Sen. Nie byle jaki, ale sen, który ma kontynuacje. Każdej nocy ciąg
dalszy. I bardziej okropny od poprzedniego. Nie umiałem przestać go śnić. Noc w
noc przychodził i toczył się jak telenowela w barwach ciemnych, agresywnych i
mnożył nieszczęścia tak bardzo, że bałem się zamknąć oczy. Piłem? A i owszem –
piłem, żeby nie pamiętać, jednak alkohol nie pomagał. Sen był mocniejszy i
wracał. Każdej nocy wracał bogatszy w jad, w upiory, w cały zimny nieskończenie
kosmos nieszczęść.
Próbowałem nie spać i ratować się krótkimi drzemkami w ciągu dnia,
jednak kończyło się to podobnym niepowodzeniem, jak nocami. Utrata świadomości
wypuszczała na świat watahy głodnych, złośliwych bestii, które gryzły mnie
mocniej nawet, niżby uczyniły to w rzeczywistości. Krzyczałem, płakałem, bałem
się i budziłem mokry ze strachu siedząc pod ścianą obok łóżka, na którym wciąż
jeszcze dymiły senne mary. Gdybym tylko nauczył się obywać bez snu, świat
wyglądałby zdecydowanie piękniej, ale nie umiałem.
Walczyłem ile tylko sił mi wystarczyło, aż w końcu, z rozpaczy,
zapłaciłem. Znalazłem kogoś, komu życie odebrało wszystko co miał i zgodził się
za pojedyncze banknoty zabrać mój sen i wyśnić go za mnie do końca. Zdawało mi
się, że wydarzył się cud – dwie noce z rzędu sen nie przychodził do mnie, ale
trzeciej nocy ugryzł mnie jeszcze boleśniej. Nie wiedziałem, czy mój wybawca
zrezygnował, nie udźwignął, czy po prostu oszukał mnie i wykpił się kosztem
tych dwóch nocy.
Teraz, kiedy wiedziałem, że można żyć bez snu nie umiałem się jednak
powstrzymać. Kupiłem kolejnego chętnego. Odwiedzałem miejsca, w których bywali
ci, których życie nie rozpieszcza. Sądziłem, że są mocniejsi ode mnie i
bezkarnie przebrną przez mój sen, ale każdy z nich wytrzymywał najwyżej trzy
noce z moim snem. A potem znikał i nie miałem pojęcia, gdzie, ani dlaczego.
Zupełnie nie skojarzyłem z doniesieniami prasowymi tego, co się
działo. Skąd miałem wiedzieć? Prasy nie czytałem, a programy telewizyjne
oglądałem bezmyślnie. Telewizor miał mi pomagać nie zasnąć, a później, gdy już
miałem zmiennika, wręcz przeciwnie. Patrzyłem na migocące obrazy i zasypiałem,
nawet nie wyłączając go.
Kiedy policja przyszła mnie aresztować sądziłem, że to ponury żart,
pomyłka, czy też zbieżność przypadkowych danych. Historia, która lada chwila
wyjaśni się, ale nie. Noc w areszcie była doznaniem, kolejne pozostawiały mnie
w osłupieniu. Sen wrócił. Tu trudniej było zdobyć chętnego na moje sny.
Ograniczenia sprawiły, że tylko raz udało mi się namówić współlokatora na taką
przysługę, ale on zmarł.
Szczegółowe badania pośmiertne wykazały zawał serca, jednak jego oczu
nie zapomnę do końca życia. On umarł z przerażenia. Zostałem sam na sam ze
swoim snem. Od tamtej pory rygorystyczna izolacja pozostawiała mnie bez
towarzystwa. Nocami, kiedy ze zmęczenia słaniałem się na nogach usiłując nie
spać wyłem przez zakratowane okna jak głodny wilk.
Dopiero wtedy uwierzyłem w to, o co mnie oskarżono – zabiłem ludzi.
Nie jednego, czy dwóch, a kilkunastu. Moim snem, który lekką ręką przekazywałem
jak pałeczkę sztafety – sztafety śmierci. Ostatnim był psychiatra, który mnie
badał w zakładzie. On? Nie uwierzył. Zdawało mu się, że to niemożliwe, żeby
cudzy sen mógł zrobić mu krzywdę i nie dożył świtu. Piętnasty.
Teraz zapewne moja kolej, bo chętnego więcej już nie znajdę, a sam nie
mam już dość sił, by obronić się przed snem. Oczy zamykają mi się, kiedy mówię
te słowa. Próbuję stać, chodzić po chłodnym powietrzu, kąpać się i szczypać do
krwi, lecz to wszystko, to tylko półśrodki, które już nie działają tak
skutecznie jak miesiąc temu. Ból czuję przez mgłę, bodźce ledwie znajdują drogę
do głowy.
To wydarzy się lada chwila. Kto wie, czy nie za pięć minut. Zamknę
oczy i otworzę demonom dostęp do mojej duszy. Zagryzą mnie. Czuję to.
Podejrzewam, że czają się na samym skraju snu i nie pozwolą mi na nic. Zanurzę
się w otchłanie i zanim nabiorę powietrza w płuca będzie po wszystkim. Nie mam
sił. Naprawdę. Może tak będzie lepiej. Usiądę, oprę się o ścianę i już. Koniec.
Zanim wydacie wyrok nie będę już żył. I nikt nie potrafi mi pomóc. Nikt nie
chce nawet.
Nie chcę nic udowadniać. Chcę spać. I śmiertelnie się tego boję. A sen
chce, żebym go wyśnił do końca i ma mnie w swoich łapskach. Nie mogę uciec, a
on, perfidnie życzy mi dobrej nocy patrząc jak sklejają mi się powieki. Co
zrobię? Powiem mu dobranoc – nie mam już czym walczyć…
- Dobranoc…
Bywają takie sny, że boimy się zasnąć ponownie...
OdpowiedzUsuńmiewasz? sny w odcinkach?
UsuńŚwietny tekst. Najpierw mnie rozbawił,a potem przyszła poniższa refleksja:
OdpowiedzUsuńPogodzenie się ze stanem faktycznym bywa zbawienne( uwalniające od koszmaru).
A w życiu...ma to znaczenie w przypadku nałogów i uzależnień- gdy człowiek przyznaje się do własnej słabości ( tak w duchu) i jest wtedy jak dziecko w obliczu "siły wyższej". Wtedy jest szansa by się odbić od przysłowiowego (lub nie)dna.
katasta227
czyli mieszane uczucia.
Usuńna pierwszy rzut oka słodko-kwaśne.
To chyba dobrze, bo zabawny sposób mojego odbioru tekstu jest związany z podobieństwem do konwencji filmu" Maska"
UsuńA reszta to psychologia i nawiązanie do ciemnej strony natury ludzkiej ( w tym ukrytych lęków).
katasta227
za trudne dla mnie to wszystko - niech będzie podobne, bo trudno być oryginalnym
UsuńOryginalny jest Ten tekst, ale to mnie się często przytrafia, że szukam jakiegoś punktu odniesienia. Może to dawne nauczycielskie zboczenie zawodowe ?
Usuńkatasta227
nie mam pojęcia. w życiu nie parałem się nauczaniem. i nadal nie zamierzam.
Usuń