Spod maseczki trudniej opluć, skląć, obsobaczyć, albo racje własne
wyłuszczać, czyli taki drobiazg potrafi zmienić zwyczaje. Ułagodzić je, jak
amortyzatory wrażenia delikatnych części ciała poddanych brutalnej, pozimowej
rzeczywistości ulic. Maki zakrwawiły pobocza do nieprzytomności i kuszą urodą
zwiewną, jak motyle skrzydła. Lipy czekają na wezwanie, by oszołomić nie tylko
pszczoły słodyczą aromatu. Zawstydzone własną nagością platany kłaniają się
rozłożystym wierzbom i jaworom. W wodzie taplają się topolowe kołtuny
przeszkadzając drzewom czereśniowym przyglądać się rumieńcom owoców. Psy chyba
boją się pogody, bo chowają ogony pod siebie, idąc spłoszonym krokiem na ugiętych
zbyt mocno łapach. Budowom smętnie przyglądają się żurawie, a po trawnikach
spacerują spalinowe kosy, żeby wyczesać je pod linijkę. Miasto pulsuje. Tętni
życiem. Nawet, gdy zaledwie trwa. Latarnie z wahaniem rezygnują z pracy na rzecz
lenistwa, jakby ta decyzja była kluczową dla ich zasadności. Błękit nieba
splata się z aromatem kwiatów pamiętając, że jeszcze tylko chwilę będzie się
cieszył ich oddaniem, nim zwiędną bezpowrotnie. Wiatr okrada mnie z ciepła,
skwapliwie zbieranego przez całą noc. Może oddałbym się mu cały? Czy to wciąż
jeszcze zbyt wcześnie?
poniedziałek, 1 czerwca 2020
Niepewność.
Młoda pupa, nie wnikając w detale, ledwie odziana w cieniutkie, niedoskonale
czarne legginsy tańczyła w miejscu na zapleczu młodego ciała zajętego
ploteczkami z innym ciałem, któremu zawartość dekoltu beztrosko usiłowała
wydostać się na zewnątrz, wspinając się wytrwale po wewnętrznej stronie
bluzeczki skrojonej bez umiaru. Znaczy – wiosna. Tramwaje koszą trawę pomiędzy
torami, a resztę ledwie rozkołyszą, albo nastraszą dźwiękiem dzwonka. Tatuaże mozolnie wspinają się po kostkach i ramionach jak bluszcze odporne na zmiany klimatu,
robinie kwitną duszną słodyczą i szyszki uwalniają nasiona dopiero, kiedy zlecą
na łeb, na szyję z nieba wprost na asfaltowe chodniki, żeby wiatr uwiódł je i zapodział
gdzieś między zapomniane przez ludzi trawy pełne śpiewu ptaków, poszukujących łupu z
wysokości niedorosłych drzew. Szpak zaplątany na energetycznym drucie kwili
pieśń, która zwabić ma towarzyszkę, jeśli nie na całe życie, to choć na jedno
poczęcie, przebiera nóżkami – cóż. Spacer po linie nie jest nigdy zajęciem dla
przesadnie ostrożnych, ale… lepiej rany lizać w spełnieniu, niż łkać bez
nadziei.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Lubię ten rodzaj Twój pisania właśnie ten konkretny.
OdpowiedzUsuńOddać się w całości? ale jeśli już to nocnemu niebu, złotym nitką słońca, zieleni która zasiadła na drewnianych koronach, tęczy kolorowej jak lizaki na dzień dziecka i wietrznej pogodzie o której wspominasz... Tak, im można a nawet trzeba by zwariować ze szczęścia.
wariowanie ze szczęścia to choroba zakaźna. udziela się otoczeniu. ale pośród chorób ta wydaje się nieść bardzo przyjemne konsekwencje i nie wymaga leczenia.
Usuń"Maki zakrwawiły pobocza do nieprzytomności i kuszą urodą zwiewną" - przykład pierwszy lepszy, bardzo mi się wszystko podoba :)
OdpowiedzUsuńdlaczego pierwszy lepszy? nie lepiej wybrać ten, który naprawdę się podoba (jeśli jest)?
UsuńPrzykładów było wiele, wybrałam losowo jeden. Oko-oka zatrzymało mi się na makach, więc maki zerwałam (nie)przykładnie.
UsuńBardzo wszystko plastyczne, wymowne i trój-(czwór)-wymiarowe.
jednym z marzeń jest, żeby czytający poczuł coś więcej niż kształt liter. chciałbym, żeby czuł wiatr, zapachy, pragnienie, czy głód. żeby wszedł w tekst i żył w nim. ale to wiecznie niedościgłe.
UsuńDużo widzisz, a my z Tobą. Mamy obraz miasta widziany Twoimi oczami. No i ciał więcej :-))
OdpowiedzUsuńlato nadciąga nieubłaganie, to i ciał więcej. bliżej oka.
Usuń