Oparłem się
spoconym czołem o lustro. Zimna tafla nie potrafiła schłodzić gorączki we mnie,
kiedy stałem przed nią onanizując się. Za karę. Patrzyłem sobie w oczy i
popełniałem gwałt na sobie. Trochę zawstydzony, zły, że doszło do aktu.
Pomyślałem, że każdy facet wygląda żałośnie, gdy własnoręcznie usiłuje uwolnić
się od nasienia. A jeśli jeszcze musi sam sobie spojrzeć w oczy… Wstyd mnie
spętał, usztywnił. Poczułem, jak na policzki wypływa rumieniec. Gorzej czułbym
się chyba tylko wtedy, gdybym przeglądał się w obojętnym, pogardliwym wzroku
obcej osoby, kiedy ręka powtarzała mechaniczne ruchy niczym ćwiczenia na
siłowni.
Oparłem się
czołem o lustro, bo nie miałem już siły patrzeć sobie w oczy. Lustro
zatrzeszczało i zaprotestowało. Poczułem jak pęka w rozetę szklanego kwiatu.
Jakiś okruch zaczął mnie uwierać w czoło, więc odsunąłem głowę. Gdzieś nad
brwiami maleńka kropla przerwała tamę i niespiesznie pęczniała przed podróżą na
czubek nosa. Mocniej ująłem członka. Krew nie usprawiedliwia. Musiałem skończyć
co zacząłem. Pogrążyć się w tej anormalnej psychoterapii i patrzeć na
wyszczerzone w dzikim śmiechu zęby, na obłęd w oczach. Jak łatwo pomylić
uniesienie z nienawiścią i szałem bitewnym…
Z rozety
zakwitłej w lustrze spoglądałem na siebie wieloosobowo, zupełnie, jakbym je
podzielił na miliard luster i każde z nich stało się niezależnym bytem. Wzrok
mglił się przede mną, a ja wstydziłem się przed nieskończoną ilością własnych
spojrzeń. Dyszałem, jakbym biegł do złudnego nieba po schodach. Płatki
szklanego kwiatu zaczęły wypełniać się demonami przeszłości. Pięknymi. Takimi,
o których myślałem, że nigdy i że zawsze. A potem… Zawsze było jakieś potem i
nigdy nie było zawsze…
Wiedziałem, że
przyjdzie pierwsza. Jak w mijającym życiu – też była pierwsza. Nie wiem
dlaczego usiłowała mi wmówić cnotę, ale zależało jej na tym, więc uwierzyłem w
nią do dnia, kiedy zobaczyłem zdjęcie, gdy przekonała obcego, by ubrał ją w
białą suknię, która nie umiała ukryć dojrzewającego życia. Zanim straciłem
rozum pomyślałem, że potrafiła się bronić, więc zrobiła to z premedytacją. I
dostała to, czego pragnęła. Ja dostałem zdjęcie, żebym nie umiał zapomnieć.
Drugi płatek i
kolejne doświadczenie. Pośród tłumu ludzi demonstrujących w tańcu pulsującą seksualność
zauważyłem dwie kobiety kołyszące się bez partnera i rozglądające dyskretnie po
parkiecie. Podszedłem, bo grzech zaniechania nie wchodził w rachubę. Moja nastoletnia
sakiewka aż pobrzękiwała od niespełnień. Popatrzyły na mnie obie, jakbym
wyszedł ze śmietnika i odmówiły. Wzruszyłem ramionami – szkoda czasu na żale,
kiedy świat wiruje. Dopiero, gdy poszedłem do łazienki ujrzałem jedną z nich,
jak na zaszczanej podłodze klęczy przed Murzyniątkiem, w ustach trzymając
wyprężonego członka, a dekolt ma wypchany zielonymi banknotami. Murzyn, gdy
mnie zobaczył pozwolił sobie na demonstrację i oburęcznie naciągnął głowę
ślicznotki na siebie. Mocno i do końca. Oczy jej rosły, a łzy ścierały makijaż
wijąc się czarnymi smugami po policzkach, gdy dusząc się łykała czarnoskórą
demonstrację.
Wiedziałem już, co
spłynie z kolejnego fragmentu rozety, ale nie mogłem przestać patrzeć. Z
masochistycznym zacięciem zerkałem na drobną niewiastę, z którą przez chwilę
byłem ustawową jednością. Krótką chwilę. Jeszcze ślubny portret nie zdążył się
okurzyć i oswoić ze ścianą, gdy przyszła jej koleżanka na ploteczki przy
lampce… No dobra. To było pół litra wódki w jakimś owocowym podcieniu, żeby
dawać alibi, że to drink, a nie czterdziestoprocentowa okowita. Siedziały
przytulone i mruczały swoje tajemnice coraz odważniej, bo wódka rozbiera bez
litości. Trudno nie słyszeć siedząc tuż obok, więc usłyszałem. Może miałem
usłyszeć?
Nie zostało mi
oszczędzone nic i na słuchu się nie skończyło. Równie dobrze mogłem wsadzić w
gardło dwa palce. Wyszedłem w noc, a zmysły starały się poradzić sobie z
zastanym, co nie było łatwe. Seks w nagrodę? Zgoda w zamian za fanty? Za
przystań bezpieczną? A potem dłoń wędrująca po udzie i usta nachylone nad żoniną
piersią. Kochały się nie zwracając na mnie uwagi. Mogłem nie istnieć, być psem,
albo dywanikiem leżącym koło wanny, żeby stopy nie marzły, gdy się z niej
wyjdzie. Kiedy się obudziły… Pakowałem się właśnie. Błagały obie, bym stał się
ich parawanem. Żebym został i był fasadą, za którą ukryją namiętności w zamian
za co mógłbym od czasu do czasu skorzystać z ich ciał, lub tylko wzrok cieszyć
urodą ich uniesień.
