i wygódkę z serduszkiem, ale smok machnął łapą i
sięgnął po kolejną kryształową karafkę. Oczywiście nie odbyło się to bezkarnie
i kolejny bąbel ciepłego smrodu wyruszył w podniebną podróż.
- Ech! Tu, to się żyje. Nawet, kiedy się jest odrobinę
nieszczelnym! Na zdrowie!
może dlatego, że ogarnął mnie dobry humor.
OdpowiedzUsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńNie pozostaje nic innego, jak zanucić:
https://www.youtube.com/watch?v=65RsH0kjocM
I otrzeć nostalgiczną łezkę:)
Pozdrawiam:)
przyjemniej, gdy otrze ją ktoś bliski.
UsuńSympatyczne opowiadanie. Lubię Smoki. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńja nie wiem, czy lubię. nie spotkałem - ani w naturze, ani na talerzu. jednak pozostaję otwarty na nowe doznania.
UsuńMoże powinnam dodać, że lubię Smoki w legendach, opowiadaniach, w filmach. Smoki dodają krople surrealizmu, bajkowosci do całości. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńsmoki są jak klejnoty - rzadkie i budzące westchnienia. chociaż potrafią zniszczyć człowieka w człowieku. co pięknego w gadzie, którzy czyha na białko i wzdycha ogniście? gdyby nie filmowa stylizacja byłby jaszczurką, aligatorem skrzydlatym, albo czymś równie podejrzanym.
Usuń