Wuj
Zenobii poprawił się w siodle. Znaczy – spodnie podciągnął nie
całkiem dyskretnie. Ciocia Krysia znów kupiła mu odzież o numer
większą od aktualizowanego stale rozmiaru. Wuj pobłażliwie znosił
tę drobną fanaberię i błyskawicznie adaptował swoje gabaryty do
zapotrzebowania cioci wyrażone w wielkości zakupionego okrycia.
Trochę podobny był do tego ślimaka żyjącego na morskim dnie,
który korzysta z porzuconych muszli, a ilekroć wyrośnie z jednej,
bez żalu i wahania zamienia ją na większą. Wuj również potrafił
rosnąć bez końca i zasiedlić dowolnie duże spodnie, przy czym
nigdy nie narzekał. Poklepywał delikatnie wierzch dłoni cioci
Krysi i pocieszał ją:
-
Nie przejmuj się złociutka. Wiem, jak trudno kupić coś na miarę.
Dzisiaj nie ma już fachowców i trzeba kupować fabryczne, a oni nie
dbają, żeby pasowało, bo ludzie i tak kupią.
Potem
zasiadał do stołu. Nie grymasił, nie wybrzydzał. Szanował każdą
potrawę i każdą z diet, a także kobiety im hołdujące. Ba!
Pomagał im nawet, poniekąd bezinteresownie. Widząc, że siedzą w
cieniu czegoś, co akurat znalazło się poza horyzontem
dopuszczalnych elementów, pochylał się i proponował, że uwolni
ich talerze od toksycznej zawartości. W jego towarzystwie kobiety
odżywały. Brał na siebie ewentualny wstyd i potencjalną
szkodliwość potraw, poddając surowej cenzurze każdy, wzgardzony
okruch i rubasznie, bez cienia złośliwości nachylał się w stronę
nieszczęśliwej niewiasty obarczonej zbyt rozpustnym daniem, mówiąc:
-
Nie będziesz tego jadła moja droga? Pozwól, że skosztuję.
Po
czym zgrabnie sprzątał talerz, a wychudła, pobladła kuzynka, czy
córka brata powoli odzyskiwała kolory i panowanie nad własnym
oddechem, racząc się tym, co można zjeść już bez grzechu i pod
przychylnym okiem katechizmu dietetycznego. Kobiety mogły liczyć na
Zenobiego o każdej porze dnia, czy nocy, a im trudniejsze stawało
przed nim zadanie, tym mężniej je znosił, jakby przysłowiową
buławę nosił w tornistrze. Nie potrafił odmówić żadnej. Bez
względu na wiek i stopień pokrewieństwa, nawet, gdy ten, był
iluzoryczny.
Zenobii
potrafił powiedzieć „kuzynko” nawet do sąsiadki wracającej ze
spaceru z pieskiem i nauczycielki jego jedynej córki – Joanny.
Asia, gdyby jej pozwolono, jadłaby tylko to, co zostało po
frontalnym przejściu Zenobiego, czyli powietrze. Zenobii był jak
tornado. Podrywał w górę wszystko, co nie było przymocowane. Nie
dręczył się wątpliwościami, czy niepewnością. Degustował
zawzięcie i potrafił pochwalić każdą potrawę. Serca gospodyń
rosły przy Zenobim, widzącym, z jakim animuszem przystępuje do
zwarcia i wychodzi zeń zwycięsko, dumnie prężąc to i owo ponad
niedawnym polem bitwy. W jego wzroku zachwyt i pożądanie zasadniczo
nie schodziły do podziemia i trwały na posterunku wytrwale jak
geny, a talerzy nie zdobiła zbyt długo żadna martwa natura.
Ciocia
Krysia (jak podejrzewam) prowadzi harmonogram spontanicznych wizyt
rodzinnych, żeby nikt z rozlicznych członków nie poczuł się
urażony zbyt długą absencją wuja. Tyle ostatnio się mówi o
produktach wyrzucanych na śmieci, z głupoty, lenistwa, czy
rozrzutności. Wuj wolny był od od tych przywar, a może miał zmysł
dydaktyczny i usiłował nauczyć pozostałych członków rodziny
oszczędności? Zenobii potrafił oczyścić lodówkę ze wszelkich
resztek i pozostałości z minionych uczt, albo skromnych, nie zawsze
udanych kolacyjek. Przedwczorajsza zupa, na którą nikt już nie ma
ochoty, plasterki żółtego sera zwijające się jak płatki
stokrotek gdy nadciąga noc, czy kwaśniejące powoli resztki ciasta
schnącego nadaremnie i niepostrzeżenie.
Krystyna
dawno już przestała walczyć z jego apetytem. Teraz, przy wsparciu
rodziny i znajomych usiłowała realizować się w zakresie ekologii
i zagospodarowaniu dóbr naturalnych, pośród których wuj był
okazem najbardziej okazałym. Niczym szlachetny rak nie pozwalał
żywności niszczeć daremnie, bez względu na poziom rozkładu, a
szczury i karaluchy, mając tak zawziętego przeciwnika – zmieniały
miejsce zamieszkania ewakuując się w trybie alarmowym. Migracje
były zauważalne niemalże gołym okiem. Pierwsze wynosiły się
bezpańskie psy, potem drobnica, jeśli szczury i wrony można tak
nazwać.
A
dzisiaj wuj był gościem, na jednym z wielu rodzinnych wesel.
Siedział (jak zwykle) dość daleko od młodej pary zazdrosnej na
ogół, że wuj skupia uwagę kamer i aparatów bardziej, niż
dziewicza w swoim akcie para młodych ludzi. Wuj nie umiał
występować, jako tło. Zawsze zajmował miejsce w pierwszym szeregu
i wypełniał kadr z wdziękiem i ostatecznie, co nie w smak było
głównym bohaterom uroczystości.
Wuja
rozpoznawała nawet obsługa, bo wieści o specyficznym gościu
rozchodzą się w branży niezwykle szybko. Tak i teraz, za
przeszklonymi drzwiami dzielącymi kuchnię od sal biesiadnych zebrał
się kwiat gastronomii wieloosobowo załamując ręce. Gdyby mogli,
wuj dostałby wilczy bilet i zakaz udziału w jakichkolwiek
uroczystościach. Kiedy pojawiał się na liście gości, obsługa
była skazana na degustację potraw przed ich podaniem, bo szansa na
resztki drastycznie malała. Niechybnie wuj musiał być potomkiem
Zagłoby w linii najprostszej z możliwych. Był żywym dowodem na
jego istnienie. Sienkiewicz mógł wymyślić Trylogię. Zenobiego
wymyślić było nie sposób. Jego trzeba było obserwować w boju.
Stąd morał - lepiej kupować ubrania nieco przyciasne, co byśmy się za bardzo nie rozpasali.
OdpowiedzUsuńsądzisz, że wuj byłby w stanie adaptować kubaturę w dół?
UsuńOn pewnie nie, ale może ktoś inny skorzysta.
Usuńprzekażę myśl dalej. może zaszczepię nową jakość.
UsuńNiektórzy kupują mniejsze ubrania, w nadziei, że schudną...
OdpowiedzUsuńi nigdy ich nie zakładają. raczej...
UsuńCiekawe czy wuj kiedyś już nie będzie mógł chodzić na przyjęcia, gabaryty przeważą i możliwość przemieszczania się zmaleje niemal do zera.
OdpowiedzUsuńlogistyka, to bardzo rozwojowa gałąź biznesu.
Usuń