Stała na dachu
najwyższego budynku w mieście. Lubiła tu przychodzić nocą, kiedy miasto płonęło
miliardem intymnych świateł i sznurami spieszących dokądś samochodów. Ochroniarz-emeryt
łatwo dawał się przekupić jej uśmiechem i wsuwaną dyskretnie w kieszeń munduru płaską
buteleczką nalewki z malin, czy wiśni, które robiła każdego roku bardziej dla
zabicia czasu i pielęgnowania wspomnień niż z chęci na słodki alkohol. W taką
noc, kiedy niebo podziurawione światłem gwiazd zdaje się rozsypywać, jak do cna
zeżarty przez mole koc, czuła wolność tak bezgraniczną, że śmiała się w głos
najszczerzej, jak dziecko nie znające trosk. A kiedy płakała, to lamentowały z
nią wszystkie gwiazdy i drżały wstrząsane spazmami i oddechem zbyt krótkim,
żeby wyrazić wszelkie emocje.
Tu, na tym dachu potrafiła
przytulić samą siebie do utraty tchu i czuła się tak bezpiecznie, jak nie czuła
się we własnym łóżku, czy w domu dziadków chuchających na nią od kiedy tylko
sięga pamięcią. Nawet rodzice nie kochali jej tak mocno, jak dziadkowie.
Zawojowała ich zanim nauczyła się pierwszych słów i był to afekt trwalszy od
wszelkich chorób i niemocy pamięci. Mogli zapomnieć o wszystkim, tylko nie o
niej. Babcia umierając trzymała ją za rękę i upominała dziadka, żeby pilnował
wnuczki, kiedy ona już odejdzie, jakby to miało nastąpić za kilka lat, a nie w
pojedynczych godzinach.
Była szczęściarą.
Zaznała w życiu więcej miłości niż miała prawo oczekiwać, chociaż one kolejno
odchodziły od niej zostawiając ją samą, nim zdążyła poznać jej kres. Tak samo,
jak odszedł On. Opłakiwała go długo i wciąż nie mogła pogodzić się ze stratą.
Skarżyła się Bogu na tym dachu tak żarliwie, że noc się z nią popłakała i w
strumieniach łez pieściła ją ciepłem lipcowego deszczu błądząc po ciele tak
odważnie, jak pozwalała tylko jednemu mężczyźnie.
Rok zaledwie
minął od chwili, kiedy stopą ubraną w grubą, wełnianą skarpetę pokazywała mu ze
śmiechem drogę do kuchni, żeby z lodówki przyniósł lody bakaliowe. Leżała
bezwstydnie naga i przekomarzała się z nim, że skarpet nie zdejmie, bo jej
bardzo marzną stopy i nawet jego oddech nie potrafi ich rozgrzać. Obiecywał
wtedy, że w jego ustach na pewno staną się równie ciepłe jak dłonie, którymi
poszukiwał na jej pośladkach wyłącznika rzeczywistości. Znajdował podejrzanie
łatwo i za każdym razem. Nie umiała się oprzeć i pozwalała sobie na zapomnienie
w którym tonęła bez reszty. A kiedy wreszcie wracała do żywych wstydziła się i
zdumiewała, gdy opowiadał jej, co też jej ciało wyczyniało, gdy rozum był
ubezwłasnowolniony i opętany szaleństwem.
Te lody…
Przyniósł je przecież w końcu, a ona zdawała się nie dostrzegać ani jego ani
tych lodów. Leżała na brzuchu, z nogami zgiętymi w kolanach i machała nogami
czytając jakąś niezbyt zajmującą, kolorową gazetę pełną bzdur i plotek. Choć
starannie to ukrywała widziała każdy gest i każdy wyraz twarzy, gdy usiłował
zwrócić na siebie uwagę, albo teatralnym szeptem opowiadał coś niezwykłego, co
go spotkało przez tę chwilkę w drodze do lodówki, gdy samotnie przemierzał
nieskończoność korytarza i zdawało się, że po owe lody szedł pieszo na Saturna,
a po drodze jeszcze opędzając się od wilków, cyklopów i pterodaktyli odprowadzał
Odyseusza, żeby tak głupio nie błądził po manowcach. Uśmiechała się, choć tego
dostrzec nie mógł, zajęty drobiazgowym spacerem opuszkami palców po jej
kręgosłupie. Miłe to było… Bardzo miłe.
