Dzień przegryza się przez grube pokłady
czerni, a rozmyty w mgłach tłusty księżyc tkwi markotnie nad krótkim
horyzontem. Zaspane drzewa wzdragają się na pochopność rozśpiewanego kosa,
którego dostrzec potrafię dopiero wtedy, gdy w aureoli ulicznej latarni
przepływa nad płotem na drugą stronę ulicy. Zwilgotniałe chodniki stepują w
rytm niewieścich obcasów spieszących ku codzienności, na trawnikach trwa zimowa
zaduma. Psy z wilczymi aspiracjami, w zimowych kożuchach stąpają ostrożnie
pośród nieużytków, najwyraźniej bojąc się nastąpić na porzucony kapsel, czy
rozbitą butelkę. Osiedlową uliczką turla się hałaśliwie zapomniana puszka,
głusząc pomrukujący silnik ledwie co obudzonego samochodu. Wysokopienne,
długonogie dziewczęta ogryzione z ostatniego grama tłuszczu podążają na
pajęczych nogach w stronę najbliższego przystanku, omijając rozkołysanymi
biodrami zaloty zimnego wiatru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz