Skazana na patriotyczne macierzyństwo płakałam od poczęcia.
Nie chciałam. Wcale! Rozpaczliwie błądząc po odmętach ewolucyjnych ścieżek,
wrzeszczałam trwogę. Nie wyobrażałam sobie czasu, gdy spomiędzy moich drżących tkanek, zimne, chirurgiczne dłonie wybroczą na świat kolejnego głodnego potwora,
który lada moment powieli niekończącą się historię zbrukanych niewinności.
Tak! Często podglądałam ledwie skrywane nienasycenie
spojrzeń siwowłosych arbitrów o jałowych trzewiach, kiedy w rozjuszonych umysłach
pielęgnowali ciernie niespełnień, ostrzejsze od słów. Wyschłam zupełnie, nie
tylko pod powiekami. Najczęściej jednak bywałam opluta, gdy dowolny ON ZAPRAGNĄŁ...
- Ja? Łkałam bezsilność, gdy siłą realizował
imperatyw natury. Uczony od dziecka nienawiści rósł, bezwzględnie karcąc ochrzczone, bezwolne łono.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz