Dla ciebie uśmiercałem
kwiaty. Ciąłem nożem, gdy tylko pąk nabrzmiał, żeby donieść do domu dziewicze,
ledwie rozkwitłe, czekające ze swoją urodą na twój wzrok łaskawy. Chabry ciąłem,
błękitno-fioletowe, skulone i drżące, o łapkach ostro zakończonych,
niepoliczalnych, wiotkich. I maki zwiewne niczym duchy niewinnych dziewic
zgładzonych ręką pełną pożądania. Byłem taki sam – brutal tnący pąk kolczasty
na chwiejnej nodze. Ciąłem kwiaty bez nazw, które znają tylko zielarki i czarownice,
a ręce spływały mi krwią porannej rosy utkanej z mgieł i oddechu nocy. Miotły
nawłoci i roje wrotyczy, żeby żółcią bukiet wypełnić słoneczną, ciepłą i pachnącą
tak, że pszczoły oszałamia, więc może i jakaś zaplątała się w bukiet i
zdrzemnęła się pijana na liściu, gdym niósł martwy już ogród dla Ciebie. Kąkole
chowały się pośród ostróżeczek udając, że ich nie ma wcale, tak bardzo się bały
krytyki, bo wątłe one były tak, że kropla deszczu mogła je zmiażdżyć. Jastruny pchające
się z własną ciekawością w zieleń bukietu, mrugające białymi rzęsami i łypiące żółtymi oczyma na wszystko,
co wokół.
Niosłem te kwiaty
wiechciami traw otulone, kłębiące się, dyszące agonią, a soki kleiły mi dłonie,
jak krew stygnąca. Wstawałem, nim słońce wspięło się na widnokrąg, by ukradkiem
wyjść przed dom i bosymi stopami sprawdzić, jak piękny dzień za chwilę wstanie.
Szedłem przez falujące oceany łąk, w stronę lasu, tam, gdzie tylko borsuki
chodzą i kuny. Szedłem kradnąc trawom perły, nim słońce je wypije i mokre
miałem na wskroś kolana, uda, a i koszula na brzuchu z czasem zdążała nasiąknąć.
Wystawiałem piegi na pierwsze tchnienia słońca i grzałem się w ich niewinności.
Wodziłem otwartymi dłońmi po kłosach upitych mgłą do amoku, czesałem palcami
grzywy nienasycone, szukające pieszczoty każdego ranka. A potem, gdy ręce
nasyciłem krwią kwiatów – wracałem.
Układałem je w rodzinnym
wazonie z rżniętego szkła, tym, który masz w spadku po babci. Stawiałem przy stole
tak, żeby nie zasłaniał widoku za oknem i czajnik na piec ustawiałem, żeby
posapywał sobie pękatym brzuszkiem, nim się obudzisz. Kawa schła na dnie
kubków, sypka jak wydmy pustynne, szukająca wilgoci. Stałem w drzwiach patrząc
jak śpisz ciepłem swoim dzieląc się z pościelą, a ręką szukasz mnie, jak po
każdej nocy. Lubię patrzeć jak budzisz się w trwodze, że miejsce po mnie
wystygło już całkiem, a ty śpisz w zaspie kołder, poduszek, na zimnym oceanie
prześcieradeł, którym nic nie rozprasza samotności. Najpiękniejsza jesteś, gdy
mnie w końcu dostrzegasz i biegniesz przytulić nasze tęsknoty do siebie. We mnie
ubrana grzejesz dłonie na parującym kubku kawy i patrząc na kwiaty, głaszcząc
mnie policzku, szepczesz jak co dzień:
- Ojej! Nie musiałeś…
"A gdy zechcesz wrócić tu
OdpowiedzUsuńWracaj z uśmiechem swym..."
na wszystko masz jakąś piosenkę?
Usuńto miłe.
Tak mam, czytam i... przychodzi piosenka. Nigdy nie wiem, która zawita.
UsuńPiękny bukiet! Słoneczny. Serdeczny...
Miły poranek :)
taki trochę zaczarowany, żeby przywołać wiosnę, która się rozochoci po łąkach i umai wszystko do zachwytu.
UsuńW bukiecie jest pełnia lata :)
UsuńU mnie za oknem słońce, ale i mróz. I białe pozostałości (wczoraj spadł śnieg).
bukiety mroźnym pędzlem na szkle też są piękne.
Usuń"Za siódmą górą, za siódmą rzeką,
UsuńTwoje sny zamieniasz na pejzaże.
Niebem się wlecze wyblakłe słońce,
Oświetla ludzkie wyblakłe twarze."
no proszę. elegancko.
Usuńwystrzelasz się dzisiaj, to zabraknie na ciąg dalszy.
A to... troska, czy obawa?
Usuńciekawość. a czemu nie? z braku lepszych pomysłów zamierzam pisać dalej.
UsuńW takim razie, nie rozpraszam...
Usuńna pewno nie.
Usuńradzę sobie z bodźcami zewnętrznymi.
i nie irytuję się, tylko uśmiecham - poważnie, teraz się śmieję.
Ojej!
Usuńnie musiałem? widać chciałem.
UsuńWiesz oko, to był naprawdę przecudny romans♥️
OdpowiedzUsuńsądzisz, że coś takiego mogłoby się zmieścić w romansie?
UsuńFajny taki recydywista ;)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że się spodobał.
Usuń