Zachłanna.
Po cichu, subtelnie, kradłaś mi powietrze, uśmiechając się tak uroczo, że nie zauważyłem. Nawet, gdy siadałaś okrakiem na piersiach, łudziłem się, że to miłość. Wreszcie wpiłaś się ustami, wysysając ze mnie ostatnie tchnienie.
Recykling.
Pakuję do kosza kilka nieudanych przeszłości i zamykam pokrywę. Jutro przyjedzie śmieciarka i wywiezie je gdzieś daleko, chyba, że najpierw kubeł ograbią poszukiwacze skarbów. Jeśli potrafią, niech z odpadów zbudują własne, być może lepsze jutra.
Satysfakcja.
Gdy się uśmiechnęła, ożywały zmarszczki tak gęsto rozproszone po twarzy, że musiały się przepychać, by wygrać z konkurencją. A przecież była taka piękna pośród nich, szepcząc ciepłym głosem:
- To było dobre życie.
Bezinteresowny?
Wymyśliłem sobie, że usiądę i poczekam, bo przecież przyjść kiedyś musisz. W naszym mieście każdy w końcu przychodzi tutaj. Najwyraźniej przysnąłem, a kiedy otworzyłem oczy, w czapce, która mi spadła znalazłem brzęczącą jałmużnę.
Czarownik.
Układałem czekoladki w stos, piramidę słodkości pełną marzeń i wróżb. Liczyłem na sukces budowli, sprawiający, że odwzajemnisz mój zachwyt tobą. I przyszłaś, ignorując mnie, arogancko wyciągając rękę po czekoladkę leżącą na spodzie góry słodkich spełnień.
Coś z tego wybiorę... i zacznę od czekoladki, od całej piramidki czekoladek :)
OdpowiedzUsuńlubisz burzyć?
Usuń