Aparatura
szemrze uporczywie i chyba jakoś tak… dramatycznie. Nie wiem, co się dzieje, bo
wszystko toczy się poza zasięgiem wzroku. Na początku były jakieś rurki
szklane, retorty, coś kipiało, falowało, a czasami parowało wielobarwnymi smugami,
ale teraz ciąg dalszy odbywa się pod pancerzem zabudowanym i izolowanym. Czyżby
istniała obawa, że „Coś” zmarznie?
Tymczasem
„Coś” przelewa się pod tym pancerzem wyglądającym jak nabój do syfonu, tylko
skala inna. Komercyjna. Wydaje się, że swobodnie zmieściłbym się w środku nawet
po sutym obiedzie. Ale mi nie burczałoby tak w brzuchu. A nabój pancerny śpiewa
głodną pieśń.
Hoduje
się bardzo głodne pisklę i być może czas już ruszyć na poszukiwanie zapasów,
ale nie za dokładnie wiem, co takie pisklę raczy konsumować. Mam kanapkę z
żółtym serem. Nie dlatego, że poszczę, chociaż… może? W końcu do wypłaty
daleko. W lodówce widziałem mleko UHT zero koma tłuszczu, więc mam dylemat, bo
na cóż głodnemu maleństwu zeroenergetyczne świństwo? Już teraz syfon burczy.
Koleżanka
dwa biurka dalej uśmiecha się do mnie karminową szminką znad swojej kanapki i
do zębów jej się coś zielonego przykleiło – szczypiorek? Bazylia? Może liście
pietruszki, albo sałata? Nie wiem, ale nie wyrwę jej z paszczy tego czegoś, bo
i tak zabiedzona chodzi, jakby nigdy wypłaty nie dostawała. Niech się pasie!
Tym co jada mógłbym nakarmić chomika, ale nie pisklę z syfonu. Jeśli już
miałoby trawę żreć, to mam na oknie kwiat, choć nie wiem, czy nie toksyczny.
Może nie, bo po liściu beztrosko łazi zielona gąsienica.
Pancernik
wzbudza się i jakieś wibracje się toczą we wnętrzu. Dobija się? Niemowlęta przed
poczęciem tak mają, że mamine brzuszki kopią zawzięcie, spiesząc się na świat,
żeby go potraktować ciepłym moczem i wrzaskiem, że jednak nie, że to
nieprzemyślany ruch i nie warto było się spieszyć. Gady również usiłują
wydłubać się samodzielnie z jaj. Syfon może nie jest doskonałym jajem, ale
trudno wymagać, żeby metal naśladował naturę. Poza tym, żeby coś naśladować, potrzebny
jest protoplasta.
A
w syfonie siedzi Bóg-wi-co! Głowy nie dam nie tylko za płeć, ale i za gatunek. Kiedy
się miesza nieznane, to trudno oczekiwać, że wyjdzie przewidywalne. Wytworzyłem
„Coś”. Chwilowo ta wiedza musi mi wystarczyć, a nie wiem, czy chcę rozkręcać
syfon, żeby się dobrać do wnętrza. Może nie dojrzało jeszcze? Instalacja wierci
się i mój niepokój rośnie. W końcu nie bomba, to może nie wybuchnie. Metalowe
jajo trzęsie się, a mierniki kiwają wskazówkami od odbojnika do odbojnika
-pełne zakresy.
Bulgocze!
To już szczyt! Czyżby niemowlę gospodarkę płynami rozpoczęło? W obiegu
zamkniętym, więc pewnie skażone się wynurzy. Ależ musi cierpieć katusze! Może
lepiej uwolnić owo „Coś”? Na zewnątrz widziałem narzędzia, bo chodnik jest
przekładany i nowe płytki mają być kładzione i młot wielki jakby Thorowi z rąk
wydarty leżał oparty o ścianę. Takim młotem nabój rozbiję bez kłopotu. Trochę
strach, że przy okazji uszkodzę dzieciątko płoche.
Łezka
mi się zakręciła, że kalekę chciałem powić własną ignorancją i teraz, to już
skruszony podszedłem do jaja trzęsącego się ze strachu. Bidulek… Wyciągnąłem
dłoń i pogłaskałem jajo. Poklepałem przyjaźnie. Przytuliłem się, bo przecież „Coś”
żyje i czuje. Może spragnione pieszczot i rodzicielskiej troski? Na pewno. Moja
wiara wypełniła mnie po brzegi i rozczuliłem się stojąc przed zaizolowanym
pancernym opakowaniem. Jak też ono „Coś” sobie poradzi z przeszkodą stojącą na
drodze ku życiu?
Wzdychałem
z nieutulonym żalem nad losem onego maleństwa, a ono swawoliło we wnętrzu i
nawet brzęczeć zaczęło, jakby miało metalowe pazurki. Nijak żywinie pomóc nie
umiałem, więc tylko głaskałem jajo, żeby wiedziało maleństwo, że nie jest
samotne na świecie. Nie porzucone, jak stary trampek, lecz oczekiwane. No!
Mały! Jeszcze jeden wysiłek! Walcz!, Chodź tu. Do mnie. Motywowałem w myślach maleństwo,
aż wreszcie coś trzasnęło. Może cmoknęło?
Dziwaczny
dźwięk wyrwał mnie z błogostanu i przestał napędzać do walki. Jajo pękło!
Szpara powiększała się owalnym pęknięciem, a potem ze środka wynurzył się
trzewik. Roboczy. Opancerzony na noskach i pięcie. A za nim wyszedł dojrzały
osobnik w przepoconym drelichu i drapiąc się po łysiejącej głowie wygłosił
komunikat:
-
Uszczelka pękła! I mufka nie trzymała, ale poskręcałem i więcej pakuł dodałem.
Za duże ciśnienia pchacie w aparat! Ostrożniej trzeba! Z czuciem!
Niezły orzech do zgryzienia, co to za jajo hydrauliczne jest...?
OdpowiedzUsuńHa, ha, ha-wszystko wymaga wyczucia...
tak jest. gmeranie w różnorodności biologicznej czasami źle się kończy. albo nawet zawsze.
UsuńNo tak, stąd tytuł...
UsuńWszystko ma swoje dobre i złe strony, zależy z której strony na to spojrzeć i od konkretnego przypadku.
taki sobie żarcik, żeby się uśmiechnąć
UsuńZawsze możesz zrobić z tego Park Jurajski :-) W tomach.
OdpowiedzUsuńna przykład. albo wyspę doktora Moreau.
UsuńO! to nawet lepiej, mroczniej.
Usuńzwolenniczka mroku? horrorów?
UsuńWszystkiego zwolenniczka. Choć Cuthulhu kiedyś mnie przeraził, może dlatego, że w klasie szóstej przeczytałam. Za wcześnie, ale co zrobić, ciekawa byłam.
Usuńbez ciekawości świat byłby okropnym miejscem.
Usuń