piątek, 11 lutego 2022

Ucieczka.

    Niebo obrane z błękitów wściekło się, co chwila karcąc ziemię zawziętością płomieni. Siedziałem bezpieczny, za szklaną taflą, która spokojnie dźwigała gniew Zewnętrza, otoczony maszynami podtrzymującymi funkcje życiowe bez angażowania mojej świadomości. Minęło siedemnaście lat, nim pojąłem własną wyjątkowość. Byłem reproduktorem. W jednorazowej dawce ejakulatu automaty selekcjonowały regularnie kilkanaście tysięcy żywych plemników. Podobno kiedyś… normą było posiadanie w każdej męskiej próbce spermy ponad pół miliarda zdrowych zarodników.

    Patrzyłem na Zewnętrze bez żalu, czy melancholii. Wszak to jego degeneracja sprawiła, że dzisiaj traktowany byłem lepiej niż Bóg. W mojej społeczności prócz mnie przebywał jeszcze tylko jeden Prawdziwy Mężczyzna, ale w jego nasieniu automaty wykrywały pojedyncze żywe gamety i to nie zawsze. Nim świat zerodował ostatecznie, ludzie zachowywali się niczym zwierzęta, kopulując z atawistycznym zacięciem, dzisiaj godnym współczucia. Widziałem filmy historyczne pełne prymitywnych zachowań, batalistycznej erotyki i jakąś trudną do zdefiniowania satysfakcję sprawiało mi oglądanie scen pełnych spoconych samców i samic zaangażowanych w prokreację. Czasami mój organizm potrafił zareagować tak, że niepokoił maszyny i skłaniał je do rozpoczęcia awaryjnej diagnostyki, bądź czasowego unieruchomienia organizmu, celem ustabilizowania parametrów życiowych. Tego nie cierpiałem najbardziej, dlatego starałem się maskować ową niezwykłą ekscytację.

    Jako Mężczyzna byłem traktowany przez maszyny z pewną pobłażliwością. Samouczek inteligencji maszynowej nie dysponował wystarczającą bazą danych podobnych do mnie jednostek. Maszyny zamiast bezwzględnie rugować wszelkie anomalie z organizmu, jedynie rejestrowały je, aby w przyszłości, kiedy posiądą wystarczająco bogaty katalog zachowań, bezpiecznie przeprowadzić korekcję działań zbyt ekstrawaganckich, zbędnych, czy szkodliwych. Obecnie nawet one nie wiedziały, które reakcje można bezpiecznie wyeliminować, a ryzyko ewentualnego uszkodzenia organizmu Dawcy stanowiłoby dla Miasta tragedię niemal nieodwracalną.

    W naszej Społeczności było nas aż dwóch. Nie każde Społeczeństwo miało tyle szczęścia. Do dzisiaj można w kawiarniach słuchać opowieści o straceńczych wyprawach z sąsiedniego Miasta po nasienie naszego Ojca. Ich maszyny wysyłały tu najsilniejszych Eunuchów, by za horrendalny bakszysz kupować zamrożone plemniki. Mało któremu udawało się dotrzeć i wrócić z hermetyzowanym pojemnikiem pełnym życia. Dlatego obecnie nasza Mała Wspólnota opływa w dostatki, a tamta wiedzie żywot żebraczy. Jednak przetrwali. Ponoć dorobili się własnego Mężczyzny, ale może to tylko plotki?

    My również nie jesteśmy bezpieczni. Każdego poranka maszyny emitują informacje o stanie zdrowia naszej jedynej Kobiety. Do niej nie ma dostępu absolutnie nikt. Nasz Inkubator przechowywany jest poza zasięgiem Eunuchów, na poziomie gdzie nie zatrzymują się windy. Nawet mnie nie wolno zbliżyć się bardziej, niż na trzy sterylne śluzy od Matki, która niedawno obchodziła czterdziestą rocznicę pierwszego żywego miotu. Pamiętam to święto. Maszyny ogłosiły dzień wolny od pracy. Od samego rana były fajerwerki i dodatkowe przydziały serotoniny, a dla losowo wybranych szczęśliwców pakiety zdrowotne z pełnym profilem regenerującym. Ekskluzywnym jak cholera!

