Miasto mokło
bezradnie zupełnie. Zmrok przytulał się do zziębniętych kocich łbów z rzadka
tylko lizanych ciepłym, żółtym światłem reflektorów, które niczym niestały w
uczuciach kochanek znikały szybko za najbliższym węgłem. Gdyby nie
wszędobylskie reklamy i podświetlone wieże kościelne ta noc mogłaby się
wydarzyć gdziekolwiek pośród oceanu w skorupie zbyt mizernej, żeby dotrwać
poranka.
Żółknące
intensywnie liście staczały się z drzew i lepiły bezwstydnie do każdej płaskiej
powierzchni i nawet wiatr nie dawał rady ich poderwać do lotu w nieznane. Płoty
milczały kamiennie, albo metalicznie, latarnie grały w kości o to, która ma
namalować cień sąsiadki na witrynie sklepowej. W taką noc łzy pozwalały sobie
na każdą fanaberię.
Stałaś na
balkonie, jak jakaś Julia wydumana i mokłaś zupełnie tak samo, jak mokłaby
Kaśka, czy Tamara, gdyby akurat miała kaprys wyjść na balkon pośród tej
dżdżystej nocy. Ale one nie miały – ochoty, balkonu, nastroju, czy wręcz
wszystkiego naraz, więc stałaś samotnie na balkonie ty właśnie.
Deszcz nie miał
pomysłu co z sobą począć, więc szlochał raczej intensywnie i mało
wyrafinowanie. Mokłaś chyba nieświadomie, popijając szampana z butelki, jakbyś
chciała napompować się bąbelkami i unieść ponad chmury, kiedy deszcz cierpliwie
rozbierał cię przyklejając się do twojego gasnącego ciepła.
Ja zadrżałbym już
z pięć razy i szczękałbym zębami, a ty swobodnie zwiedzałaś wzrokiem miasto
leżące u twoich stóp i łaszące się w nielicznych przypływach światła. Milczące,
ale nie ciche. Mroczne, może nawet groźne i bardzo obce. Trudno oswoić miasto,
nim się wydrepcze własne ścieżki tak bardzo, że nawet gołębie zaczną się
kłaniać, a szpaki przywitają człowieka po imieniu i zaproszą na owocową
rozpustę.
Byłaś nieobecna
bardziej niż sądziłem, skoro nawet spóźniony klekot butów na obcasie wyraźnie
spieszący się pod kapeluszem parasola w drodze do tam-gdzie-nie-pada nie
zwrócił twojej uwagi. Miasto poszatkowane nieskończonością spadających kropli
posępniało nasiąkając połyskliwą czernią.
Balkon przeciekał
jak stara, przeżarta wiekiem drewniana balia. Deszcz cichutko ćwierkając
strumyczkiem wijącym się w dłoniach wiatru odfruwał w mrok. Stałaś
wyprostowana, pozwalając kroplom poznać siebie aż po intymność. Na rzęsach
perlił się drobiazg udający koronę zdobną w kamienie Swarovskiego, a ty
pobłażliwie pozwalałaś im spłynąć na policzki, gdy mrugałaś oczami i dalej, w
zagłębienie obojczyków, na piersi nastroszone i pełne.
Za tobą, w
pokoju, stłumione kloszem światło nocnej lampki nie mogło poradzić sobie z
wszędobylskimi cieniami wałęsającymi się drżąco po zakamarkach pokoju. W oknie
balkonowym wzdychała firanka pijąc wilgoć, żeby zgubić zapach zaplątany w
oczkach nasączonych kurzem. Dywan został wewnątrz z obrzydzeniem patrząc na
ciebie, bo już wiedział, że kiedyś wrócisz i każesz mu grzać ci stopy
zmarznięte i mokre.
Nie był twój. Ani
dywan, ani pokój. Nawet to miasto twoim nie było. Wynajęłaś wszystko na jedną
noc jak dziwkę i traktowałaś dokładnie tak, jak się traktuje dziwki.
Zaspokojenie kaprysu, jakiejś ekstrawagancji, która ledwie do głowy przyszła, a
dobrym pomysłem wydawała się tylko do czasu, gdy się ją w końcu wysłowiło.
