sobota, 6 lipca 2019

Hydraulik jednostkowy.


Nowomowa wymaga, żeby zamiast swojskich, używać słów obco brzmiących, od czego nawet prozaiczne czynności nabierają powagi i dostojeństwa. Taki „szoping” jest najlepszym chyba przykładem. Zamiast włóczenia się po sklepach w bliżej nieokreślonym celu mamy całodniowe wydarzenie, do którego należy się przygotować nie tylko ekonomicznie, ale także psychicznie, oraz zadbać o oprawę zewnętrzną. Może nawet prywatne „SPA” odwiedzić przed „szopingiem”, czyli mówiąc językiem prymitywnych tubylców zanurzyć się w wannie i ułożyć strategię zwiedzania galerii aż do wystygnięcia wody. Potem już tylko te drobne perypetie z make-up’em, dres-codem, logistyką i już można oddać się szaleństwu „szopingu”. Najlepiej w towarzystwie, żeby dzień dopełnić konsumpcją.

Nie powiem – pozazdrościłem. Postanowiłem zakosztować nowoczesności, więc z samego rana przygotowałem długodystansową kąpiel od której rozmiękły mi nie tylko pośladki. Pomarszczyłem się na całym ciele, jakbym stworzył zewnętrzny mózg pełen wykrotów i niezbadanych szczelin. Obciąłem pazury, wypolerowałem kły, sprofilowałem szczecinę, wykonałem opryski zewnętrzne w miejscach wskazanych na etykietach środków „for men only”. Usiłowałem zaczesać grzywę, która zupełnie nie przypominała dzikości pierwowzoru i stała się oswojoną, mizerną grzywką i ryczeć potrafiła tylko wirtualnie. W naturze bliższe jej było szlochanie za utraconą świetnością. Cud, że wciąż jeszcze nie musiałem jej zaczesywać ku lądowisku helikopterów na czubku głowy.

Byłem gotów. Prawie. Zostało uzbroić się w plastik, żebym mógł spacyfikować hipotetyczne łupy i namaścić je piętnem posiadacza. Jeszcze tylko kreacja! Zapomniałbym zupełnie. Przecież „szopingu” nie wypada uprawiać w krótkich spodenkach. Mój pogrzebowy garnitur na wielkie wyjście „do opery” odstawał od trendów wiosna 2019 zarówno kolorystycznie, jak i krojem. Wbrew pozorom trochę mnie to uspokoiło, bo pośrednio świadczyło, że strój musi poczekać w szafie na renesans mody, zanim mnie-zimnego weń owiną. Zastanawiałem się już, czy nie zrezygnować, kiedy pomyślałem (tzn. mój zewnętrzny mózg podrzucił sugestię), że zrobię zwiad incognito. Będę się przekradał chyłkiem, wyłącznie bocznymi alejkami i (jeśli będę zmuszony) ominę sektory promocji, żeby nie skalać ich własną wulgarnością, a przy okazji zorientuję się czym okryć kubaturę, aby mieścić się w średniej krajowej.

Podejść do parkowania wykonałem chyba z pięć, jednak nie udało się zająć więcej niż dwa miejsca i z pewnym żalem pomyślałem, że czas zmienić samochód na większy. Trzeba zwalczać nostalgie i przywiązanie do roczników minionych. Chytrze wybrałem market budowlany, bo męska część populacji zdawała mi się mniej czujna i mogli nawet nie zauważyć, że moja odzież pochodzi z katalogu Jesień 2017. Metki skrupulatnie ukryłem i starałem się być przeźroczysty, albo chociaż ażurowy. Wstępny sukces – ochrona omiotła wzrokiem przedpole i nie wyprosiła mnie za zakłócanie porządku publicznego, a elektronicznie sterowane drzwi nie zacięły się gdy nadszedłem. Wybrałem największy z wózków z flagą zatkniętą na lancy przytroczonej poręcznie i po rycersku wypłynąłem na suchego przestwór oceanu.