Płatki przed
oczami mnożyły się wspomnieniami i pośród widzeń gęstniało od epizodów. Pani w
kapelusiku, którego nie zdjęła nawet wtedy, gdy jej bielizna sfrunęła na
podłogę prosiła, żebym się pospieszył, gdy już wypełniłem jej ego i żołądek
wszystkim, co wskazała paluszkiem. Chciała spać i nie przeszkadzało jej, że
tańczyłem pomiędzy rozchylonymi, obojętnymi udami. Tylko tak mogła zapłacić i
godziła się na podobne życie być może nawet każdego dnia. Kapelusz wbity w
poduszkę, cuchnący potem i alkoholem… A noc pachniała świeżością wilgotnej
wiosny. Uciekłem. Znowu uciekłem.
Kolejny płatek,
żeby mnie pogrążyć zaczął snuć wspomnienia z jakiejś domówki. Wieczór
rozstrzelany śmiechem i skropiony obficie czymś egzotycznym zakończył się tam,
gdzie rozpoczął. Łóżko gospodyni było szerokie, lecz niewygodne. Wierciłem się
szukając spokoju, a znajdowałem ciało ciepłe i miękkie. Dotknąłem oddechem,
potem palcem. Malowałem niedopowiedzenia czując jak przyspiesza jej oddech. Pod
kołdrą gęstniał aromat pożądania. Poszedłem po niego całą dłonią, żeby
skosztować. Trafiłem na rękę, która mnie odepchnęła i słowa że to nie dla mnie.
Przytuliłem do siebie niezaspokojoną rękę i usiłowałem spać słysząc, jak
gospodyni gryzie palce, żeby nie wykrzyczeć w noc euforii. Pościel jeszcze rano
pachniała tak, że miałem problem zmieścić się w spodniach.
A następnego
popołudnia, gdzieś w knajpie, dokąd poszliśmy zmarnotrawić dzień, popatrzeć na
świat i ludzi zniknęła mi z oczu ledwie noc wzięła okolicę w objęcia. Szukałem,
aż znalazłem. Na piętrze, tam, gdzie nie wpuszczano kawiarnianych gości
klęczała z wypiętymi pośladkami. Ktoś brał ją od tyłu. Mocne pchnięcia kołysały
jej obnażonymi piersiami, a zduszony jęk rozkoszy wydobywał się spomiędzy
drugiej pary obnażonych ud. Zobaczyła mnie pośród obłędu i podniosła wzrok.
- Wyjdź! – wycharczała ustami pełnymi
nasienia, a rozkaz uzupełniła wiązanką tak soczystą, że oba samce
znieruchomiały nie bacząc na instynkty.
Kropla krwi spłynęła
już na czubek nosa łaskocząc mnie, a lustro szydziło ze mnie, żebym wybrał
jedną połowę twarzy. Znów chciało mnie biczować podrzucając kolejne wspomnienia
i obrazy upiorne. Dłoń miałem twardą. Bolało, ale nie przestawałem. Gapiłem się
w lustro z obnażonymi kłami i charczałem. Siedem lat nieszczęścia? Tylko
siedem? To wcześniej niby miało być szczęście? Zawyłem. Z bólu raczej, ale mój
krzyk mnie oszołomił i splamiłem wytryskiem lustro. Ociekało mleczną, stygnącą
lepkością i przestało pozwalać sobie na ironię. Kropla krwi spadła na
więdnącego członka. Zadrżałem. Boli. Ma boleć. Na pewno w poprzednim życiu
byłem grzesznikiem i pokuta mi się należy. Mam czuć. Każden policzek i każdą
zniewagę. Dzisiaj kupię kolejne lustro. To nie koniec pokuty. Wciąż nie
zasłużyłem na rozgrzeszenie. Jeszcze tylko siedem lat, chyba, że zniszczę
kolejne lustro.
Jak na poranną lekturę to raczej ciężkie do przełknięcia. Dobrze, że ostrzegasz przed... niebezpieczeństwami poligonu.
OdpowiedzUsuńsądzisz, że wieczorem łatwiej to przeczytać?
UsuńE tam siedem lat nieszczęścia, tyle lat, na ile się potłukło kawałków. Równie dobrze może być siedem, ale może też być siedemdziesiąt.
OdpowiedzUsuńo zgrozo!
Usuńtrzeba było uprzedzić. to nieludzka kara - tyle ile kawałków?
Ciekawe połączenie zabobonu ze spowiedzią.
OdpowiedzUsuńrobię co potrafię, żeby nie stać się nudziarzem, który powiela jeden schemat w nieskończoność.
UsuńI pracowity jesteś!
Usuńjak się wyczerpię, to będzie widać. od razu.
UsuńAle nie wyczerpuj się lepiej.
Usuńpostaram się wyczerpać gorzej.
Usuńale nie dzisiaj.
Nie wyczerpuj się w ogóle - nawet jeśli nie po drodze Ci ze zbyt skomplikowana składnią!
Usuńok - nosi mnie, więc pewnie jeszcze dzisiaj zaśmiecę sieć kolejnym wybrykiem.
UsuńZaśmiecaj do woli.
Usuń