Najstarsi górale nie pamiętają śniegu w
Mieście, więc przebiśniegi z rozpaczy zakwitły na klombie, z którego wiatr
wydrapał wszystko, co zdołał udźwignąć. Kosy negocjują ze słońcem nowy dzień,
ale najwyraźniej brak im siły przebicia, względnie zaspało się gwieździe
jaśniejącej na firmamencie, bo nawet kosów nie widać, a co dopiero słońca.
Wiatr dusi uczucia i chłodzi rozpalone snami głowy niewiast zmierzających ku
mozołowi, psy z podkulonymi ogonami wracają do domów. Ogólnodostępna niechęć i
skrzywione z niesmakiem usta pojawiają się, albo i nie. Poprawiam żółte
kwiato-motyle, które zakwitłem na doniczkowym kaktusie i staram się ogrzać
dłonie. Nie działa. Lepiej idzie z kawą czarną, jak noc.
Przed moim 10-piętrowym blokiem też zakwitły przebiśniegi...
OdpowiedzUsuńZauwazyłam że nie tylko ja się do nich uśmiechnęłam...
zanim rozkwitną na dobre wyglądają, jakby łodyżki płakały rodząc owoc.
Usuń