Teraz ja dumnie omiotłem przedpole. Przede mną drewno i plastik, w prawo kamień i szkło, po lewej ziemia i metal. Na pewno było tam jeszcze jakieś drugie dno, a może i trzecie, ale już pierwszy szereg zaspokoił moje aspiracje. Lekko tylko zestresowany poddałem się ruchowi prawostronnemu i uderzyłem w kafle, gipsy i włoskie marmury. Przechadzałem się po kamieniołomach hiszpańskich, zaglądałem do francuskich łazienek, wdychałem portlandzki cement chwalący się ojczystym pochodzeniem. Przeglądałem się w glazurze i nawet pryszcza wycisnąłem, gdy obsługa zajęta była demonstracją walorów jakiejś zdeterminowanej pani szukającej do łazienki nowego tła dla własnej urody z trudem mieszczącej się w bikini w kolorze dopiero co wypatroszonego łososia. Męskość obsługi prężyła się niezachwiana, gdy na wyścigi dostarczali rzeczone tło, a pani przyjmowała wdzięczne pozy, każdą utrwalając smartfonem na wypadek, gdyby jednak przyszło zmienić zeznania.

Kiedy doszedłem do sedesów poczułem potrzebę naturalną w obliczu jednoznacznej oferty tej niekończącej się ulicy. Uciekłem w aleję kabin prysznicowych, żeby z niej skręcić w zaułek armatury, a stamtąd już prosto, jak z bicza trzasnął w dzielnicę farb. Farby miałem „zaliczone” zeszłego roku i potwierdzone paragonem z gwarancją na dwanaście miesięcy od daty, ale nie zamierzałem egzekwować, gdyż farba dzielnie trzymała się ściany i ani myślała z niej zejść. Trzymała się ściany lepiej niż doświadczony taternik podczas wspinaczki na Cerro Tore. Przeszedłem puchnąc z dumy, że nic mnie tu zaskoczyć nie może i minąłem poezję w tomach zielonym, żółtym i błękitnym. Poczułem w sobie rosnącą ekscytację, co sugerowało, że zmierzam ku elektryczności. Przycupnąłem na chwilę oszołomiony wyborem, gdyż otoczyły mnie drzwi wszelkiej maści, a każde wiodły do nieznanych światów z sugestią, że może to być wyprawa w jedną tylko stronę. Przez elektryczność przemknąłem jak piorun, żeby uziemić się w glebie dla roślin cytrusowych, a następnie osiąść na torfie w celach rekreacyjnych.

Megafony, jeśli nie szukały mnie jeszcze, to zajmowały się jakimś innym nieszczęśnikiem, ale to mojej mizerii przyglądały się nieliczne panie. One wiedziały, że w stroju z katalogu Jesień 2017 jestem najprawdopodobniej zaginionym, obłąkanym klientem, który nie potrafi wydostać się ze sklepu, nawet korzystając z traktorowej kosiarki, gdyż stoją one w alei podporządkowanej i nie ma szansy wyjechać na autostradę wiodącą w pobliże wyjść ewakuacyjnych, okna życia są zamknięte szczelnie, a pozostałe zalepione taśmą ochronną, żeby nie uświnić ekspozycji spoconymi paluchami. Wlokłem się wsparty na wózku i czułem się niepełnosprawny. Zapomniałem już, że taka wyprawa wymaga obuwia sportowego dostosowanego do uprawiania trójtriatlonu i kondycji adekwatnej do jego ukończenia. Nawet wózek, który powinien przywyknąć do pokonywania galaktycznych odległości skrzypiał smętnie i okulał na jedno kółeczko.

Kiedy dobrnąłem do kas czułem się starszy od węgla i samowładnie przyznałem sobie medal orła białego, gdyż wraz z potem spłynęła ze mnie cała opalenizna. Może na zewnątrz minęło już lato? Głodny byłem, jakby to podejrzenie było słuszne, a przede mną trwały w milczącej zadumie dwa kilometry kolejki i to wcale nie wysokogórskiej. Stałem potulnie, gdyż emerytowani wartownicy uzbrojeni w kajdany, broń elektryczną i krótkofalówki patrolowali stado, prześwietlając odzież stojących w poszukiwaniu kontrabandy. Kolejka meandrowała ocierając się o regały kuszące promocją i dla zabicia czasu co bardziej krewcy kolejkowicze urządzali pojedynki na rewolwery z wiertarek udarowych, albo ćwiczyli się w rzutach lassem sporządzonym z przedłużaczy 40mb. Milion żarówek energooszczędnych bezwstydnie flirtował ze mną, lecz byłem twardy. Udawałem, że to nie do mnie się śmieją. Starszy pan za mną chyba był mniej odporny, bo co dwa kroki uzupełniał wózek jakby miał emeryturę z gumy. W końcu dotarłem przed oblicze elektronicznego oka uzupełnionego analogowym, służbowym uśmiechem przyklejonym zapewne tym samym klejem, co stosowanym przy metkach, bo nie puścił na żadnym szwie.