Jej oczy już
wtedy nie były w stanie śledzić gazety, ani mężczyzny. Całą energię pochłonęły
starania, żeby nie drgnąć, żeby nie spłoszyć tych palców, które rozbierały jej
nagość z rozumu i wychowania. Meszek na pośladkach nastroszył się i wypatrywał
okazji, żeby oddać się tym dłoniom w dożywotnią niewolę, a aromat pożądania pierwszym
nieśmiałym strumyczkiem wypływał z niej łaskocząc wewnętrze ud. Przygryzła
jeden z własnych palców. Chciała zatrzymać czas, żeby ta chwila nigdy się nie
skończyła. Szczęście, jak kot mruczało w niej całej i była jednym, rozedrganym kłębełkiem
pluszu.
Wtedy w
przegięcie kręgosłupa spadło coś drobnego, żeby ją oparzyć. Nie utrzymała
głosu. Krzyknęła. A chwilę później usta przykryły kroplę wrzątku i popchnęły ją
językiem w dół kręgosłupa. Język zdolniejszy od Syzyfa wtoczył kroplę na
przełęcz między pośladkami i bawił się nią tam, gdzie topniała wpływając w jej
intymność łaskocząc nieznośną pieszczotą. Przekręciła się na plecy żebrząc o
spełnienie, gdy napełniał jej pępek porcją pachnącego chłodu. Gryzł jej sutki
udając, że to wytopione z lodowej kulki rodzynki, a ona gryzła własne wargi,
gdy dłońmi spychała te usta niżej to ostatniej zaniedbanej pestki. Potem…
resztę znów musiał jej opowiedzieć, bo pamięć się jej skończyła ledwie minął
ustami łuk bioder.
Od tamtej pory,
ilekroć wspomni, czy zauważy lody bakaliowe rwie się jej oddech, a twarz okrywa
rumieńcem. A teraz stojąc na dachu i patrząc na zasypiające miasto, w którym
znów jest sama, przesiąknięta wspomnieniami i pewnie zbyt podniecona by usnąć
patrzy w niebo, jakby stamtąd miało nadejść lekarstwo na samotność. Mógłby
wrócić. Z lodami, bądź bez nich. Byle był. Oddałaby mu się na tym dachu
natychmiast, kiedy jeszcze pachniałby rajem. Zakręciło się jej w głowie więc
usiadła. Przecież nie przyszła tu, by pójść w ślad za swoim mężczyzną. Nie
chciała odwiedzać dziadków.
Przyszła pobyć z
sobą. Porozmawiać z Nim. Poczeka. Musi na nią poczekać, tak jak i ona czeka na Niego.
Nie wiadomo czemu, ta myśl ją rozbawiła i zaśmiała się, jak z udanego figla. Skraj
spódniczki osunął się po udzie odsłaniając nogi aż po wilgotną od wspomnień
plamę na bieliźnie, którą wiatr zainteresował się natychmiast. Wiatr? Czy On?
Zamknęła oczy i pozwoliła ręce sprawdzić, kto odważył się na taką
bezpośredniość. Czas zakołysał się i zatrzymał czekając na spazm. Miasto
uśmiechało się milcząc, żeby nie popsuć chwili. Milion pięter niżej nieświadomy
niczego staruszek w militarnym uniformie dolewał do herbaty parę kropli
malinowej nalewki życząc jej mnóstwa szczęścia.
I pomyśleć, że lody bakaliowe wydawały mi się zbyt słodkie...
OdpowiedzUsuńno widzisz... najwyraźniej źle podeszłaś do konsumpcji. dać amatorom lody...
UsuńHmmmm, jakie to biszkoptowe, jeżeli mam gdzieś meszek...to......to zareagował bardzo pozytywnie
OdpowiedzUsuńna ten tekst.
znaczy, że miękkie i słodkie? nie zawsze jestem krwiożerczy.
Usuń