    - Jak cholera – powtórzyłem głośno, smakując cierpkość wulgaryzmu na krawędziach języka – Jak cholera!

    Maszyny skrupulatnie odnotowały moje niecenzuralne zachowanie, jednak była to jedyna reakcja na niesubordynację. Eunuch straciłby miesięczny przydział na wszelkie dodatki. Może nawet na kwartał. Maszyny nie znosiły zachowań odbiegających od raz ustalonych norm. Egzekwowały posłuszeństwo z całą stanowczością i nie było nikogo, kto mógłby z nimi wygrać. Ja również czułem ich niezadowolenie, gdy złośliwie przekraczałem granice rutyny i naginałem ograniczenia, by utwierdzić się w przekonaniu o własnej wyjątkowości. Jak wirus w systemie, krążyłem po zakazanych strefach, rozmawiałem z Eunuchami obojga płci. Tylko do Matki nigdy nie udało mi się dotrzeć. Bałem się, że maszyny poświęcą mnie, gdybym zdobył się na podobne zuchwalstwo.

    Matka rodziła regularnie, a każdy cud stworzenia ogłaszany był Narodowym Świętem. Potomstwo w ilości kilkudziesięciu bezbronnych osesków trafiało natychmiast w objęcia wyspecjalizowanych, inkubacyjnych kokonów, gdzie karmieni byli mlekiem matki wzbogacanym o przyspieszacze dojrzewania. Proces sortowania płciowego i diagnostyka płodności musiały poczekać na osiągnięcie przez potomstwo dwunastu lat. Wcześniej maszyny nie dysponowały narzędziem dającym wiarygodny wynik. Nasza Matka nigdy nie była w stanie jednorazowo zwiększyć miotu powyżej sześćdziesięciu niemowląt, a obecnie, ze względu na długotrwałą eksploatację organizmu ograniczała się do trzydziestu pięciu jednostek.

    - Jak cholera – ależ mi smakowało to przekleństwo. Dobrze że je kupiłem od Eunucha. Maszyny skazały go na dożywotnią pracę na najniższych piętrach Miasta i więcej już go nie zobaczyłem. Zostało mi po nim tylko to przekleństwo – Odwiedzę go!

    Myśl szalona pobudziła zmysły tak, że ściany pomieszczenia zafalowały, reagując na nagły skok tętna. Jeszcze chwila i trafię na zabiegi wyciszające. Dziarskim krokiem podszedłem do ściany za którą nie padał kwaśny deszcz, a drzwi potulnie rozchyliły się. Wyszedłem. Korytarz oświetlał kilkanaście kroków w przód i gasł trzy kroki za mną. Na podłodze wyświetlały się informacje dotyczące możliwych kierunków podróży. Interaktywna mapa Miasta. Schowane w ścianach moduły transportowe oferowały podwózkę, jednak miałem ochotę na wyprawę analogową. Mięśnie nóg przeszły niedawno biologiczną odnowę i warto choć raz sprawdzić, na ile taki zabieg pozwoli ciału. Na co dzień wykonywałem mięśniowych kroków może ze sto, rzadko kiedy więcej. Dziś miałem kaprys przekroczyć tysiąc, a kto wie, czy nie dwa.

    Korytarze migały zachęcająco różnokolorowymi strzałkami sugerując najpopularniejsze szlaki wędrowne – do oaz, kawiarni z obowiązkowym bingo i dart’em, oceanicznych basenów, sal diagnostycznych, czy Multikin. Skręcały w boczne odnogi jak tęczowe zaskrońce, kiedy mijałem je bez cienia zainteresowania. Szukałem wind. Miasto obrastało oś pionową i podzielone było na warstwowe sektory, między którymi poruszały się szybkobieżne windy. Tylko Uprawnieni mogli zmieniać poziomy. Dla pozostałych winda stanowiła bastion nie do przejścia. Każde z sąsiadujących kondygnacji połączone były niezawodną windą, jednak ciągi komunikacyjne nigdy nie znajdowały się w tym samym miejscu. Zjeżdżając, należało znaleźć kolejną windę i dopiero tam można było kontynuować następny etap podróży.