Stałaś bezpańsko,
bez słów, pijąc szampana, jakby to było mleko, a kiedy opróżniłaś butelkę rzuciłaś
nią w mrok, aż popełniła samobójstwo w ciemności tłukąc się na drobne. Gdzieś
daleko nocny tramwaj zadźwięczał dzwonkiem i zabił szemranie wody jazgotem
metalowych krawędzi przetaczających się po szynach. Jakiś ptak oszalały z
trwogi zatrzepotał skrzydłami jakby walczył z kotem, noc wślizgiwała się do
pokoju nie mogąc się zmieścić cała, więc otworzyłaś jej szerzej drzwi.
A potem weszłaś
za nią do wnętrza. Dywan rozpaczliwie usiłował cię strząsnąć z siebie. Wzięłaś
w rękę telefon, a noc z niesmakiem cofnęła się, jak oparzona przed
podświetlonym monitorem. Wybrałaś numer i cierpliwie czekałaś, aż sygnał
przerodzi się w głos. W środku nocy tylko ty potrafisz zadzwonić i tylko na
ciebie nie umiem się pogniewać. Podniosłem słuchawkę i słuchaliśmy nawzajem
swoich oddechów. Mój przypominał kota w trakcie sjesty. Twój wciąż mieszkał w
innym świecie i drapał szorstkością.
- Przyjedź po mnie… Przemokła mi dusza.
Nikt inny jej nie ogrzeje.
Szkoda, że nie wypili tego szampana razem...
OdpowiedzUsuńprzecież to nie ostatnia butelka na świecie. da się zamówić.
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=zPe8FghhyK0
OdpowiedzUsuńładniutkie.
UsuńDziewczyna z piosenki przynajmniej pomyślała o płaszczu.
Usuńa ta z opowiadania o kimś cieplejszym od płaszcza.
UsuńDlaczego nie ma go obok?
Usuńżeby mógł przybyć na wezwanie. a co robi kobieta w obcym sobie mieście? pytania łatwo mnożyć. pozwól sobie samej znaleźć uzasadnienia.
UsuńWyszła, odkryła się, naraziła nawet duszę... a w takim wypadku, to on może być stroną, która (cierpliwie?)czeka.
Usuńmoże być wszystko, czego zapragniesz. w Twojej głowie jesteś wszechmocna.
UsuńJest tak... jak myślę, że jest.
Usuńto dobrze?
UsuńNie rób mi wątpliwości... Gdy myślę dobrze, jest dobrze.
Usuńnie robię - pytam, bo nie wiem.
Usuńa skoro jest dobrze, to niech trwa.
Deszcz nie miał pomysłu co z Nią począć...
OdpowiedzUsuń"Wynajęłaś wszystko na jedną noc jak dziwkę i traktowałaś dokładnie tak, jak się traktuje dziwki" - nie wiedziałam czy się przyznać, ale dziś wybieram to zdanio - porównanie ...
Dzisiejsza opowieść ma w sobie wiele pięknych słów, zdań, porównań. Wiele. Dobranoc
cieszę się, że znalazłaś coś dla siebie.
UsuńI..... przyjechałeś???
OdpowiedzUsuńto tylko ciekawość, czy coś więcej?
UsuńCos więcej... chociaż lubię historie niedokończone...
Usuńwięc i ta zostanie niedokończona i niedopowiedziana. rozwijaj dla siebie jak tylko zapragniesz.
UsuńCudownie to złapałeś... Tylko nie lubię szampana i mleka...
OdpowiedzUsuńJak taka kosa to mogła pociągnąć whiskacza :) z colą...
Nie bez... Bo ona przecież wynajmuje dzień, aby być ponad wszystko...
ok. następnym razem będzie wódka. Finlandia, żeby było mleczne szkło, bo wtedy mniej widać spożycie.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Zardzewiałe róże jesieni
patrzą w przestrzeń białą od deszczu -
deszcz niebo przyszywa do ziemi
tysiącem ściegów i dreszczów,
I wszystko psuje się, paczy,
cieknie, zgnilizną broczy,
lecz nie na zawsze, z rozpaczy -
ale na krótko, z rozkoszy."
("Jesień" - M. Pawlikowska-Jasnorzewska)
Pozdrawiam:)
są tacy, co potrafią napisać właściwe słowa. to miłe.
UsuńTeż kiedyś w deszczu bardzo czekałem na kogoś. Tyle tylko, że nie na balkonie i nie piłem szampana.
OdpowiedzUsuńinne predyspozycje i upodobania. to dobrze, bo byłoby nudno, gdyby każdy miał tak samo.
UsuńDoskonałe metafory. Tekst mocny i zarazem bardzo dobry. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńa mi wydawał się delikatny.
Usuń