Przeszukałem luk bagażowy wózka i z dumą położyłem na ladzie zawartość. Świecący jak ruskie złoto półcalowy, mosiężny nypel z kodem kreskowym tak bogatym, że obawiałem się o wyporność portfela. A jednak nie! Sześć dziewięćdziesiąt dziewięć! Mój plastik rozpłakał się ze szczęścia. Zniesie to! Chyba, że niepostrzeżenie minął mu okres połowicznego rozpadu.

17 komentarzy:

  1. No i dzięki tekstowi poznałam piękne słówko nypel. Będąc nieobytą zwykłam nazywać taki element złączką.Sądząc po cenie mógł to być nawet i ten :mosiężny 1/2 cala.Znalazłam takie cuś w Castoramie za 6,98. O 1 grosz mniej płakałby twój plastik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tekst super.Zabawnie jest spojrzeć na siebie cudzymi oczami. :)

      Usuń
    2. no widzisz? może promocja była.
      ale na allegro można znaleźć nyple po 2,50, tylko wysyłka kosztuje i wychodzi ponad 10 złotych.
      chyba, że zamawiasz hurtem.
      nypel, to bardzo intrygujące imię dla elementu z metalu.

      Usuń
    3. a co? biegasz po galeriach i uprawiasz "szoping"?

      Usuń
    4. Jeżeli już wyprawa to 2-3 godzinna do Obi lub Castoramy. Czasem lubię pogrzebać w tej tematyce. Zakupy oczywiście jednostkowe i gotówką z kieszeni. :)

      Usuń
    5. długi spacer... trochę taki industrialny, ale skoro potrzeba, to trzeba. sklepy są za duże. po godzinie usiłuję wzywać pomoc, żeby mnie ktoś wyłuskał z wnętrza i posadził choćby na krawężniku.

      Usuń
  2. Jedni lubią wyjścia do teatru, a inni... klimaty przemysłowo-przyrodnicze. Relaks ważna rzecz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdzieś spacerować trzeba, żeby nie zgnuśnieć.

      Usuń
    2. Zgnuśnienie chyba nam nie grozi, chociaż... co człowiek to własna interpretacja. Na szczęście kilka cech wspólnych z pewnością można byłoby wyłowić.

      Usuń
    3. ja lubię się włóczyć po chodnikach miejskich. najchętniej blisko rzeki.
      góry na co dzień nie są dostępne, więc spaceruję między mostami.

      Usuń
    4. Czyli pozostaje Ci okresowe łażenie po górach?

      Usuń
    5. spacer, to nie wycieczka, a ruszać się usiłuję każdego dnia. nawet, jeśli to spacer dookoła rynku. nawet wtedy można przejść zygzakiem wąskimi, starymi uliczkami.

      Usuń
  3. Tyle starań i wysiłku i tylko 6,99?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo w zakupach, to chyba nie o to chodzi, żeby wydać możliwie dużo, tylko żeby kupić to, co potrzebne. a w warzywniaku nypli nie sprzedają... ani w Biedronce.

      Usuń
  4. Muszę się dopytać męża co to nypel. A poza tym, normalka, ostatnio kupowałam terakotę i glazurę, i szpachle do tego. Tylko odpuściłam sobie rytuały, dres-kody itp. Za to kupiłam w maszynie do której się wrzuca pieniążki napój, to było przeżycie! Poczułam się bardzo nowoczesna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. takie maszyny lubią połykać pieniążki, a nie zawsze oddają zakupy. skoro się udało, to na pewno jesteś nowoczesna.

      Usuń