    Jako Mężczyzna mogłem poruszać się po Mieście niemal bez ograniczeń. Do dzisiaj maszyny nie wpuściły mnie jedynie przez śluzy prowadzące do Matki i do kokonów inkubacyjnych. Mogłem za to odwiedzać dzieci, które już zostały ustabilizowane i wstępnie ukształtowane. Gdy urosły wystarczająco, przydzielane były Eunuchom w nagrodę za regulaminowe zachowania. Oczywiście, w wieku dwunastu lat dzieci kierowano na badanie płodności. Matki i Mężczyźni nie wracali już do Eunuchów. Dla nich przygotowane były nowe procedury i życiorysy niedostępne dla pospólstwa. Ale to zdarzało się niezwykle rzadko – nie pamiętam w moim życiu podobnego przypadku.

    Machinalnie pokonywałem piętra, drepcząc od windy do windy. Nie wiem skąd miałem przeczucie, że mój Eunuch znajduje się na najniższym poziomie, ale nie chciałem pytać maszyn, żeby przed czasem nie zdradzić celu podróży. Po raz pierwszy w życiu nie miałem zaufania do maszynowego zdrowego rozsądku i zimnej jak lód logiki. Trzynaste piętro. Dopiero. Zaczynałem już czuć nogi i mało brakowało, a skinąłbym głową na transporter kołyszący się w ścianie. Maszyny naprawdę miały dla mnie wielki szacunek, skoro mieszkałem tak wysoko.

    - Ale Matka mieszka jeszcze wyżej! – zauważyłem w duchu z lekką zazdrością – Ona to dopiero ma widok z okna! Może nawet widzi to Miasto, które kupowało nasienie Ojca.

    Nie mam pojęcia, po co był mi potrzebny widok, gdy za oknem znajdowało się pogorzelisko po minionym świecie. Dziczejąca, zmutowana natura, pełna brudu, bakterii i grożących śmiercią niedoskonałości. Dla kogoś wychowanego pośród kątów prostych fantastycznie wygięta gałąź drzewa stanowiła obrazoburczą, rewolucyjną demonstrację. Sterylne pomieszczenia, nieustające patrolowanie zagrożeń i precyzyjne pozycjonowanie wszystkich detali niezbędnych do zdrowej wegetacji miałem zapewnione tu i nigdzie indziej. Maszyny bez zmrużenia oka adorowały każdy ludzki organizm. I pilnowały, by nie uległ najmniejszej deformacji, czy degradacji.

    Wreszcie winda osiadła na najniższym możliwym poziomie, informując mnie, że ukończyłem podróż w dół Miasta. Wiedziony ciekawością podszedłem do najbliższego okna, które bez zwłoki odsłoniło obraz Zewnętrza. Ciągle padało, a wyładowania atmosferyczne co i rusz powalały szczątki minionego świata. Padały drzewa bezlistne, jakieś spiętrzone ruiny wyglądające na szczerbatą aglomerację z dalekiej przeszłości. Cmentarzysko, bezludne, nieprzyjazne i toksyczne. Poczułem, jak robi mi się zimno, więc odsunąłem się, a okno zmatowiało, żebym nie męczył się dłużej posępnym widokiem.

    - Nie podobało się? – spytał ktoś szeptem.

    - Hej! – z zaskoczenia ledwie wykrztusiłem słowo – Jesteś! Właśnie chciałem cię dzisiaj odwiedzić!

    - Mnie? Odwiedzić? – kiwał głową z niedowierzaniem mój Eunuch od przekleństwa – Wiesz, że nie wychodzę za dobrze na spotkaniach z tobą?

