- Gdzie
się szanowny pan podziewał?! – okrzyk sąsiadki otrzeźwił mnie błyskawicznie, aż
się skurczyłem. Chciałem uciekać zaskoczony, ale przejście zamknęło się kilka
godzin wcześniej. Miałem wrażenie, że spałem że to wszystko, to był tylko
bardzo wybujały sen – Policja szuka pana, wszyscy myślą, że się pan utopił,
albo został porwany. Nie można tak znikać na cały miesiąc bez słowa!
Speszyła
mnie i zapomniałem języka w gębie. Nie sądziłem, że będę się musiał tłumaczyć z
życia. Kiedy się na mnie krzyczy – tracę oddech i rezon. Nie potrafię nic
sensownego powiedzieć. Sąsiadka rozprowadziła już informację po kamieniczce,
zawiadomiła policję i chyba nawet lokalna telewizja była już w drodze, nim
odzyskałem głos.
I co
miałem powiedzieć? Że wkroczyłem w równoległy świat? Że nocą zamiast sprzedawać
pamiątki zagranicznym turystom błąkam się po nierealnych miastach? Milczałem
zawzięcie, aż ktoś rozsądniejszy zaproponował, żeby zbadał mnie lekarz.
Najprostsze wyjaśnienie, to utrata pamięci. Przecież nikt nie odkryje gdzie
byłem. Badania nie wykazały nic, jednak lekarze aby jakoś uzasadnić bezradność
zasłonili się sloganami o niezbadanych meandrach umysłu i dali mi spokój.
Sensacja ostygła, bo wokół działo się tyle, że po paru dniach byłem już tylko
wygasłą, jednodniową gwiazdą, jaką łatwo zapomnieć w tłoku tych mocniej
błyszczących.
- Na
przyszłość muszę być ostrożniejszy – pomyślałem i prowadziłem życie, jakie
dotąd było moim udziałem. Nocami kręciłem się po starówce i porównywałem obrazy
z obu światów. Gdzieniegdzie wojna odbiła się na kształcie ulic, placów, czy
skwerów, w innych miejscach zachowała nawet nieregularność kamieniczek, czy
zaułków. Rzeka ledwie zauważyła upływ czasu i pojedyncze, nowe mosty. Reszta
trwała skromnie i niewzruszenie.
Księżyc
oblekł się w srebrny tłuszczyk, aż pękł i chudł żwawo. Nów zbliżał się
nieuchronnie, a ja dumałem. Tęskniłem? Bałem się? Chciałem? Mało brakowało, a
zacząłbym się jąkać w myślach. Nie wiedziałem, co robić. Zostać tu i zapomnieć?
Czy może iść tam i zostać na zawsze? A może iść w ślady Konstantego i być
kurierem? Przewodnikiem pomiędzy światami? Kilka dni zostało na myślenie, a ja
wciąż nie mogłem się zdecydować.
Stałem
się roztargniony, a podejrzliwe oko sąsiadki kontrolowało moje ruchy, ilekroć
znalazłem się w zasięgu jej judasza. Częściej przesiadywałem w antykwariacie,
mniej w kawalerce. Nocami nadal włóczyłem się pośród bezpańskich kotów po
brukach starego miasta.
Wieczór
przed nowiem w antykwariacie pojawiła się dojrzała kobieta, której nie
interesowały ani książki, ani bibeloty.
- Do
pana przyszłam – zdradziła, gdy wnętrze opustoszało – I nie chcę nic kupować,
tylko porozmawiać.
- Hmmm –
mruknąłem niezobowiązująco, bo po takim wstępie powinno być już tylko
ciekawiej.
- Może
uznać mnie pan za wariatkę, ale i panu zdarzyło się zachowanie z pogranicza
choroby psychicznej. Ja wierzę, a pan nie musi się przyznawać wcale. Pracuję w
urzędzie i mam zadanie odkryć, jak wyglądał miejski dworzec w dawnych latach.
Są jakieś wzmianki, zdjęcia w sepii i opisy z cudem ocalonych gazet, ale ja
chciałabym coś więcej, niż tylko wzmianki. I sądzę, że pan mi może pomóc. W
mojej rodzinie krążą legendy, z których wynika, że zdarzają się przewodnicy
potrafiący przejść do równoległych miast z innych epok. Potrafią pójść i
wrócić. I że tam czas biegnie inaczej, a nawet historia nie powiela się
równolegle, tylko toczy innymi torami. I sądzę, że pan może mi pomóc!
Zabiła
mi ćwieka. A ja nie zamierzałem urzędniczce przyznawać się do świeżo nabytej
sprawności. Może będzie mnie chciała zamknąć u czubków, albo wykorzystać do
niecnych celów? Lepiej być ostrożnym. Poza tym – sam nie wiedziałem, czy chcę
się mieszać w tę historię. Żyć na dwa życiorysy? Z żoną i dziećmi? Z Konstantym
kurzącym fajkę na zapiecku? Nów tuż-tuż!
- Nie musi pan odpowiadać – zagaiła szybko, zanim
zdążyłem zaprotestować – Ja wiem, że nie wolno naciskać. Ja tylko proszę, żeby
pan, przy okazji rzucił okiem i zrobił kilka fotek dworca kolejowego. Będę
zobowiązana i odwdzięczę się. Oczywiście będę milczała jak grób. Pewnie przyda
się panu na przyszłość przyjazna dusza w magistracie, a ja, kiedy wykonam
zadanie – być może awansuję? Zajrzę za miesiąc. I obiecuję kupić u pana trochę
drobiazgów na rachunek urzędu.
Kusiła.
Umiejętnie, perfidnie, ale nie uciekając się do świństw i szantażu. Aparat
fotograficzny mam i w ramach spaceru mógłbym machnąć parę zdjęć. Kto wie, kiedy
przyda się przyjazna dusza w urzędzie. Wyszła cicho, nie czekając na skinięcie
głową, czy jakiekolwiek słowa. Ot, jakby mi się zdawało. Ale prośba zawisła nad
ladą i przed oczami migały mi kocie ogonki zagięte w paragraf. Przejść? Zostać?
Niebo mroczniało, zapowiadając noc przed nowiem, a ja w nieustającej rozterce
ruszyłem na wskroś starówki, ku wyspom.
Gdzieś
tam, za księżycowymi drzwiami mały Kajetan śmiał się bursztynowymi węgielkami
do Zosi. Czekali na mnie? W kasinym łóżku było tak ciepło i wygodnie… W życiu
nie spałem tak mocno! Miesiąc tutaj nie niósł równie intensywnych doznań. A
może przejść i zostać na zawsze? Cóż mnie tu trzyma? Podniosłem oczy ku rzece,
w której obmywał się zabiedzony ogryzek księżyca i puszczał do mnie oczka w
tysiącu drobnych fal.
- Jeśli
mam się tam zjawić, to nie z pustymi rękami. Dzieciom, choć łakocia trzeba
przywieźć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz