Biała sukienka,
której koronki łaskotały w łydki i ciemna, oliwkowa bluzka bez rękawów, żeby
odsłonić szczepionkę po ospie, czy czym tam szczepili dzieci dwadzieścia lat
temu jeszcze i całe stado rzemyków biegających po obojczykach. Nad opalonym
czołem chustka ukrywająca grzywkę, lecz pozwalająca swobodnie spływać na
ramiona nie całkiem czarnym włosom spłowiałym od słońca. Dołki na policzkach
nie czekały na uśmiech – każde poruszenie twarzy wystarczało, żeby śmiały się
same z siebie, jak dziecko w swoim szczęściu nie szukającym żadnych potwierdzeń
i porównań.
Pani miała bose
stopy. Prawdziwe od używania. Nie bezczynne, nadające się tylko do reklam.
Pełne żółto-brązowych odcisków, które pojawiały się pod stopami tak, jak
pojawiają się w lesie grzyby – ukradkiem i nie wiedzieć kiedy już były. Nie
pomagało nawet to, że przecież każdego dnia chodziła po trawie pełnej ziół i
chwastów, gdzie kamienie bywały tylko rzadką niespodzianką, a miękkość reszty
koiła twardą chwilę natychmiast i opatulała zieloną wilgotnością sprawniej niż
usta kochanka.
Dziś pani szła po
deskach sceny, a deski takie nie są jakoś specjalnie przygotowywane na kontakt
z bosymi nogami. Częściej spotykają się z gwoździem okucia butów w czerni tak
doskonałej, że czarne dziury kisną z zazdrości i lecą tu, żeby się zarazić. Podeszła
do mikrofonu i śpiewała, jakby szeptała wyznania do księżyca. Nienachalnie,
miękko, a oczy jej odpływały w marzenia śpiewane najwyraźniej do tego, kogo ze
sceny nie można dostrzec. Może w ogóle nie można?
Śpiewała w języku
zbyt obcym, żebym mógł zachwycić się treścią, co przecież wcale nie
przeszkadzało mi słuchać z uwagą. Że kocha, wiedziałem, a kogo? Cóż mnie
obchodzi. Ważne, że kocha. Reszta nie moją jest sprawą. Grunt, że potrafi się
dzielić, choć tak łatwo osiąść na płyciźnie sztampy. Może była Jezusem, który
znów przyszedł na świat, żeby przytulać niepokornych?
Pani miała
zmęczone od tańca łokcie, w których mieszkały fale lat minionych, miękko
układających się w kręgi, jak woda podrażniona kamieniem. Łokcie lizane tym
samym, co twarz słońcem nie pochodzącym z ludzkiej pomysłowości, tylko temu
archaicznemu, co to grzać potrafi tylko i zachodzić. Harmonijka usiłowała
wtulić się w jej usta i płakała żałośnie, że tylko na skromny pocałunek wystarczyło
czasu.
Patrzyłem i
słuchałem w niemym zachwycie, jak opowiada miłość kobieta, której nie znam, dla
kogoś, kogo nawet się nie domyślam i pomyślałem sobie, że dobrze jest umieć
mówić tak pięknie. Trudno się oprzeć takiej miłości. Może warto nauczyć się?
Obcych słów, dźwięku… Najpierw zdejmę skarpety, żeby poczuć dotyk ziemi. Na
razie tej, która zaklęta jest w deskach parkietu, ale zaraz potem wymyślę
ciebie. Zamknę oczy i wymyślę Cię najdokładniej, jak tylko potrafię i
zaśpiewam. Głos mam szorstki od zawstydzenia, jednak zaśpiewam. Może nocą,
kiedy nawet nietoperze położą się spać z brzuszkami pełnymi komarów?
Życie wymyślone od początku do końca byłoby nie do zniesienia...
OdpowiedzUsuńna pewno byłoby mniej intrygujące.
UsuńWitaj mistrzu metafizyki ujętej w słowa... Przybywam dziś do Ciebie, gdyż dopiero teraz pojawiłam się tutaj, na blogspocie. Czytałam Cię jeszcze na blog, ale wszystko zniknęło... Pięknie ubierasz metafory w słowa, rzeczywistość w lotne byty dźwięków czytanego tekstu... Nie ukrywam, ze blog Twój był pewną inspiracją do stworzenia przeze mnie swojego... by też móc zapisywać swe myśli niepoukładane...
OdpowiedzUsuńZauroczenie? Cóż trzeba więcej człowiekowi? Zachwycenie się chwilą i trwanie w miejscu, to takie ulotne, a tak piękne, studiowanie jej, czy jego... nic więcej do dodania... czasem warto po prostu pomilczeć :)
Będę zaglądać do Ciebie i się zaczytywać... Bywaj zdrów!
powodzenia. blog jest otwarty i do czytania - przynajmniej mam taką nadzieję. wciąż uczę się, wciąż podoba mi się pisanie i sprawia przyjemność. cieszę się jeśli znajdujesz tu coś dla siebie. Czytałaś onetowe lusterko? chyba bardzo po cichu...
UsuńTak, po cichu i ukradkiem... Ale wciąż jestem pod tym samym wrażeniem...
Usuńmiło mi - któż nie lubi komplementów.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Fiołkami ci drogę uścielę,
Kwiaty rzucę pod stopy pachnące,
Wonne lasów i pól naszych ziele
I storczyki, co rosną na łące...
Fiołkami ci drogę uścielę,
Że nie dotknie się stopa twa ziemi,
I powiodę cię, biały aniele,
I powiodę szlakami jasnemi...
W marzeń cichym klękniemy kościele
Gdzieś od ludzi daleko i światła,
Mój ty biały, serdeczny aniele,
Moja duszo ty jasna, skrzydlata!..."
("Fiołkami ci..." - Z. Dębicki)
:)
Pozdrawiam:)
jestem pod nieustającym wrażeniem Twojej zdolności znalezienia (i pamiętania) tekstów, którymi ozdabiasz moje wytwory. pry Tobie czuję się trochę leniem, który nie zna, nie pamięta i pod względem poezji jest jakimś okropnie dużym ugorem nigdy nie uprawianym. dobrze, że jesteś. może coś się we mnie ukorzeni.
Usuń... nie wiedzieć czemu opisywana Pani wywołała uśmiech na mojej twarzy...wspomnienie może , westchnienie, co prawdopodobne... Pamiętam ,że byłam na Pana pogniewana ale zapomniałam dlaczego , więc może to nie na Pana...nieważne.
OdpowiedzUsuńjeśli tak było, najwyraźniej dotknęła Cię miłość. może nawet więcej niż jedna.
Usuńja nie noszę w sobie urazy, nawet, jeśli tak właśnie było. może jutro będzie łaskawsze niż wczoraj.
Zauroczenie. Zauroczenie jest jak firanka tańcząca na wiosennym wietrze, koronkowa... Zauroczenie jest jak pocałunek wiosny, zawsze chce się więcej, zauroczenie to sen, który tańczy do chwili przebudzenia...
OdpowiedzUsuńwystarczy chcieć... zatańczyć.
Usuńmam nadzieję, że Tobie chce się.
kiedy świat zachwyca nie ma czasu na marudzenie i smętną minę.