    - Przepraszam – zarumieniłem się – Przepraszam, jak cholera!

    - Dobrze już – uśmiechnął się z przekąsem – A na co dzisiaj masz ochotę?

    - Hmmm… - rozejrzałem się podejrzliwie, ale prócz Eunucha nie było nikogo.

    - Zaczekaj! – powstrzymał mnie – Nic nie mów. Zapraszam na herbatę.

    Poszliśmy, a raczej on ciągnął mnie za rękę i napominał, abym po drodze nie odzywał się zbyt wiele. Podłoga chyba była zepsuta, bo nie widziałem żadnych strzałek, a w ścianach nie było zakotwiczonych transporterów. Szliśmy chyba z pięćset kroków, aż łydki zaczęły mnie boleć, kiedy przystanął i lekko popchnął ścianę. Uchyliła się nieznacznie. Za nią… Przełknąłem ślinę nerwowo – za nią padał deszcz. Cuchnęło butwiejącą wilgocią. Smród był nie do opisania. Piorun trawił jakiś żelbetowy szkielet budynku, aż dzwoniło.

    - Herbaty nie będzie, ale teraz możesz mówić – uśmiechnął się, gdy wyszliśmy na zewnątrz – Tu Maszyna nas nie usłyszy.

    - Matka! – wykrztusiłem – Chcę zobaczyć Matkę!

    Aż przysiadł z wrażenia. Ale Eunuchy są przystosowane do błyskawicznej adaptacji, więc sapnął i patrzył na mnie, jakbym to ja był Matką. Drapał się po rzadkich, siwiejących włosach i milczał tak wytrwale, jak kamienny obelisk. Dziwne, że właśnie jemu się zwierzyłem z nie do końca uświadomionego pragnienia. On, stojący najniżej w miejskiej hierarchii miałby mi pomóc dostać się na najwyższy poziom? A jednak coś we mnie wierzyło, że to jedyna osoba potrafiąca mi pomóc.

    - Wiesz, że za podobną myśl Maszyna skazałby mnie na śmierć? Bo to już nie jest nieposłuszeństwo. To rewolta! Zagrożenie ładu społecznego. Bunt.

    Mruczałem coś niewyraźnie, ale oczy mi się świeciły. Tak! Bardzo chciałem zobaczyć Matkę! Być Reproduktorem i nie zobaczyć Inkubatora? Na filmach z przeszłości to była rzecz naturalna. Wiedziałem, że sam nie poradziłbym sobie, bo maszyny spacyfikują moje zamiary zanim dotrę w pobliże Matki. Ale on – już wyrzutek… On na pewno może. I zna pozasystemowe rozwiązania. Skoro potrafi znaleźć drogę do Zewnątrz, żeby nie podsłuchiwała go Maszyna, skoro potrafi kląć i uśmiechać się przy tym, mimo, że skazują go na najniższą kondygnację, to tylko on może pomóc w realizacji mrzonki.

    - Sądzę, że potrafiłbym tam dotrzeć – gdy to usłyszałem, poczułem, jak w gardle rośnie mi wielka kula zachwytu – Ale…

    Zawsze są jakieś ale. Tylko Maszyna nie ma ich wcale. Zrymowało mi się w myślach, ale oczy płonęły mi już tak, że nie czułem deszczu, który mnie nasączał bez litości zimnymi kroplami pełnymi chorób zakaźnych.

    - Jak cię tam zaprowadzę, nie będzie dla nas obu miejsca w Mieście. Będziemy musieli uciekać. Na Zewnątrz. A tak przy okazji, jak się tu podoba tobie?

    - Brudno. – odpowiedziałem machinalnie – I mokro! Na pewno już złapałem jakieś świństwo i umrę, jeśli Maszyna mnie nie wyleczy.

    - Zaraz, zaraz – dopiero do mojej świadomości dotarło co powiedział – Jak to na Zewnątrz? Przecież tu się umiera!

    - Innego rozwiązania nie ma – uśmiechnął się – Zastanów się. Maszyna nie pozwoli nam żyć, kiedy zorientuje się, że złamaliśmy najświętszą z reguł. Będziemy musieli opuścić Miasto na zawsze. Ja czasami bywam na Zewnątrz i jakoś nie umarłem. Ale wracałem tu, bo czekałem na ciebie. Wiedziałem że przyjdziesz. Że „cholera”, to będzie za mało. Ale nie sądziłem, że od razu z tak grubej rury zaatakujesz. Brawo!

    Błyskawice skarlały i przestały onieśmielać. Rozglądałem się niepewnie, ale już bez strachu. Smród? Można przywyknąć. Nie sądziłem, że chcę spotkać Matkę aż tak, że gotów jestem zaryzykować wygodną przyszłość Rozpłodowca dla tego kaprysu. Ale pragnąłem tego coraz mocniej. Deszcz się wyczerpał i odpoczywał gdzieś powyżej wzroku, ziemia parowała, mrok zaczął się skradać po manowcach i zmierzał ku nam wytrwale.

    - Zgoda! – zdecydowałem się ostatecznie – Pomożesz?

    Oburącz chwycił mnie za ramiona i popatrzył głęboko w oczy. Nawet Maszyna podczas diagnostyki nie sięgała równie daleko. A potem kiwnął głową i bez słowa pociągnął do środka.

    - Teraz milcz – szepnął, zamykając wyjście na Zewnątrz – Rozbierz się i zostaw wszystko tutaj. Bez ubrań mamy większą szansę. Inaczej Maszyna nas wykryje, gdy tylko zbliżymy się do pierwszych czujników. Ale ona zna twój głos, więc nie możesz powiedzieć ani słowa. Ja będę mówił, a i to niewiele.

    Zaschło mi w gardle, gdy zdejmowałem przemoczone ubrania. Niezwykłe uczucie, dotykać świata nagą skórą. Nie znałem go wcale. Bose stopy na podłodze dawały uczucie radości i niepokoju jednocześnie. Zapomniałem o zmęczeniu mięśni. Dzisiaj naprawdę zrobiłem grubo ponad tysiąc kroków! Duma wbijała mnie w podłogę, ale Eunuch szedł miarowym krokiem, cichutko plaskając stopami. Gdy trafiał na szersze korytarze – szedł brzegiem, starannie omijając rzadkie komunikaty informacyjne. Posłusznie powtarzałem po nim wszystko, nie zadając pytań. Ufałem mu. I wierzyłem, że dopóki nie stanę przed obliczem Matki, nic mi nie grozi. Maszyna wybaczy każdą niesubordynację. Z wyjątkiem tej ostatecznej.

    Najniższy z poziomów nie był tak doskonałym, jak ten, na którym mieszkałem. Był znacznie rozleglejszy i mniej luksusowy. Tutejsze pomieszczenia przypominały o niezbędnych do przetrwania technologiach. Maszynownie, akumulatorownie, stacje uzdatniania powietrza, wody, pompy wszelakiego rodzaju i rekuperatory, a nawet zakłady pracy, rzemiosło i szczątkowe rolnictwo. Wszystko zautomatyzowane i zminiaturyzowane do granic oszczędności.

    - Trzydzieści siedem poziomów – zatrzymał się i popatrzył na mnie uważnie – Tyle musimy pokonać niepostrzeżenie. Ale nie martw się. Byłem już tak wysoko.

    Znów mnie zaskoczył. Chyba naprawdę czekał, aż przyjdę do niego. I wiedział, czego będę chciał! Jeśli to przypadek, to niezwykle starannie zaprojektowany!

    - Są dwie drogi na górne poziomy – pokazał palcem na ścianę – przewody wentylacyjne i winda.

    - Winda! – prosiłem każdą cząstką zmęczonych stóp, które chyba okaleczyłem na tych podłogach przyziemia. – Nie dam rady wspiąć się po przewodach. Nie mam tyle sił…

    - Sam wybieraj. Jeśli pójdziemy przewodami, to wracać będziemy windą. A jeśli teraz windą, to chyba już wiesz? Maszyna oczywiście bez problemu odtworzy naszą marszrutę i powrót po śladach nie będzie możliwy absolutnie. Więc?

    - Jak uważasz – szepnąłem zrezygnowany – Nie wiem, co robić.

    - Pójdziemy po przewodach. Teraz, póki Maszyna nie wie o naszym podstępie. Powoli z odpoczynkami co dwie-trzy kondygnacje. Za to uciekać będziemy już z klasą – windą!

    Kiwnąłem głową i rozpoczęła się odyseja. Mijały jakieś niestworzone ilości czasu na wspinaczce, a odpoczynki były krótsze od mgnienia oka. Każdy krok bolał. Wszędzie. Nawet w płucach. Gdyby maszyna mnie teraz widziała nie wymigałbym się od bezwzględnego unieruchomienia i pełnego przeglądu z przymusową rekonwalescencją. Zanim wszechświat zdążył rozpaść się na kawałki i odpłynąć w przeszłość Eunuch położył rękę na moich ustach. Zakurzoną i brudną niebosko całkiem. Zachoruję na jakiś dur, tyfus, czy inną wściekliznę. Jak nic! A on wskazał palcem na kratownicę znajdującą się na wysokości oczu.

    Przysunąłem się bez słowa, by zerknąć. Dobrze, że zamknął mi usta ręką, bo krzyknąłem ze zdumienia! Dotarliśmy. Za kratą, w wielkim, miękkim łożu leżała Matka. Patrzyłem i rosła we mnie tkliwość, której nie znałem. Eunuch też patrzył, ale mniej zachłannie. On, raczej rozglądał się po pomieszczeniu. Znienacka kopnął w kratownicę, a ta wpadła do środka, budząc przestrach Inkubatora. Nim krzyk rozniósł się po przewodach na inne piętra byliśmy już w środku. Kolejny krzyk Matki na widok dwóch nagich ludzi był przekomiczny. Zacząłem się śmiać. Najpierw Eunuch, a potem Ona – dołączyli.

    - Nie mamy czasu moi drodzy – powiedział Eunuch – Za chwilę maszyna nas wykryje i zniewoli ostatecznie. Musimy wiać. Zapraszam do windy.

    Pokazał ręką na ścianę, a widząc, że nie wierzę podszedł sam i kopnął. Ściana wklęsła, wtedy kopnąłem obok. A potem szał mnie ogarnął i kopałem bosą nogą ciągle powiększając otwór. Eunuch wziął Matkę na ręce z wprawą o jaką trudno było go podejrzewać i zaniósł do ukrytej w ścianie windy. Maszyna właśnie budziła się z letargu i ogłaszała stan wyjątkowy, zamykając wszystko i wszystkich tam, gdzie ich zastał alarm. Wszystkich, prócz nas – stłoczonych w tajnej windzie nie skatalogowanej w systemie. A może przezornie usuniętej z rejestrów?

    Winda jechała cichuteńko, choć na każdym piętrze słychać był wściekłość Maszyny. Szukała gorączkowo w tempie zatrważającym Społeczeństwo. Ależ musiała nas nienawidzić! Ciche stuknięcie zwiastowało kres podróży. Wyszliśmy z windy. Eunuch biegł niosąc Matkę w ramionach. Ani się zasapał. Goniłem resztkami sił, gdy dopadliśmy w końcu okna, pod którym parowały nasze ubrania.

    - Bierz je – warknął krótko. Zrozumiałem, że jego siły też są na wyczerpaniu.

    Otworzyliśmy okno i zrobiliśmy pierwszy krok. Na Zewnątrz świecił księżyc. Blady ze strachu, jak ja.

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. nie wiem. nie podglądałem. opowiadanko miało być na konkurs ale przegrało, więc po cóż kontynuować przegrańca?

      Usuń